Gdzie huczne zwiedzając morze,
Kupiec żaglem wiatry porze,
Na wyspie jednej spokojnej
Mieszkał naród znamienity,
Naród od natury hojnej
We wszystkie dary obfity,
A nadto, w czym jest tak skąpym los srogi,
Dał mu wolności dar drogi.
Była to wyspa szczęśliwa!
Lecz jak i w wolnych krajach często bywa,
Kto zręcznie umiał ludowi dogodzić,
Mógł na potem ludem wodzić,
Tak się w tej wyspie zdarzyło.
Niewiasta jedna nadobna,
Zręczna, obrotna, sposobna,
Do tego przyszła swą siłą,
Że jęła rządzić narodem.
Sławna była dawnym rodem,
Uczony jej dzieła chowa,
Znana w Atenach i Rzymie,
Wszędzie wolność czci jej imię –
Nazywała się Wymowa.
Postać nadobna i w łudzącej twarzy
Ogień z słodyczą się żarzy.
Chciwa ozdoby, i zimą, i latem
Nie dość, że skronie uwieńczała kwiatem,
Do wdzięków, co jej natura
Hojną dłonią udzieliła,
Ona jeszcze pawie pióra
Dla ozdoby przyczyniła.
Suknie nosiła świecące;
Bardziej dla celu niż wdzięku
Trzymała w obydwóch ręku
Dwie pochodnie gorejące,
Nie żeby nimi umysły oświecać,
Lecz żeby pożary wzniecać
A tak w wytwornej postaci,
Przez słodkie oczu spojrzenie
Na zgromadzonych współbraci
Puszcza wdzięcznych słów strumienie:
Długo głupi i uczony
Słodkim brzmieniem omamiony,
Od wielu widząc popartą,
Słuchał ją z gębą otwartą.
Bóg wie, jak silną stała się jej władza:
Sama wszystkiemu zaradza,
Tym podchlebia, tych zasmuca,
Na tych kwiatami rzuca,
Wśrzód ślepej zapalczywości
Nieraz gniewem uniesiona
Własne rodziera wnętrzności.
Tak gdy niepowściągniona
– Czyli to jaka choroba,
Czy rozumiała, że się to podoba –
I gada zawsze, i gada,
I kiedy cała gromada
Na wszystkie potrzeby głucha,
Nic nie robi, tylko słucha,
Ustała wszelka robota,
Budowy na pół wzniesione
Zostały nie dokończone,
Bo zawsze wymowna Cnota
Wolała gadać jak czynić
I mniej zachęcać jak winić.
Już się rok schylał do końca,
Jako rzesza próżnująca,
Niepomna ważnych widoków,
Godzinopłynnych słuchała potoków.
Na koniec los szczęśliwy otworzył im oczy:
Poznali, że chcąc ludźmi dobrze władać,
Nie dosyć jest tylko gadać,
Że, gdy się z słowy skutek nie jednoczy,
Z najprzyjemniejszą wymową
Często można podrwić głową,
Zaczęli więc myśleć wielce,
Przydać kogo rządzicielce.
W tejże wyspie, z drugiej strony
Mieszkał w zaciszy szczęśliwej
Cnej Wymowy brat rodzony.
Nie znał żądzy świegotliwej,
Stały w sercu, w słowach skromny,
Nikczemnych uraz niepomny,
Lubił jasność i porządek,
I nazywał się Rozsądek.
Bardziej powolny niż ostry,
Z daleka patrzał na szaleństwa siostry.
Zrazu zbawienne chciał jej dawać rady,
Ale naród zapalony
Wraz go posądził o zdrady,
Z wzgardą został odrzucony,
Lecz prędki tryumf go czekał:
Gdy się bowiem czas odwlekał,
Skutki próżnego gadania
I ustawnego słuchania
Do tego lud ten przywiodły,
Że z pokornymi modły
Przyszedł Rozsądku prosić,
Żeby go bronił od zguby
I nie chcąc więcej błędów siostry znosić,
Wprawił rzeczy w ścisłe kluby.
Dobra ojczyzny pragnący,
Podjął się usług skwapliwie,
I by duch wszystko palący
Mógł umiarkować szczęśliwie
I z siostrą zaradzać zgodnie,
Zostawił jej świetne szaty
I pawie pióra, i kwiaty,
Ale odebrał pochodnie.
Tak brat z siostrą wspólnych darów,
Gdy używa dla ojczyzny,
Nie było więcej pożarów,
Zgoiły się dawne blizny
I wyspa pokój zyskała:
Nikt się już więcej nie wadził,
Słodka Wymowa serca poruszała,
Ale umysły Rozsądek prowadził.