Bez przesadnego entuzjazmu udałam się wraz z klasą na spektatkl pt. „Skąpiec”, oparty na komedi Moliera o tym samym tytule. Widowisko przygotowali aktorzy Narodowego Teatru Edukacji we Wrocławiu.
Oczekiwałam kolejnego nieciekawego przedstawienia i nie zawiodłam się. Wprawdzie aktorzy przygotowali widzom swego rodzaju „niespodziankę” (niekoniecznie w pozytywnym tego słowa znaczeniu), lecz całość określiłabym jako żenującą tandetę. Na początek aktorzy wybiegli na scenę, wykonując przy tym serię niewyobrażalnych wygibasów, niczym ludzie pierwotni tańczący wokół jakiegoś bóstwa. Przesadna gestykulacja, zbyt „żywe” manipulowanie głosem i jego tonem sprawiły, że sztuka wydała się sztuczna i nieprawdziwa.
Reżyserka spektaklu (Marzena Kucmer Drzewiecka), postanowiła przybliżyć widzom, a zarazem unowocześnić czasy Moliera, co udało się jej średnio. Przesadne skąpstwo Harpagona wcieliła w postać nowoczesnego biznesmena. Akcja rozegrana została podczas przyjęcia, na którym goście przebrali się w starodawne stroje. Współczesny język, jakim posługują się bohaterowie, na szczęście nie jest następną imitacją młodzieżowego sloganu. Dialogi, pomimo że naturalnej treści, w ustach aktorów brzmią krzykliwie i irytująco, co najbardziej razi w przypadku Elizy (Eliza Kolenko).
Scenografia jest stosunkowo prosta, ogranicza się do łóżka, krzesła, szafki oraz parawanów, będących atrapą ścian. Elżbieta Kocowska, dbająca o ubiór aktorów, stanęła na wysokości zadania. Stworzyła bohaterom zachwycające kreacje, znakomicie oddające zarówno klimat molierowskiej komedii jak i obraz współczesnej rodziny.
Godne podziwu są również rewelacyjnie odegrane podwójne role aktorów, którzy szybko i płynnie „przebierają się” w poszczególne, jakże odmienne chataktery, a to wiąże ze sobą nie tylko błyskawiczną zmianę ubioru, ale również natychmiastowe przejście w zupełnie inny tok myślenia, „zmianę języka”, nastawienia, sposobu poruszania się i tym podobnych, co aktorom udało się wspaniale. Lucyna Wróbel, wcielająca się w postać Strzałki oraz Marianny, fenomenalnie zmieniła swój image, tak, że nie sposób rozpoznać, że to ta sama aktorka.
Muzyka (Jarosław Grum), najbardziej dała o sobie znać w końcowym fragmencie, kiedy to wszyscy bohaterowie radośnie tańczą w takt współczesnych rytmów. Niemal nikt z widowni nie podtrzymywał rytmu, przytupując, czy stukając paznokciami w poręcz fotela, co jest wystarczającym dowodem na nieperfekcyjnie dobraną muzyjęm w małym stopniu podtrzymującą atmosferę spektaklu.
Początek sztuki uznałam za w miarę ciekawy, lecz później, tzn. od momentu kradzieży szkatułki, w przypadku unowocześnionej komedii – pieniędzy z konta, ze zniecierpliwieniem wyczekiwałam końca, a od zaśnięcia powstrzymywały mnie uporczywe okrzyki i tupanie żywiołowych aktorów.
Całość zrobiła na mnie niewielkie wrażenie, a wybrednym amatorom sztuki polecam poszukać innego spektaklu, bardziej godnego ich uwagi.