Autorowi Irydiona

Modliły się dziś echowe kolumny,
Łkaniem kamiennych piersi i ech płaczem,
Do archanioła, co stoi u trumny
Tego, który tu w życiu był tułaczem,
I odszedł — gdzie go wiodła smętna gwiazda —
Domostwa szukać i wiecznego gniazda.

A usta, które tam w ciszy pałały,
Jak pała ogień stłumiony popiołem,
Rzekły: Dopókiż ten archanioł biały,
W grobowcach mieszkać będzie, bladem czołem,
Jako umarły księżyc, świecąc ziemi,
Cichy, nakryty szkrzydły przebitemi?

Oto już harfy, które go płakały,
Zamilkły, jak orły uśpione na chmurach…
I wytracone są z kołczanów strzały,
Które duch ciskał, na złotych się piórach
Pieśni unosząc, z serc sypie się próchno…
Maluczko jeszcze — a wichry nas zdmuchną.

Oto ten słowik, co wołał: »Cezara!«
W gotyckich sklepień obłąkał się ciemnie,
Oto przedświtu budząca się mara
Jutrzenek tęcze wyrzuca daremnie,
Oto Irydion sen przespał piekielny,
A on nie wznosi skrzydeł — nieśmiertelny?

O zmiłuj ty się, a nie daj żałować
Tym, co »umarłej oddali swe życie«.
Nie daj zwątpieniu ich ducha zepsować,
Ale im ukaż tę zorzę w błękicie,
Co ma, po wiekach, rozbłysnąć nadzieją…
O, zmiłuj ty się, bo serca nam mdleją!

Lecz wkoło była cisza. Żadne usta
Płonącym owym nie dały odzewu,
A wielka nawa zastygła i pusta,
Podobna była umarłemu drzewu,
Na którym ptasich gniazd umilkły szmery,
A śmierć zeń ciesze teraz deski cztery…