Dzisiaj miał stać się ten dzień. Dzień, w którym „straszny” dyrektor na którego wszyscy ze zgrozą czekali, miał przyjechać. Nauka wszystkich śpiewu chóralnego „Kol sławień” oraz nauka Piątka i Wójcika wszystkich członków panującej rodziny carskiej, bardzo dokładne sprzątanie, przygotowywanie do późna dzienników szkolnych i wykazów przez pana Wiechowskiego. Przyniesienie najlepszego warszawskiego piwa, przygotowanie pysznego jedzenia, ciast, przysmaków. I cały ten paradoks biegania, szeptania zaschniętym gardłem i wytrzeszczonymi oczami. Wszystkie te przygotowania miały dziś się sprawdzić, czy aby napewno były dobrze zrobione.
Nie rozumiem, czemu ci wszyscy ludzie koło mnie tak się denerwują, tak się boją, być może jest to uzasadnione, ale ja po prostu nie wiem, bo nigdy nie widziałem takiej inspekcji. W nocy prawie nikt nie spał, a od świtu ponownie wybuchł ten obłęd. Przy oknie, gdzie zazwyczaj się uczyłem, nauczyciel co chwilę wyglądał, wypatrując szybkobiegacza, posłańca, który powinien stawić się od Pałyszewskiego, nauczyciela szkoły w Dębicach (wsi odległej o trzy mile stąd). Posłaniec zanim dyrektor przyjechałby trzy mile gościńcem, szybkobiegacz zdążając wprost przez pola miał wcześniej o jakąś godzinę stanąć w szkole Wiechowskiego. Kiedy dzieci zaczęły ściągać do szkoły, nauczyciel w końcu musiał opuścić punkt obserwacyjny i zalecił mi niespuszczanie oka z równiny. postanowiłem wykonać te polecenie bardzo sumiennie, twarz przysunąłem do samego szkła, chciałem żebym chociaż tym pomógł panu Wiechowskiemu w tym horrorze, bo tym chyba była dla niego ta sytuacja. Teraz, jak tak myślę, chyba trochę przesadziłem z tym wytrzeszczaniem oczu, że aż mi zachodziły łzą. Około godziny dziewiątej ukazał mi się na widnokręgu ruchomy punkcik. Przez dłuższy czas śledziłem go wzrokiem, czułem bicie serca, byłem bardzo podniecony. Nie mogłem się doczekać, cóż powie posłaniec na temat tego, przez które całe te zamieszanie. Jak było w szkole w Dębicach? Czy było tak strasznie jak podobno ma być u nas? Gdy w końcu mogłem go dojrzeć, wstałem z krzesła. Czułem, się jakby była to moja chwila, moje pięć minut. Czułem się panem położenia trzymającym w ręku wiadomość tak stanowczą. W sercu czułem radość, dumę, że teraz powiem, że przybył posłaniec. Wolnym krokiem zbliżyłem się do kuchni i w sposób lapidarny, podniesionym głosem zawołałem:
– Małgośka, rypaj powiedzieć panu, że… posłaniec.
Małgośka natomiast rzuciła się do sieni, otwarła drzwi do izby szkolnej i z okropnym wrzaskiem dała znać:
– Panie, posłaniec!
Wiechowski wszedł natychmiast do swego mieszkania i zaczął przebierać się w odświętne ubrania. Wszedłem do jego pokoju i lękliwym głosem powiedziałem, gdzie jest ten posłaniec. Po czym kazał misię schować w kuchni razem z Józią. Zanim wyszyłem z pokoju, zobaczyłem, jak modli się przez jednym z obrazów religijnych. Znalazłem dobre miejsce do ukrycia się razem z Józią, za drzwiami między ścianą i ogromną szafarnią, która zajmowała połowę kuchenki. Wtuliliśmy się w najcichszy kąt i dopiero po upływie dwóch godzin wbiegła raptem ze dworu nauczycielka, a za nią Małgosia, która oznajmiła, że jedzie naczelnik. Byłem bardzo ciekawy tak samo Józia, więc wyszliśmy ze swojej kryjówki, zbliżyliśmy się do sieni i zaczęliśmy kolejno wyglądać przez szczeliny i dziurkę od klucza. Byłem niesamowicie ciekawy, co się teraz stanie. Niestety, zauważyliśmy tylko tył budy kareciarskiej na saniach i ogromne futro pana wchodzącego do szkoły, gdyż zaraz drzwi do izby szkolnej zostały zamknięte, a my musieliśmy z powrotem wrócić do kryjówki. Strasznie się baliśmy, „oby tylko nas nie znalazł” – myśleliśmy. Wcześniej pan Wiechowski mówił, żeby nas ręka boska broniła, żeby nas dyrektor nie zobaczył. Nie wiem, co się dalej działo, gdyż ciągle siedzieliśmy w kryjówce. Później dopiero się dowiedziałem, że większość szła dobrze, tylko jak dyrektor zaczął się pytać ilu dzieci mówi po polsku, to oskarżył pana nauczyciela o propagandę. Lecz potem wszystko wyszło na dobre.
Pan Wiechowski po tym wszystkim zaczął pić piwo. Nawet ja dostałem po ćwierć szklanki. Skończywszy pić piwo, nauczyciel zabrał się za picie gorzałki. Wkrótce potem słyszałem okropny wrzask w pokoju. Z ciekawości uchyliłem drzwi i zobaczyłem z przerażeniem w sercu, że nauczyciel ubrany w bieliznę siedzi na stole, trzyma w jednej ręce flaszkę, w drugiej duży kieliszek i wrzeszczy na cały głos, wymyślając komuś zapamiętale. Pochyliwszy się zanadto, zleciał ze stołu na sofkę i stoczył się na ziemię. Trochę się najadłem strachu, patrząc, jak potem Małgośka i pani Marcjana ciągnęły profesora za czuprynę do łóżka.
Wizyta dyrektora była najważniejszym wydarzeniem podczas nauki w Owczarach. Więc właśnie dlatego teraz postanowiłem się wpisać w pamiętnik, mam nadzieję, że nie będzie więcej takich dni.