Jestem starym, schorowanym dębem rosnącym na Ślązaku. Gdy byłam małym żołędziem moja matka upuściła mnie i moich braci na ziemię. Wzrastaliśmy przez kilkadziesiąt lat w spokoju, a ludzi widzieliśmy dosyć rzadko. Razem z rodzeństwem tworzyliśmy niewielki bór. Co roku radosne ptaki budowały gniazda na naszych rozłożystych gałęziach wiewiórki zbierały nasze nasiona, a inne zwierzęta znajdowały schronienie pod naszymi konarami.
Niestety po siedemdziesięciu latach sielanki coraz częściej w naszej okolicy zaczęli pojawiać się ludzie. Zakłócali spokój i ciszę, którą tak się cieszyliśmy. Wkrótce niedaleko nas powstała wioska z tartakiem. Niedługo potem rozpoczęła się budowa kopalni. Obok nas przejeżdżało całe mnóstwo furmanek wypełnionych ziemią, a hałas stawał się nie do zniesienia. Do budowy potrzebne było drewno, więc zaczęto ścinać moich braci. Na końcu zostało nas tylko dwóch. Po kolejnych stu latach hałasu i rosnących hałd ziemi pojawiły się samochody. Zarówno one jak i wielkie, dymiące kominy zatruwały nas coraz bardziej. Oprócz kopalni wybudowano kilka innych budynków. Codzienni ogromna ilość ludzi przechodziła niedaleko położoną od nas drogą.
Teraz mam dwieście pięćdziesiąt lat. Rosną samotnie, nie licząc kilku krzewów. Mój brat został ścięty, ponieważ w miejscu, w którym rósł wybudowano drogę asfaltową. Powietrze wokół mnie jest strasznie zanieczyszczone. Wokół mnie leży mnóstwo śmieci. Już dawno straciłem korę… Niedawno dzieci wyryły na mym pniu jakieś znak, przez co krwawiłem kilka dni. Pewna kobieta w nocy wyrzuciła obok mnie worki ze śmieciami. W jednym z nich był stary słoik z farbą, która wylała się i wsiąkła w ziemią. Teraz wchłaniam tę farbę korzeniami, co sprawia, że źle się czuję. Och, jak ja tęsknię do dawnych, pięknych czasów pełnych słońca, śpiewu ptaków i czystego wilgotnego powietrza. Teraz wokół mnie jak okiem sięgnąć tylko hałdy ziemi pokryte pyłem węglowym, zatrute powietrze i woda, ogromny hałas. Czuję, że umieram.