Joanna Lipska, córka wydalonego ze szkoły i nieżyjącego już pedagoga, uboga panienka mieszkająca z bratem Mieczysławem, uczy początków języka polskiego i matematyki dzieci z niższych warstw społecznych (dzieci stróża, zduna, ślusarza-pijaka, maglarki), za co rodzice są jej bardzo wdzięczni. Uczy je z zamiłowaniem i poświęceniem, osiągając dobre wyniki, a za zarobione pieniądze pomaga bratu finansowo w utrzymaniu ich obojga.
Pewien gość z szynku, podpatrzywszy lekcje Joanny, składa na nią skargę do władz, że prowadzi szkołę bez pozwolenia. Joanna staje przed sądem.
Podczas procesu rodzice
zeznają, iż nie wiedzieli, że źle postępowali, namawiając Lipską, aby uczyła ich dzieci. Joanna w tzw. rostatnim słowie\” oznajmia: rMyślę, że dobrze czyniłam\”.
Sąd skazuje ją na dwieście talarów grzywny z zamianą na trzy miesiące więzienia. Po rozprawie sądowej brat poleca Joannie, by wróciła sama do domu, gdyż on ma pilne sprawy na mieście i wraca rzeczywiście dopiero po kilku godzinach. Joasia myśli oczekiwającym ją więzieniu i udziela mu wskazówek, jak ma sobie radzić sam w czasie jej nieobecności. A kiedy skończyła już mówić , Mieczysław pyta:
Ty naprawdę myśleć mogłaś, że ja pozwolę na to, abyś szła do
więzienia i trzy miesiące przesiedziała ze złodziejami i zgubionymi kobietami, w brudach, w błocie?…\”
Brat oznajmia, że pożyczył potrzebną sumę pieniędzy i wpłacił już u urzędnika, który następnego dnia rano miał przyjść do nich, aby zabrać ją do więzienia; dlatego kilka godzin nie wracał do domu.
I znów w ich mieszkaniu słychać głos dziecka, które szeptem czyta ra… b… c…\”