Przy próbie udzielenia odpowiedzi na te, z pozoru proste pytanie, w pierwszej kojeności należałoby się zastanowić jakie są owe pragnienia oraz potrzeby współczesnego człowieka. Patrząc z perspektywy czasu zauważamy tak wielkich filozofów jak Platon czy Arystoteles i zdajemy sobie sprawę, iż ta gałąź nauki zdominowała ich żywot, a raczej dzięki niej funkcjonowali, cieszyli się życiem i odczuwali satysfakcję oraz widzieli sens tego czym się zajmowali. Widzimy Kolumba, Einsteina, czy też naszego rodaka – Kopernika, których życie nabierało kolorów jedynie dzięki nauce, której poświęcili się bez reszty. Nie dbali o korzyści materialne, status społeczny, a nawet zdrowie gdyż byli całkowicie pochłonięci swymi pracami, odkryciami. Niekiedy nie zauważali nawet żon, matek, przyjaciół, własnych dzieci, lekceważyli rodziny by zgłębiać tajniki dziedziny, której oddali swe życie. To oczywiście negatywnie wpływało na stosunki z najbliższymi i stawiało uczonych w niekorzystnym świetle, lecz już kilka pokoleń później świat pamiętał jedynie ważne dla ludzkości odkrycia pomijając przykre sekrety życia naszych bohaterów. Wystarczy wspomnieć choćby takiego Einsteina. Oczywiście nie był typowym czarnym charakterem lecz jego żonie tak czy inaczej należało współczuć. Zaniedbana przez wielkiego uczonego, który oddawał biednym ostatni nawet grosz czy przysłowiową koszulę nie mogła czuć się szczęśliwa. Jednak on sam mógł czuć jedynie radość oddając się pracy którą kochał. Nie był ideałem, przyczynił się jednak do spektakularnych odkryć, a plon jego pracy zebrała cała ludzkość. W chwili obecnej system wartości nieco się zmienił. Nadal mamy ludzi zaniedbujących rodziny i poświęcających się bez reszty jednak już nie skłaniają się oni ku jakiejkolwiek gałęzi nauki – w chwili obecnej prym wiedzie pieniądz, tuż za nim ledwie nadąża kariera, a oba są ścigane przez zdobycie własnego, wykrystalizowanego wizeruneku – sposobu postrzegania przez innych. Doszło nawet do tego, iż czyjeś zdanie o nas jest ważniejsze niż to co myślimy sami o sobie. Ludzie, jak w teatrze, nakładają sobie maski, by zmienić się w kogoś innego, lepszego, bardziej lubianego. Fałszywego. Harują dniami i nocami zmieniając się w pracoholików, wyznając kult pieniądza, tym samym popełniając powolne harakiri, zatracając się w sensie istnienia.
Ojciec prowadzący działalność gospodarczą, który nie widzi swych dzieci, częściej niż raz w tygodniu, z żoną zamienia raptem pięćdziesiąt słów tygodniowo, na co składają się powitania i zdawkowe odpowiedzi, bo przecież na pożegnania jest za późno gdyż podczas powrotów zastaje małżonkę w objęciach Morfeusza. Pracownicy firmy widząc „Szczęśliwego Szefa” wraz z jego przyklejonym uśmiechem, który starannie maskuje ból duszy zazdroszczą szczęścia i tego, iż musię powiodło. Mówią o nim: „Ten to ma wszystko czego można zapragnąć!” Dopiero gdy między 30 a 40 rokiem życia „Szczęśliwego Szefa” dopada zawał serca i przyklejony uśmiech zostaje zastąpiony przez grymas cierpiącej duszy, która nie znalazła ukojenia w tej syzyfowej pracy, zdają sobie sprawę z tego jak bardzo się mylili. I pomimo tego, iż pod dwupiętrową willą przedwcześnie zmarłego pracodawcy, nie dalej jak 15 metrów od basenu, na podjeździe stworzonym z importowanej Baumy, tuż obok nienagannie przystrzyżonego przez etatowego ogrodnika trawnika, stoi najnowszy model Lexusa, sąsiedzi zauważają, iż ten człowiek nie był szczęśliwy. Zatracił się we własnej pracy realizując narzucony sobie plan, a stres i niekończące się problemy nadszarpnęły jego zdrowie doprowadzając do tragedii. Pozostawił po sobie wdowę oraz dzieci, które tak naprawdę nie znały ojca. Czy postępowanie tego człowieka było właściwe? Gdzie tu sens, gdzie logika?
Z drugiej strony weźmy ubogiego człowieka, nadzwyczaj wrażliwego, spędzającego życie na studiowaniu prac najznamienitszych filozofów, skupiającego się na zgłębianiu nauki i ciągłym poszerzaniu swej wiedzy. Gdyby dać wiarę stereotypom taki człowiek byłby samotny, wyglądałby nieco niechlujnie, był roztargniony, jego mieszkanie byłoby zaniedbane, niemal pozbawione mebli, a wszędzie piętrzyłyby się stosy książek sięgające sufitu. Należy dodać, iż byłby wychudzony, bo kto pamięta o tak prozaicznej potrzebie jak jedzenie gdy czeka na niego kolejne dzieło do zgłębienia? Wyobraźmy sobie takiego człowieka. Nasz „Pan Roztargniony” nie posiada małżonki z bardzo prostego powodu. Zarówno ona dla niego byłaby ciężarem jak i on dla niej. „Pan Roztargniony” cierpi na chroniczny brak czasu, który potencjalna połowica starałaby się jeszcze uszczuplić, co zapewne byłoby przyczyną sprzeczek na które „Pan Roztargniony”, dla którego zarówno doba jak i życie są za krótkie, nie może sobie pozwolić. To jednak nie oznacza, iż „Pan Roztargniony” nie posiada potomstwa. Bywały czasy gdy kontakty „Roztargnionego” z płcią przeciwną były częstsze niż teraz, które zaczynają się i kończą na słownych przepychankach z próbującą go delikatnie wyprosić z powodu późnych godzin i zamknięcia instytucji, bibliotekarką. Podczas studiów niezwykle trudno uniknąć imprez gdy mieszka się z nadzwyczaj rozrywkowym sublokatorem i choć podczas kolejnych nocnych zabaw „Młody Pan Roztargniony” zaszywał się z książką w toalecie bądź też sali gimnastycznej (jednak tylko wtedy gdy nocny dyżur w szkole miał woźny podzielający pasję naszego młodzieńca) to niekiedy zmuszony był do uczesnictwa w hulankach. Jedna z nich zaowocowała gorącym lecz krótkotrwałym romansem ze studentką drugiego roku politologii, która szybko przekonała się, iż jedyną miłością „Roztargnionego” są książki,a jej monogamistyczny wybranek nie zmieni obiektu westchnień i pozostanie im wierny, aż do końca swych dni. Owocem ich burzliwego związku była jedyna osoba mogąca zapewnić ciągłość rodu „Pana Roztargnionego”, a mianowicie, ich wspólny syn, którego matka szybko zapomniała o swym kochanku i choć zaprzestała kontaktów z nim to pozwalała mu zabierać chłopca do siebie. Początkowo „Roztargniony” spotykał się z synem nadzwyczaj często, jak na wiecznie zajętego człowieka, lecz później coraz rzadziej z racji tego, iż w miarę dorastania potomka ich drogi zaczęły się rozchodzić. Podczas gdy ojciec wciąż siedział z nosem w książkach i zadawał sobie pytania typu „Skąd się wzięliśmy? Po co żyjemy? Dlaczego?” zapominając nawet o zawiązaniu butów, syn był typowym „dzieckiem nowej ery” zapatrzonym w komputery, internet i najnowsze zdobycze techniki, które ani trochę nie interesowały jego ojca. Choć wzajemnie się szanowali ich kontakty rozpoczęły powolny proces zacierania się gdy pękła nić porozumienia. „Pan Roztargniony” ubolewał nad tym jednak wiedział, iż nie przechytrzy losu, nie zmieni tego co im pisane. Zastanawiał się nawet czy nie szukać pomocy u matki chłopca, lecz doszedł do wniosku, że skoro ta, dawno temu przestała się z nim kontaktować w sprawach odbiegających od ustalenia terminów spotkań z synem, to teraz nie miałoby to najmniejszego sensu. Poza tym wiedział, że Zuzanna niedawno przeżyła osobistą tragedię – przedwcześnie zmarł jej mąż prowadzący własny interes dochodowy. Pozostawił po sobie smutek, żal i wannę wylanych łez, a także firmę, której ciężar prowadzenia spoczął teraz na barkach wdowy i choć powodziło im się całkiem nieźle należało przedsięwziąć odpowiednie kroki, by to utrzymać. Miała dość własnych kłopotów i skoro nie szukała oparcia w ‚Roztargnionym” ani wcześniej, ani teraz to i on postanowił poradzić sobie sam. Choć w głębi ducha czuł smutek, zastosował wyjście najprostsze z możliwych – jak zwykle uciekł w świat nauki i głębokich przemyśleń filozoficznych, co przyćmiło jego troski i pozwoliło żyć dalej. „Pan Roztargniony” był „połowicznie szczęśliwy” (o ile w ogóle istnieje taki termin).
Oba opisane powyżej przypadki są nieco schematyczne, przedstawione w sposób uproszczony. Popuszczając wodze fantazji chciałam uzmysłowić nam, iż człowiekowi do szczęścia potrzeba bardzo wiele. Byśmy czuli się spełnieni i zadowoleni z własnego życia należy odnieść sukces w wielu dziedzinach: miłości, karierze, poczuciu własnej wartości. Trzeba iść na kompromisy, nie wolno stawiać wszystkiego na jedną kartę, dążyć do celu po trupach. Dlatego nie sądzę by nauka i filozofia, jako jedyne, mogły zaspokoić potrzeby każdego człowieka. Owszem bywają wyjątki,lecz to wszystko jest uzależnione od indywidualnych wymagań jednostki .Dlaczego tak naprawdę żyjemy? Po co? By osiągnąć upragnioną pozycję społeczną, zdobyć majątek, czy też odnaleźć się u boku ukochanego, ukochanej? Uważam, że to wszystko jest ważne, lecz nie należy zapominać, że tak naprawdę jesteśmy tylko ludźmi i najważniejsze jest to byśmy byli zadowoleni z własnego życia i bycia sobą. Jakie są nasze potrzeby i pragnienia? Być kochanym, szczęśliwym, mieć marzenia, realizować je. Zarówno nauka jak i filozofia mogą nam w tym dopomóc lecz nie spełnią naszych wszystkich oczekiwań.