Białe kwiaty

Na pewno tego nie pamiętam, gdzie widziałem płaskorzeźb wyobrażający wychodzącego z Świątyni Zachariasza, a nie mogącego otaczającym mówić, iż zaniemiał do czasu narodzenia się Jana ś. Chrzciciela, syna jego; zdaje mi się, że to we Florencji, na tych brązowych bramach Chrzcielnicy ś. Jana, o których Michał Anioł Buonarroti rzekł był, iż oczekującymi raju na ziemi bramami są, które przenieść jeszcze, gdzie raj jest, zaniechano.

Za pewne jednak uważam, iż tak trudnej rzeczy, jaką jest r z e ź b a – c h r z e ś c i j a ń s k a, to niewątpliwie najpiękniejszy może przedmiot. Starzec niemy jest – cisza wielka wokoło – wszystkie osoby słuchają i pytają razem, i odpowiadają razem… milcząc…

Otóż – w jednej nieskończenie ważnej kwestii estetycznej pod obecne czasy, u nas i na świecie, w kwestii, dlaczego (sumiennie rzecz biorąc) n i e m a n i g d z i e p r a w d z i w e g o d r a m a t u, przyszedł mi na pamięć ze względu na sztukę, mówię, ów płaskorzeźb florencki.

Kto się nie zgorszy prostotą szczerej prawdy, ten zgadnie łatwo bardzo, dlaczego w literaturze naszej d r a m a t u b y ć n i e m o ż e… Ale dlaczego w żadnej innej dziś go nie ma? No to (doprawdy, że bawi mię, iż ja jeden) śmiem i odpowiedzieć, te k w i a t y b i a ł e zapisując, aby Francuz z czasem i inny obcy literat przełożył sobie na język swój wiadomość, skąd ta u nich nieobecność p r a w d z i w e g o – d r a m a t u powstała.

U nas bowiem to z przyczyny niezmiernie prostej, czyli iż literatura nasza nie określiła jeszcze ani jednego skończonego typu kobiety, a jakoż bez kobiety dramat być ma? Nawet sama Maria Malczewskiego to tylko krzyk jeden kobiety, która k o c h a n k ą nie śmiała być jeszcze, ż o n ą nie miała i nie mogła. Aldona jest to wieża śpiewająca – Grażyna w hełmie swym zamkniętym nic a nic już nie mówi nawet… Inne zaś innych kobiety są tylko przegrywkami w antraktach opery p o z a i c h u d z i a ł e m dziejącej się. Najjaśniej przeto widać przyczynę estetyczną nieobecności pełnego dramatu u nas, lubo najniejaśniej mistyczne i realne, to jest społeczne, wyjątkowego zjawiska tego źródło i zupełną naturę jego, tak dalece, iż skrzętnie bardzo skracam to.

Ależ – u dzisiejszych pisarzów innego narodu, gdzie ze wszech miar szeroko każdy romansista najmniej sławny na wszelaki możebny i niemożebny sposób p r z e d m i o t t e n traktuje i uprawia!!!… czemu? – mówię – tam, serio uważając, pełnej dramy nie ma, tego, ile wiem, nikt dotąd niezbicie nie okazał…

Ja też nie dowiodę bynajmniej po akademicku, bo tu wcale nie myślę o tym, tak dalece, iż wynikiem tylko jest prawie bezwłasnowolnym ta o nieobecności dramatu u cudzoziemców i przyczynie jej głównej uwaga. Powiem jednak pokrótce, dlaczego to jest tak, z powodu iż odpowiedź na to krytyczne zapytanie posłuży mi do toku głównej rzeczy w tych kilku kartkach zawartej.

D r a m y prawdziwej nie może być, ilekroć się zatraci pojęcie dramatyczne c i s z y i pojęcia jej natur – czyli, j a ś n i e j tłumacząc, albo raczej s z e r z e j tłumacząc założenie powyższe: kiedy się zatraci basso w muzyce, a kolor biały na palecie malarza, a pion w rysunku; cóż zupełnego tak niezupełne środki otrzymać są w stanie? Nadanie stanowczego kierunku i stopnia c i s z y w dramatyzowaniu jest dla dzieła tej natury tym, czym w obrocie planety niedotkliwa i niewidzialna planety o ś.

Kto ma uszy ku wysłuchaniu prawdy, ten niech całość jej wysłucha. Ja, że za wstęp jedynie użyłem jej tu do prostego spisu kilku wrażeń, wspomnę tylko, dla korzystać chcącego innostronnie z wzmianki powyższej czytelnika, iż nie wiem, który by dziś autor, bez potknięcia się w śmieszność, potrafił dociągnąć tam aż dramy pochód, gdzie Calderon zamyka swój i wychodzi już sam na scenę mówiąc:

„Dalej – pisarz dramatu podnieść się nie będąc w stanie… skończył.”

U Szyllera bezmowne zupełnie chwile dramy może najwyższymi są poetycznymi jego polotami. Zdaje się, że to nie inąd, ale t ę d y d r a m a w r z e ź b ę p r z e c h o d z i – co zazwyczaj w tańcu raczej poszukiwano, akrobatyzując przeto monumentalną rzeźbiarstwa powagę. Jakiż barbarzyński błąd tych systematyzujących tak estetyków!…

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Gdzież by N i o b e podziała swoją twarz, gdyby rzeźbiarstwo przez sam taniec z dramą ożenione było?…

Albo – zapytanie rubaszne i beztreściwe, nic nie opiewające jako myśl, zapytanie Hamleta patrzącego, gdy aktor łzy wylewa, zapytanie to: „…C o j e m u d o H e k u b y?…” – byłożby tak wysokie w prozie jego?…
*

Jakoż – słysząc dopiero natury c i c h o ś c i rozmaitych, przychodzi się potem do usłyszenia dramy i głębokości wyrazów bezmyślnych, bezkolorowych, b i a ł y c h (że tak je nazwę), i to zda się być wątkiem wszelkiego dramatyzowania prawdziwego.

Tędy idąc – doszedłbym jeszcze do daleko ważniejszej rzeczy – to jest do m i a n o w n i k o w a n i a f i l o l o g i c z n e g o, i że to jedynie tą drogą kres swój znachodzić może, czego zasłużony i genialny Kamiński nie wiedział jeszcze, acz my przez jego zasługi położone w rozkładaniu wyrazów dowiedzieliśmy się – ale byłoby to za wiele o tym pisać – wspomnę tylko, że-ć g ł ą b wszelka jest to i k ł ą b, i g o ł ą b, ale dalej… uciszam się już jako Calderon w dramie swej… wiadomo jest wszelako, iż w tej pracy to, co jest filozoficznym jej kamieniem, to właśnie że ta znajomość k r e s u, d o k t ó r e g o, r o z k ł a d a j ą c w y r a z y, o b j a ś n i a s i ę, a o d k t ó r e g o j u ż, r o z k ł a d a j ą c j e, z a c i e m n i a s i ę zamiast objaśnienia – i ten kres m i a n o w n i k i e m ja zowię.

Patetyczność nie pochodzi od πάυος (choroba). Patetyczność pochodzi od πάσχω…

Tylko z d r o w e -c i e r p i e n i a dramatycznymi zdają się być… choroba ma na polu wiedzy patologię raczej, nie patetyczność.

Różnice tu, na polu sztuki, są takie między powyższymi określnikami, jak na polu życia np. między h i s t o r y c z n y m a h i s t e r y c z n y m fenomenem jakim…

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Jeżeli mówię: c i s z e r ó ż n e, to i w y r a z y one białe, bezmyślne, nie opowiadające nic, a których kilka tu i owdzie słyszałem, albo którym raczej świadkiem byłem, bo od tła, na którym miejsca swe znajdowały, nieodłącznymi są.

To – pamiętam, że dawno, dawno – było to jeszcze w roku około 1836, kiedy tak odmienne było całe tło myśli w Europie, a Dziady pana Adama były mi potężną, j e d y n ą n u t ą m y ś l i i u c z u ć, jak każdemu… te czytałem… Było to w dzień najprozaiczniejszej barwy, ni suchy, ni dżdżysty, o dobie około południowej i bardzo powszednią barwę mającej, na zagrodzie ubogiej ojców moich, gdzie urodziłem się – na prostej, bezpoetycznej, obwodu stanisławowskiego w Mazowszu, równej jak piaski ziemi – szedłem wzdłuż alei, która sad owocowy od warzywnej ogrodu części przedzielała – alei bynajmniej z drzew sędziwych i sadu wcale szczupłego – nie myśliłem o niczym w tak nijakim miejscu pod każdym względem – – gdy naraz dziewczyna, za aleją w ogrodzie warzywnym onym pieląc, głosem bynajmniej pięknym i nie dokończonym tokiem urwanej pieśni zanuciła:

…a odjechać od niej nudno,
a przyjechać do niej trudno!…

Stanąłem jak wryty, myśląc, że głos do naczytania się w dramacie pana Adama piosenki onej zastosowałem w sobie słuchem moim – ale po chwili znowu najwyraźniej też słowa tym głośniej mię doszły:

…a odjechać od niej nudno,
a przyjechać do niej trudno!…

„Prosta pieśń – rzekłem – ale dobrą myśl zawiera…” (widać stąd także, że Mickiewicz z pieśni gminnej ją przybrał).

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Niebieskiej uroczystości cisze są w A l b a n o za Rzymem, nad jeziorem, które odbija w sobie C a s t e l G a n d o l f o – tam, kiedy zadzwonią na Angelus, a niebo jest chmurki nieświadome i jezioro nieświadome zmarszczki, laury wtedy wiśniowe nieporuszonymi i szerokimi liśćmi swymi cień, jak one cichą, rozrzucają po ścieżce krętej nad wodą, a przy skale, jak gzyms u gmachu starożytnego, uczepionej. Po ścieżce tej pojechałem był raz o południu ku Grotta Ferrata i powracałem wieczór tąż samą ścieżką, a jadąc na ośle, zwłaszcza w górach, pamięta się dobrze szczegół wszelki na drodze spotkany. Dzwoniono na Angelus, kiedy zjawił się obok mnie wieśniak włoski na ośle swoim i obadwa zdjęliśmy kapelusze, po krótkiej modlitwie wraz przez toż uczęstnictwo w rozmowę wprowadzeni. Widząc albowiem wieśniak ów, Włoch, że katolik jestem, nie myślił, abym był obcym człowiekiem, i mówić poczęliśmy, jadąc społem, o tym i owym – nawet o niedoperzach, które już świstać poczęły nam wkoło kapeluszów, że mrok zapadał… Jakoż pomnę, iż Włoch ludowym opowiadał mi sposobem starożytną bajkę grecką o Prometeuszu i Epimeteuszu, przetłumaczoną na ten sposób, iż Pan Bóg ptaszka stwarzając błogosławił mu, a zły duch, coś lepszego wymyślić chcąc, dał życie niedoperzowi… Takie to różne rzeczy mówiliśmy, nogi mając wolno w strzemionach naszych i opuściwszy cugle niepotrzebne, gdy osiołki po wąskiej jak miedza polska, skalistej wiszarze – pod spadzistą skałą, a nad jeziorem – próbowały uważnym kopytem raźno zdążać…

Naraz – osiołki stanowczo wstrzymały się, a my siedząc na nich poczuliśmy, że o zaporę uderzamy, lubo, dla mroku zupełnego, dostrzec od razu trudno było, co zamurowało ścieżkę wąską, tam jadąc tak dobrze już poznaną. Był to zaiste odłam skały, tak jak szeroka droga, na którą się ze szczytu góry stoczył, wielki, zupełnie więc zamykający przejście… Kiedy przeto, siodła opuściwszy, oprowadzaliśmy, jak można było, osły nasze, sami przez głaz przełażąc… rzekłem do towarzysza Włocha: „…Przed kilkoma godzinami przejeżdżałem tędy cwałem za dnia i pamiętam na pewno, iż tego głazu nie było tu…” A on chwilę przemilczał – potem, uchylając nieco kapelusza (jak przy zagajeniu rozmowy naszej na Angelus), wpół monologowym akcentem rzekł: „…Ten kamieni rodzaj nie upada, kiedy chrześcijanie są na drodze… ale… kiedy nikogo nie ma, to one się tu staczają z wierzchu skał… bywało…”
*

Teatr i drama współczesna, aby sądzić, do ila, z tego punktu widzenia uważając je, krytyki nie wytrzymują i umarłymi są, to trzeba i i n n e j n a t u r y c i s z ę jaką z teatru deskami zbliżoną, uczuć i dotknąć jej.

Kiedy – o południu, wśród tłoku i gwaru, na wschodach do izby poselskiej wiodących śmiercią Cezara upadł minister Rossi, a krew wstęgą krzywą od szyi mu się na ścianę zato49 czyła, do odpasanej szarfy podobna… nadszedł po niewielu godzinach i on harmonijny wieczór włoski, i księżyc za nim o chwili sobie właściwej wytoczył się na niebo, tylko że przesłoniony (pamiętam) chmurą wąską, jak kiedy prosty człek rękawem ociera czoło swoje – albo oczy przysłania…

Minister miał był .zwyczaj w znanym kącie loży, czerwonym aksamitem wybitej, jemu tylko należnej, w teatrze o spóźnionej godzinie siadywać; a ktokolwiek uczęszczał na operę, pamiętał mimowolnie, że medalowej czystości rysów profil, z wiadomej strony, od wchodu do sali, o pewnej godzinie należy mu się widzieć. Nocy tej – takim, jako się rzekło, księżycem oświeconej – czemu grano p o p i e r w s z y r a z na operę przerobionego Macbetha… to kazuistyczne tylko dziejów teatru filiacje wytłumaczyć by (nie najzupełniej na próżno) może i potrafiły.

Pamiętam – że przez ciche, bez pieśni i mandorlinów, i rozmów zazwyczaj raźnych, ulice – może i nie ja jeden dlatego się udałem d o t e a t r u, a b y p u b l i c z n o ś ć w i d z i e ć…

Chwila otworzenia kortyny wedle codziennego programu gdy nadeszła, znaczna liczba widzów w przysionku teatru nie najjaśniej oświeconym i po kawiarniach bliskich, g d z i e n i k t d z i e n n i k a z e s t o ł u n i e p o d e j m o w a ł, nieporządnie przechadzała się… Po niejakim czasie weszła garstka, a połowa jej wyszła i weszła znów – muzyka rozpoczęła uwerturę… W wyższych lożach, tu, owdzie, parę osób niestrojnych albo niespodziewanie strojnych dam parę pokazało się. Niektórzy wychylali się i oglądali naokoło, jakoby afektując, iż widzieć chcą oblicze i liczbę publiczności; nareszcie za rozwinięciem opery sformowała się pewna całość gości używających teatru z nawyknienia, jak gdy o pewnej dobie higienicznie kto nawykł w wiadomym kierunku bez celu przechadzać się…

W miarę jednak, jak opera przez treść swą w dramę i tragedię przechodzić z czasem zaczynała, pusta loża ministra Rossi, nie oświecona jako inne (iż familijna była), ciemnopurpurowe, aksamitne wnętrze swoje ku światłu, jak wielka rana, odmykając, uprzedziła wrażeniem magiczną oną Shakespeare’owskiej tragedii chwilę, kiedy cień zasztyletowanego Banka na pustym krześle przy uczcie teatralnej zasiadać ma… I poczęło się grać pomiędzy publicznością a sceną to, co Shakespeare w Hamlecie obmyślił był, aby zagrać tragedię na dworze, scenę na scenie dając… i kto wtedy publiczność a scenę widzieć tam przyszedł był, to w czasie, kiedy aktor Banka cień przedstawiający wynika z trapy swej, ranę czerwoną pokazując, znajdował się sam pomiędzy teatru pełnią a pustką loży ministra, jako Hamlet u nóg Ofelii… i nie dowierzał sobie sam, że widzem przytomnym jest, albo: i tu, i tam Shakespeare’a tylko aktorów grających widząc, baczył, azali sam jeden Shakespeare chyba widzem prywatnym gdzie nie stoi…

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Takich to c i s z akordy straszne są samą głębokością sądnych kombinacyj swych, przytoczyłem zaś on powyższy zarys na to, aby b i a ł e k w i a t y stosowny sobie miały cień, l u b o n i c t u s i ę n i e p i s z e, c o b y n i e b y ł o u s z c z k n i ę t e, ż e t a k p o w i e m, z n i w n a t u r y r z e c z y, i jeżeli mniejsza jest cokolwiek nieobecność stylu, jaką użyłem w Czarnych kwiatach, to o tyle tylko, o ile jest wcale niemożebnym uniknąć sztuki, owszem, o ile ta w tej sferze sprawuje prawdę przedstawienia.

Błogosławiony i szczęśliwy pisarz, który prawdziwej patetyczności bezbarwne słowa zna i strzeże – p i s a r z i c z ł o w i e k k a ż d y! – lubo często te nieledwo wcale od nas zależeć nie zdają się. A są tym piękniejsze, z tego je stanowiska ceniąc, im mniej jako idea i myśl zawierające w sobie – im nijaksze…

Często: że je określać trudno, zapominane są i mało baczono… zaiste – nie kryję, że uprzytomnianie ich sztuką pisania bacznej bardzo pilności wymaga…

Mniemam wszakże, że byłoby zarówno pięknie, jak, z d a j e m i s i ę, k o n i e c z n i e p r a w i e, aby sztuka polska, pod tym względem p i e r w s z ą się w europejskiej dzisiejszej literaturze jawiąc, słupy swe żelazne zakopywała stanowczo i wyraźnie. Nowego budynku estetyki niebezpieczna jest systematami, najbezpieczniejsza prostotliwą parabolą, z życia bezstronnie przyjętą uczuciem, utwierdzać… A zaś ś w i a d o m o ś ć p a r a b o l i sama przez się coraz dalsze pokaże kresy, braki, dobytki…

Pamiętam kilka słów zaszłych mi w drogę tu i owdzie, które najdobitniej uprzytomnieć mogą ogólny zarys moralny i estetyczny tych notatek. A przytacza się je (jako każdy dobrej woli czytelnik zauważyć potrafi) z wdzięcznością nawet, iż za wskazówkę poszukiwań prawd estetycznych posłużyły. Żadnej myśli nie określające słowa powiedział mi raz jeden z najpoważniejszych obywateli w Europie, kiedy w onych niedawnych, łunami rewolucji świetnych latach przybyłem z Rzymu do Paryża. Starzec ów znakomity, pogodnie rozmowę zagaiwszy, pytał mię o Rzym starożytny: ile? – gdzie? – jako? odkopywanie starożytności postąpiło… Odpowiadałem był jako osobie dotykalnie rzecz znającej jako się mówi z kimś, co w rozmowy celu niknie przez to, iż przedmiot szczerze zna. Że taka rozmowa w sobie samej żywot ma, wypadło mi najprościej dla porównania postępu prac zapytać: „A k i e d y ż k s i ą ż ę j e g o m o ś ć o n o F o r u m – R o m a n u m w i d z i a ł e ś?…” Odpowiedź była najprościejsza, którą jednak w notatki słów onych powyżej określonych zamieściłem – odpowiedział mi był książę: „T o b y ł o w p r z e s z ł y m s t u l e c i u.” Trzeba być zaiste wywikłanym z fałszów estetyki schorzałej formułek, aby śmieć wytykać i poszukiwać dróg odbudowania szkoły nowej w s z t u c e czy to w l i t e r a t u r z e – s z t u c e, wszelako coraz bliżej (śmiem to zapowiadać) zobaczycie już w Europie kierunki te na jaw wychodzące; trzeba więc, aby młoda szkoła polska baczną była.

A inne znowu słowa, w Londynie np. które przytrafiły mi się, dały mi to dostrzec, jak jest łatwo poddać się formułkom czczym bezpatetycznej dramy.

Artysta, też i ludowego pierwiastku czciciel, mieszkałem tam w najuboższym prawie domku najuboższej miasta części. Wieczorem raz, przy świetle sam zostając, nie uważałem, iż ktoś wszedł, zwłaszcza iż angielski klimat wilgocią swą przygłuchnięcie moje chwilowe zwiększył… Mąż postaci zacnej (i rycerskiej nawet twardością rysów swych) stał przede mną, laskę grubą trzymając –wstałem i przywitałem. „Nie wiem – rzekł gość – jak się odezwać mam: o b y w a t e l u, z i o m k u, r o d a k u c z y p a n i e?” Dekoracje tej sceny były więcej niż zaniedbane, a ja mniej starannie od gościa osłonięty. „Proszę usiąść” – odrzekłem. „Nie! – na to przychodzień – pierwej niech wiem odpowiedź…” „Otóż – rzekłem – widzi pan, można powiedzieć p a n i e i powiedzieć b r a c i e, powiedzieć b r a c i e i rzec przez to p a n i e, i wszystko w tym (wedle estetyki polskiej) zależy od tego, jako się powiada albo słyszy – a k’temu, a b y w i d z i a n o, d o t y k a n o i s ł y s z a n o s ł u s z n i e, t o ć s ą s z t u k i p i ę k n e o d p o w i a d a j ą c e w z r o k o w i, d o t y k a n i u, s ł u c h o w i… tych sprawiedliwe uprawianie czyni…………. a muzyka już u nas przecie kwitnie…”

Tak – oto coś począłem mówić – gdy przychodzień pięknym męskim głosem rzecze: „To najlepiej: rodaku!” – ale przycisk taki był na literze pierwszej, iż w głuchocie mej dalsze mi zniknęły, światło przy tym mdłe i postawa, i laska gruba uczyniły razem, iż zdało mi się nie r o d a k u, ale r r r o b a k u! usłyszeć.

Że bez śmiechu to notuję, jako potrzebny odcień w zarysie tym, proszę również tak przyjąć; n i e c e l e m m i t u ś m i e c h, a n i ś r o d k i e m n a w e t. Innych, pewniejszych środków bliskie jest to pisemko z siebie samego. Biały-ć i to kwiat!… bo zarysem, jego było s e r i o i d r a m a, ale widno, do ila własnego tu wyrobu estetycznego i pojęcia patetyczności własnej zbywa! Może w innych poszukiwaniach innych dróg na innych polach posłużę i ja komu za objaśniające śmiesznością swą światełko… wszyscy służymy… estetyka zaiste że narodowa polega na tym…

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Kto by myślił, że poszukiwania świadome nowych estetyki zdobytków byłoby na polu szerszym, po francusku na przykład, stosowniej wypowiedzieć, myli się. – Swobodnie tu jest i przystępnie wszystko w tym wielkim i zacnym narodzie, dla którego szacunek mam świadomy siebie, ale… może by trzeba w ł a d z ę pierw mieć albo s y s t e m a t sławny na to, a obie te rzeczy wprost przeciwne są celom takowej i mojej pracy. – Mistrze zaś wielcy w sztuce, choć to i usłyszą, i zrozumieją, c i e r p i e ć b ę d ą, ż e n i c k ‘ t e m u n i e u c z y n i l i, a n i e u c z y n i ą n i c!… czekając zawsze, aż uczeń mistrza, a pokolenie zakasuje pokolenie, skąd c i ą g u nie ma i mieć nie może tak rozwijana sztuka… K o n k u r e n c j a na polu p o s t ę p o w i jedynie dostępnym jest najprostszym absurdum,a e m u l a c j ę zabije zawsze k o n k u r e n c j a i energię twórczą wyniszczy.

Lubo nie ma co się tam przecie ś c i g a ć, gdzie dróg jest nieskończona liczba – to tylko, jak się jedną drogę widzi, ścigać się może jest koniecznym, i to jeszcze: może!… Przy tym n i e ś w i a d o m o ś ć w a r t o ś c i e l e m e n t ó w k o m i k i i s a t y r y wyniszczy tu zawsze siew tej niwy…

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

C i s z y w najkolosalniejszym słowa tego tonie nie doznałem nigdzie jeszcze wyższej nad ciszę o jednej nocy, acz zimowej, na Oceanie… że słów na to nie ma, mimo iż twarda to i prawie głodna podróż dwumiesięczna przeszło była i uprozaiczniała dobrze… pomnę, iż obejrzawszy się wkoło ani modlić się nawet słów i nie miałem – i z a p ł a k a ł e m t y l k o… ż e m o ż e b y ć t a k w i e l k a c i c h o ś ć… a przecież tyle mórz pierw innych znałem…

Izraelicie, towarzyszowi podróży, którego raz w życiu napotkałem, i to na okręcie, patetyczne rzeczywiście winienem także słowo. Był to młodzieniec światły, w filologii i filozofii także niemieckiej biegły, historię też znał i o sztuce miał wyobrażenie – umiał on i po polsku parę wyrazów, bo, acz za granicą wzrósł, pamiętał, że dziecięciem w Polsce był; jak to mówi się czasem u nas szlachty: b y ł t o ż y d z i a k.

Jedliśmy nieraz razem z jednego naczynia ryż gotowany, zwłaszcza kiedy trudno było gotować, z powodu iż burze kuchnię rozbijały, a f a l e w y ż s z e m a s z t ó w przechodniem na statku pomiatały. Bo to była też niebezpieczna żegluga: dwa okręta współpłynące rozbiły się, jeden r o z b i t y widzieliśmy na własne oczy.

Wiele razy na zwojach sznurów z Izraelitą owym całe noce rozmawialiśmy po francusku o polityce, historii, filozofii, estetyce, o Religii Chrystusa Pana i o Talmudzie, i o Mojżeszowym prawie, i o nie wiem już czym. Gdy nadeszła niedziela (jedna z tylu n i e d z i e l!), że, ubierając się w kajucie, przymknąłem nieco drzwi, patrzę, aż ręka się przez szparę z niedomknięcia drzwi wynikłą wsuwa, podając mi r ó ż o w ą f l a s z k ę o l e j k u d o w ł o s ó w i b i e l i z n ę ś w i e ż ą: rzeczy, domyśleć się łatwo, jak kosztowne i rzadkie tam, gdzie już w o d ę bardzo oszczędnie rozdawano, i przy broni nabitej, aby ludzie się o wodę nie pobili… Izraelita wszakże, przynosząc mi te rzeczy, wiedział z innych niedziel, pu samej książce do nabożeństwa spotykanej u mnie, iż dzień ten wyróżniać zwykłem. Otóż mówiłem z nim wiele, wiele różnych rzeczy…

Jednego razu, wpodłuż statku miotanego ogromnymi falami chodząc, że spodziewano się znaczniejszej burzy w nocy, ruch był wielki i krzyki rozkazów szczególniejsze niż dotąd… a że chodząc tak przed ona oczekiwaną burzą mówiliśmy żwawo coś o Bożoczłowieczeństwie Chrystusa Pana naszego, interlokutor mój przymilkł jakoś na chwilę, i ja za nim; potem, wskazując mi na fale, rzekł: „A więc wierzysz i w to, że Mesjasz chodził po falach jak po ziemi?…”

„Wierzę” – odpowiedziałem.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Po niejakim przestanku obustronnym, widząc, iż mój interlokutor izraelskiego jest wyznania, a światły człek, dodałem:

„Przypominasz sobie zapewne moment i okoliczność, w których Pan przez morze szedł (boć czytujesz Ewangelię ze mną razem, kiedy mi hebrajskie czytanie na tłumaczeniu Nowego Testamentu w wolnych chwilach pokazujesz), był to więc moment, kiedy już rzesze całe w najwyższym stopniu zaczęły się za Chrystusem Panem porywać w z a p a l e t ł u m n y m – lada chwila królem już ziemskim mógł być okrzyknięty… otóż uchadzał w ten czas drogami najmniej od rzeszy znanymi… w takim to położeniu raz przez powierzchnię morza szedł… akt był logicznie naturalny, wynikł z rzeczy samej, jeżeli, jako widzisz, na m a l e ń k i e j z i e m i syryjskiej zostawszy Panem, to wystarczyło już, aby panem oto był w s z e c h z i e m – tam więc, gdzie owa ziemia maleńka, kończyła się też i cała ziemia z lądami swymi, a zaczynało się morze… powiesz mi (lubo filozof jesteś): «A czemu to tak nie pójdziesz, bracie, aby pokazać mi, że tak jest?» Z m i e r z – ż e p i e r w e j p r o p o r c j ę m o ą d o P a n a m e g o, tudzież uważ, ażali On, a b y p o k a z a ć t o, c z y n i ł t ę s p r a w ę, czy nie raczej, a b y u k r y ć d o s t o j n o ś ć s w ą…”

„T o j e d n o c i p o w i e m – (mile tu wspominany, a raz spotkany) Izraelita rzecze mi – ż e j u ż c i C h r y s t u s w a s z b y ł t o m o ż e n a j i d e a l n i e j s z y c z ł o w i e k…”

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Książę pewny, z zacnego a wielmożnie historycznego szczepu (bo hetmanów rycerskich między swymi dziady mający), był też od niejakiego czasu w Ameryce, o b y w a t e l e m R z e c z y p o s p o l i t e j zostawszy, i na pięknym przedmieściu miasta New-York, które to przedmieście zowie się Brooklyn, zamieszkiwał. Wiele mu winienem chwil przyjemnych i przyjacielskich usług, a usługi mówię dlatego, bo jest rzadkiej uprzejmości serca człowiek. Kiedy, wielkim smutkiem dotknięty, po onym wybrzeżu przechadzał się raz ze mną, a słońce właśnie ku zachodowi miało się, chmurą mocnymi promieniami przeszytą osłonięte, widać było opodal w z g ó r z e m a ł e, zielonym wówczas porosłe żytem, w kłosach właśnie będącym – dalej szeroka rzeka srebrzyła się pod słońca jasnością, f o r t e c y m a ł e j m u r y n a b r z e g u j e j i o k r ę t u t u ż r e s z t k a czerniły się…

Nie pamiętam, o czym mówiliśmy… ale mówiąc rzeczy rozmaite, pamiętaliśmy, dokoła spozierając, że okręt ten zachowała do dziś Ameryka na pamiątkę męża, co na nim przypłynął z Europy…

Wzgórze zielone i forteczka pamiątkami są narodowymi, kędy mąż ów Anglików zbił, a cofających się żołnierzy swych utrzymał tam nieraz odwagą osobistą… I pamiętaliśmy jeszcze, że towarzysz przechadzki mej, z poważnie historycznego a książęcego rodu pochodząc, liczył pomiędzy żeńskimi przodki swymi właśnie że onego wsławionego w Ameryce polskiego bohatyra najukochańszego ulubioną…

Bohater ów – łacno jest wiedzieć, że Kościuszko, a zaś [książę Marceli Lubomirski, stryjeczny wnuk] ulubionej wielkiego wygnańca tego (przez ród jej niegdyś wzgardzonego)… był właśnie ze mną tam wygnańcem i zamieszkałym nieledwie że na pobojowisku, które sławę Kościuszce zjednało!

K s i ą ż ę o b y w a t e l R z e c z y p o s p o l i t e j A m e r y k a ń s k i e j przyjmował radośnie to: w e t z a w e t p o w i e k u…