Była ciemna noc. Wieśniacy zebrali się razem, aby jak zwykle w dzień zaduszny pod przewodnictwem Guślarza obchodzić dziady. Uroczystość odbywała się w kaplicy zbudowanej w pobliżu cmentarza. W pomieszczeniu panował mrok, nierozjaśniony żadnym źródłem światła. Okna zostały zasłonięte, więc nie wpadał przez nie nawet blask księżyca.
Z początku wszystko przebiegało pomyślnie. Guślarz, mistrz ceremonii, dokonywał odpowiednich obrzędów i przywoływał zjawy. Przybył duchy lekkie pod postacią aniołków, straszne widmo Złego Pana oraz Dziewczyna, która miała na imię Zosia. Wzywanie duchów zakończyło się już, gdy nagle pojawiło się nowe widmo, którego Guślarz wcale nie wzywał.
Nikt nie wiedział jak przybyło. Być może cały czas znajdowało się w kaplicy, ale ukrywało się. W czasie dziadów ludzie starają się pomóc zbłąkanym zjawom, więc Koźlarz spytał, czefo potrzeba temu upiorowi. Zmarły nie odpowiadał, wskazywał tylko na swoje serce, podobne do pąsowej pręgi. Był bardzo blady,a swój dziki wzrok kierował ku pasterce. Skoro mistrz ceremonii nie mógł pomóc młodemu duchowi, próbował go odwołać, ale próby okazały się daremne. Nie pomogły zaklęcia, inkantacje, egzorcyzmy ani woda święcona. Tajemnicze widmo nie bało się nawet wtedy, gdy Guślarz je przeklął. W końcu kazał wyprowadzić z kaplicy pasterkę, a upiór głuchy na wszelkie zaklęcia Koźlarza ruszył za nią.