Ależ tam było pięknie. Nie każdy miał w swoim zyciu okazję, by zobaczyć coś takiego. Mnie się udało. I ten widok zapamiętam chyba na zawsze.
Krajobraz, który szczególnie utkwił w mojej pamięci, zobaczyłem podczas zimowej wycieczki na Słowację. Wybraliśmy się wraz z rodzicami i znajomymi na 3-dniowy wypad w góry, do miejscowości o dziwnej nazwie, której niestety nie pamiętam. Codziennie przemierzaliśmy szlaki górskie w poszukiwaniu nowych widoków i doświadczeń. Ostatniego dnia wybraliśmy się na dłuższy „spacer”.
Słońce jak przystało na tę pore roku świeciło ostro a pogoda była cudowa. W miejscu, gdzie stałem, nie czuło się wiatru. Ale słyszałem odległe świsty i gwizdy – ten sam wiatr hulał wśród szczytów górskich. Widziałem kłęby śniegu przewalające się między skałami. A więc spokój, jaki wokół mnie panował, był tylko pozorny. Tam, wysoko wśród szczytów wiał ostry, przenikliwy wiatr, a tumany unoszonego przez niego śniegu zasłaniały widoczność. Cieszyłem się, że mogę z daleka podziwiać to piękne zjawisko, że nie muszę się zmagać z zimnem i zamiecią. Widok był naprawdę piękny i jestem pewny, że urzekający nawet dla tych, którzy już od lat wędrują po górach. Bo przecież właśnie dla takich widoków podejmuje się trud wspinaczki. Wszędzie było biało, ale biel zupełnie inaczej wygląda na gałęziach wysokich majestatycznych świerków, a zupełnie inaczej na surowych, nagich szczytach gór. Przez pewien czas miałem wrażenie, że miękkie czapy zwisające z ciemnozielonych gałęzi są wręcz ciepłe, miękkie i przytulne. Tak jakby stanowiły ochronę dla drzew. Natomiast płaty śniegu leżące w załomach szarych skał były zimne, nieprzyjemne. Zupełnie jakby to były dwa różne rodzaje śniegu. Spojrzałem wyżej. Ponad górskimi szczytami było już tylko niebo. Nie było widać żadnej, nawet najmniejszej chmury, tylko chłodny, niczym nieograniczony błękit.
Chciałbym to miejsce zobaczyć wiosną, kiedy śniegi na świerkach stopnieją, odsłonią się górskie szczyty, a w załomach skał pojawią się zielone plamki, wysokogórskiej roślinności.