Staś i Nel zaczęli ostatnią ich podróż do Port-Saidu. Zaczął padać deszcz, oraz po chwili dołączyły do deszczu chmury oraz pioruny. Zapowiadał się deszczowy i pochmurny dzień. Staś zaczął poszukiwać miejsca na schronienie się przed deszczem. Padło na wioskę leżącą niedaleko karawany młodego polaka.
– Tu. – Powiedział Staś pokazując palcem na wioskę. – Spędzimy noc. Rozpakujcie się i bądźcie w gotowości do wyruszenia.
Staś, który był wycieńczony, poszedł do jednego z domków i położył się na łóżko. Zaczął z ciekawości wyglądać przez okno na wioskę. Miejsce to było opuszczone, jak po wojnie. Słychać było tylko szmer i szumienie drzew. Nagle do pokoiku Stasia weszła zakapturzona postać.
– Witaj. Te miejsce jest po wojnie plemiennej. Jak sądzę nie wiecie dokąd pojechać żeby trafić do domu… Jestem Bartek…
– Wiesz, nie sadzę żebyśmy potrzebowali pomocy, sami sobie poradzimy, ale w każdym razie możemy potrzebować pomocy.. możesz dołączyć do karawany… – odparł polak, po czym wyszedł do reszty karawany.
Bartek po wyjściu Stasia zaśmiał się.
Kiedy blondyn wyszedł z pokoju rozjaśniło się trochę. Chłopak rozglądał się, poszukując jakiś ciekawych okazów przyrody, iż uwielbiał wszystkie związane rzeczy z matką naturą. Zauważył w oddali małą puszczę, która ciekawiła go, lecz wiedział, że razem z karawaną muszą wyjechać, aby trafić na czas do Port-Saidu. Cała „drużyna” Stasia była gotowa do podróży. Nel przyszła razem Stasiem, i wsiedli na słonia. Blondyn przygotował dla Nel specjalny „daszek” dzięki któremu dziewczynka nie będzie odczuwać takiego skwaru. W ostatnim momencie, kiedy już cała karawana polaka była gotowa, przybył Bartek, zwany w innych krajach i wioskach Beniakiem.
– Stasiu, kto to jest? – Zapytała mała dziewczynka chowając się za Stasiem.
– To nasz nowy członek karawany. Ale nie ma więcej czasu na pytania, musimy odjeżdżać.
I wszyscy ruszyli, choć doskwierał im gorąc. Po drodze nie spotykali większych niebezpieczeństw, czy zagrożenia odwodnienia. Dotarli szczęśliwie do ostatniego miejsca ich postoju; Khartoum. Staś zszedł z słonia, po czym pomógł zejść z niego Nel. Kali od początku przeczuwał, że czuje, że ich obserwują, kiedy powiedział o tym Stasiowi, ten kpił z niego.
– Wreszcie dotarliśmy do mojego rodzinnego miasta… – Powiedział z dziwnym uśmiechem Beniak.
Wszyscy poszli do centrum Khartoum. Usłyszeli gwałtowne strzelanie z broni palnych.
– Na ziemie! – Zawołał młody chłopak.
– Co się stać? – Zapytał Kali, przerażony całą sytuacją.
Po chwili głosy z broni ustały. Do karawany podeszli miejscowi, i zaprosili ich do miejsca, w którym każdy się chronił.
– Dawno temu w naszym mieście panowałaharmonia, lecz wszystko zmieniło się kiedy Mahdi zaatakował, tylko największe siły mogły pomóc nam, lecz te odwróciły się do nas. Teraz znaleźliśmy was, więc sądzimy, że jesteście z pod skrzydeł angilków… – Powiedziała z nadzieją wieśniaczka.
– Wiecie co? Źle się czuję… pójdę do sąsiedniego pokoju… – Odparł Beniak i wyszedł.
– Przepraszam paniom, ale my musimy jechać do Port-Saidu, nie możemy wam pomóc… – Wypowiedział Staś z lekkim zasmuceniem…
– Ale nie wyjdziecie już stąd, bo wszystkie wejścia chronią barbarzyńcy Mahdiego… tak czy siak musicie walczyć.
Tymczasem Beniak wyjął plany ataku anglików, którzy mieli dośc władzy królowej Anglii.
– Niedługo przyjdą posiłki od wyzwolonych anglików, i tym razem Staś i Nel się nie wywinom… – Powiedział z uśmiechem na ustach Beniak.
Staś zaczął przemawiać do karawany:
– Drodzy podróżnicy! Zostaliśmy zmuszeni do walki! Ale nie ugniemy się! Musimy walczyć dla siebie, i dla wolności!
Po chwili rozległy się krzyki radości „drużyny Stasia”.
Nazajutrz miała się odbyć walka. Wszyscy z miasta, jak i polak i reszta byli gotowi do ataku. Wszyscy z adrenaliną wyczekiwali walki. Po chwili rozległy się głosy biegających koni.
– Więc to ten czas kiedy musimy zawalczyć o przetrwanie! – Powiedział blondyn i ruszył wraz ze swoim orszakiem do bitwy. Karawana walczyła sznaucerami i dzidami, zaś barbarzyńcy szablami. Walka jak na razie była wyrównana. Wszyscy dawali z siebie tyle, ile mogli, co kilka chwil rozlegały się okrzyki bólu przegranych wojowników. Kiedy to już skład Stasia prawie wygrał, przybyły armie wrogich anglików, na których czele stał Beniak.
– Głupcy… myśleliście, że pomogę wam dotrzeć do Port-Saidu? Utknęliście na „dachu świata”, oblężeni przez nas, i barbarzyńców, nie wywiniecie się.
Źli Anglicy postrzelili niebieskookiego chłopaka, który padł na ziemię. Do Stasia podbiegła Nel i próbowała mu pomóc.
– Nel.. ty schowaj się gdzieś, dla mnie już nie ma ratunku… Poległem, ale ty masz jeszcze szansę na ucieczkę. Biegnij Nel! – Odparł ranny czternastolatek.
– Nie zostawię cię Stasiu. – Powiedziała i przytuliła się do niego.
Kiedy już zwycięstwo dwóch zjednoczonych nacji było prawie przesądzone, dotarł orszak królewski z Anglii. Byli także doktorzy z Wielkiej Brytanii, którzy natychmiast podbiegli do młodego wojownika i próbowali opatrywać mu rany. Armia królewskich wojowników konnych zaczęła walczyć z innymi o dziwo dobrze im to szło. Ostatecznie wygrali Brytyjczycy. Beniak schował się za jakimś domem, i czekał kiedy wszyscy odejdą. I stało się to, opatrzony Staś i reszta karawany dosiadła koni od orszaku królewskiego i dotarła do Port-Saidu.
– Ja jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa… -Powiedział zły Anglik śmiejąc się. – Ja i tak dorwę ich, tego chłopaka i te małe dziecko… Niech cieszą się ostatnimi dniami spokoju…