Dziś wstałem skoro świt, nie mogąc spać z powodu zniewagi jaka mnie dotknęła ze strony Agamemnona. Jak on śmiał odbierać mi moją niewolnice Bryzeidę? Przecież to przez jego zbrodnie moi kamraci umierali w straszliwych męczarniach, zarazy wywołanej przez gniew Apolla. Moja przysięga obowiązuje, nie wezmę broni do ręki do póki trojanie nie podejdą do mego namiotu. Jam jest syn Peleusa i Tedydy i nikt nie będzie mnie tak obrażał.
Po porannej toalecie tak jak postanowiłem nie przywdziałem zbroi tylko zająłem się grą na lutni. W ogóle nie obchodził mnie los rodaków lub moich przyjaciół. Po pewnym czasie siedzenia bezczynnie ,grania i słuchanie okrzyków bojowych Trojan, wszedł do namiotu mój najdroższy przyjaciel Patroklos mówiąc:
– Dudniący odgłos kopyt nieśmiertelnych rumaków z twojego rydwanu doprowadzał wojska Trojan do paniki. Wszyscy uciekali w popłochu czując twój gniew na karku. Tylko dzięki tobie odniesiemy pełne zwycięstwo, Achillesie zaklinam cię na Zeusa króla bogów nie możesz teraz złożyć broni!
– NIE stanowczo odmawiam. Ta straszna zniewaga jaka mnie dotknęła przez czyn Agamemnona czyli odebranie mi niewolnicy Bryzeidy jest nie do pomyślenia!
– Więc zaślepiła ci twoja duma i ambicja?? A więc daj mi swoją zbroje sam wyjdę do boju.
Tak jak mnie prosił przyjaciel, oddałem mu zbroje niech idzie walczyć lecz ja się stąd nie ruszę.
To była straszna w skutkach decyzja, która przyszła z wchodzącym posłańcem powiadamiającym mnie o śmierci Partoklosa zabitego przez bohatera imieniem Hektor. Słysząc to zalała mnie krew, to było jak grom z jasnego nieba. Szybko wybiegłem na okopy krzycząc z przerażenia i złości, gdy zobaczyłem jak Hektor obdziera mojego ukochanego przyjaciela ze zbroi którą mu dałem. Nie świadomy posypałem sobie głowę popiołem i zacząłem się tarzać na ziemi płacząc z powodu straty jaka mnie dotknęła. Po pewnym czasie ubrany w zbroje podarowaną przez moją matkę szykowałem się do zemsty.
W bojowym amoku obalałem regimenty nieprzyjaciela, słałem gęsto trupy na trojańskiej ziemi i bez najmniejszego oporu szedłem ku murom miasta. Niespodziewany opór spotkałem ze strony boga rzeki Skamander lecz i to mnie nie powstrzymało. Całe wojsko trojańskie uciekało okryte tumanem kurzu z, którego wzlatywały błyski zbroi i krzyki mężów.
Na równinie pozostał tylko jeden wojownik trojański Hektor. Z wierz miasta wzywał go do powrotu ojciec, wzywała go matka płacząc i jęcząc. Nie ruszyłsię z miejsca. Czekał. Ku niemu szedłem ja w złocistej zbroi świecąc jak promień wschodzącego słońca. Gdy tylko Hektor zobaczył moją wielkość zaczął uciekać. Po gonitwie za przeciwnikiem stanąłem naprzeciw Hektora u źródeł rzeki Skamandra. Po krótkiej wymianie ciosów ugodziłem go i zabiłem na miejscu. Zdarłem jego zbroje, ostrym żelazem przekułem nogi i powrozem przywiązałem ciało do rydwanu. Wielki płacz podniósł się z murów Troi, kiedy ujrzano jak Hektor wlecze się za moim wozem, byłem naprawdę usatysfakcjonowany.
Nacieszywszy się hańbą wroga wróciłem do obozu i cisnąłem Hektora na piasek tuż przy zwłokach Patrokola.
Jednak moje serce ścisną ból kiedy zrozpaczony król Priam przyszedł po zwłoki swego syna. Po wydaniu Hektora udałem się na spoczynek.