Jest mroźny, zimowy wieczór, za oknem wyje wiatr i cały świat tonie w potężnej zawiei, ja siedzę przy kominku i wracam myślami do lat młodości. Czasem nie mogę uwierzyć w to, jak zawiłe mogą być ludzkie drogi. Pamiętam jak dziś dzień, który na zawsze odmienił moje, jak dotąd spokojne i ustatkowane życie- dzień poznania Andrzeja. Kiedy tak wkroczył do izby, pełen życia i energii, na początku onieśmielał mnie, a nawet trochę przerażał tym bezpośrednim stylem bycia. Być może to ta właśnie młodzieńcza porywczość tak bardzo zapadła mi w serce…? Wiedziałam o nim, że jest człowiekiem niesamowicie odważnym i walecznym, imponował mi swoją pewnością siebie i umiejętnością wnoszenia radości do mojego życia. Chociaż nigdy nie były mi w głowie drobnostki muszę przyznać, że był też bardzo przystojny, szczególnie kiedy szeroko się uśmiechał. Nigdy nie zapomnę tej szalonej sanny, która pędziła przez las i naszego pierwszego pocałunku, który, ku mojemu zaskoczeniu, wcale nie wywołał zgorszenia u tak statecznej panny ,za jaką się uważałam. Szczęście jednak nie trwało długo- Andrzej miał swoje słabości, które często brały nad nim górę, lubił wszelkie zabawy, bijatyki, zaglądał też do kieliszka.. Zaczęły dochodzić mnie słuchy o wyczynach jego kompanii, prosiłam więc, żeby się zmienił, lecz on, jak wtedy mi się wydawało nie zwracał na to uwagi, rzucając obietnice na wiatr, a potem spalił wioskę moich opiekunów! Takiej krzywdy, mimo całej miłości nie mogłam zapomnieć. Andrzej błagał mnie o wybaczenie i obiecywał zmianę, a ja, mimo szczerych chęci, nie mogłam mu uwierzyć i ponownie zaufać.. Skoro tak bardzo mnie kochał, jak mógł dopuścić się niegodnego porwania mnie i narażenia na utratę zdrowia, a nawet życia? Tak bardzo chciałam zapomnieć, że sama siebie okłamywałam, jednocześnie nadal czując, że jest dla mnie bardzo ważny.. Zasłaniając się wolą testamentu dziadka, odrzuciłam nawet oświadczyny Pana Wołodyjowskiego, który przecież zrobił dla mnie wiele więcej dobrego niż Jędrek. Uczta w Kiejdanach niestety przyniosła kolejne, jeszcze bardziej bolesne rozczarowanie. Pamiętam jak dziś ten wieczór, kiedy siedzieliśmy koło siebie i przez chwile wydawało się, że uśpione uczucia odżywają, że wraca wiara w takiego Andrzeja, jakiego pokochałam. Wtedy Radziwiłł ogłosił zdradę i czar wieczoru prysnął jak bańka- Andrzej stanął po jego stronie.. Nie rozumiałam tego, jak człowiek, który często mówił o swojej miłości do ojczyzny, obiecywał zmianę i jak się wydawało, bardzo mnie kochał mógł zadać taki cios Ojczyźnie. W moich oczach stracił wszystko i postanowiłam raz na zawsze wyrzucić go ze swojego serca.Nawet kiedy złapany przez kompanie Pana Wołodyjowskiego, został skazany na śmierć, nie wstawiłam się za nim, mimo, że moje serce krzyczało z rozpaczy. Jednak wtedy Andrzej, który czasami potrafił być zbyt pyszny, wzgardził łaską, jaką mogłam mu dać i potraktował mnie bardzo chłodno. Kiedy nasze drogi rozeszły się na długi czas, w moim sercu pozostał obraz Andrzeja zdrajcy ojczyzny, zabójcy i okrutnika, który za nic ma prawa Boże i moralne, który jest niegodzien jakiejkolwiek łaski z mojej strony. Całkowicie w moim przekonaniu upewnił mnie Książe Bogusław, który na jednej z uczt oznajmił, że Kmicic, w zamian za wysoką nagrodę, jest gotowy podjąć próbę zamordowania króla Jana Kazimierza. Ponieważ byłam wychowana w tradycjach rycerskich, takie postępowanie wzbudziło we mnie największą odrazę. Długo cierpiałam samotnie, nie potrafiąc już nawet modlić się za tak niegodnego człowieka, próbowałam zapomnieć, odnaleźć pociechę w modlitwie, postanowiłam po zakończeniu wojny wstąpić do zakonu, Ze wszelkich stron dochodziły mnie negatywne, pełne nienawiści opinie o człowieku, którego kiedyś kochałam, jednocześnie wielkim narodowym bohaterem stawał się wtedy tajemniczy Babinicz, wielki wojownik i obrońca Jasnej Góry. Przygnębiał mnie fakt, że wybranek mojego serca jest zhańbionym zdrajcą, który nigdy nie mógłby dokonać tak wspaniałych czynów. Nasze drogi spotkały się, gdy umierający Andrzej został przywieziony do Lubicza. W moim sercu odżyły dawne uczucia, mimo to wiedziałam, że nawet jako człowiek umierający nie zasłużył on na nic poza opieką i przebaczeniem. Kiedy jednak cudem powrócił do zdrowia, nadal nie chciałam więcej widzieć tego zdrajcy i nikczemnika. Nasze losy odmieniła msza w Upicie, na której został odczytany list od samego króla, mówiący o zasługach Andrzeja jako Babinicza, o kłamstwie Bogusława, ułaskawieniu i wybaczeniu zdrady. Dokonał wielkich czynów, udowadniając tym samym swoją przemianę. Dopiero wtedy zrozumiałam, że wielki błąd popełniłam osądzając i przekreślając mojego wybranka, jak bardzo źle zrobiłam zagłuszając swoje serce, które cały czas mówiło mi, że jest to człowiek, mimo swojej porywczości i naiwności ,dobry i szlachetny. Nie pozostało mi nic innego, poza padnięciem mu do stóp i błaganiem o wybaczenie.. Na szczęście okazało się, że jego miłość nie wygasła i trwa do dziś, dając nam szczęście.