Prawda, dobro, szczęście – to pojęcia które czasem słyszymy w codziennym życiu. Często są pustymi hasłami, innym razem ideami większości nurtów naszej kultury. Co więcej, są to pojęcia względne, a jako takie nie posiadają żadnego „stałego punktu odniesienia”, obiektywnej skali. Przykładem tego relatywizmu jest przysłowie o tonącym, który brzytwy się chwyta, aby uratować swe życie. Dla niego szczęściem jest wydostanie się z wody i, aby się uszczęśliwić, potrafi zadać sobie ból (czyli wyrządzić pewną krzywdę – w tym przypadku dobro zapewniające szczęście). Z drugiej strony, jeśli tonący jest samobójcą, unieszczęśliwi go nawet bezbolesny ratunek. Z tej przyczyny nie można jednoznacznie stwierdzić, czy człowiek, na przykład bohater jakiegoś utworu literackiego, zrobił coś dobrego, czy złego, czy jest szczęśliwy, czy też nie. Zależy to od „układu odniesienia”: czy patrzy się na coś niejako z boku, czy z perspektywy osoby, której to zdarzenie dotyczy. Uważam, że nie można tej kwestii potraktować jednoznacznie, obierając jedną pseudoobiektywną skalę dla tych pojęć, należy ustawiać ten „miernik” indywidualnie dla każdego omawianego przypadku.
Pytanie „jak osiągnąć szczęście?” ludzie zadawali sobie, czysto instynktownie oczywiście, jeszcze kiedy nimi nie byli. Odpowiedziami, również instynktownymi, były wtedy tylko dobra materialne, jednak w miarę powstawania i rozwoju cywilizacji zaczęły dochoddzić do nich również pojęcia o treściach coraz coraz mniej namacalnych (np. miłość nie fizjologiczna). Gdy cywilizacje rozwinęły się w odpowiednim stopniu, niektórzy ludzie zaczęli głębiej zajmować się tym tematem i powstały pierwsze systemy filozoficzne, a największe i najtrwalsze z nich stworzyli starożytni Grecy. Pojmowali oni dobro i prawdę podobnie jak my, a szczęście miało wymiar bardziej lub mniej materialny (np. połączenie ze swoją „dugą połową jabłka”, lub po prostu epikurejska zabawa). Mimo mnogości systemów filozoficznych, jakie powstały do tej pory, żaden z nich nie łączy szczęścia z prawdą lub nieegoistycznie rozumianym dobrem. Być może jest to skutek konfliktu fides-ratio: mimo często zdecydowanie antyrozumowych treści, wszyscy filozofofie używali logiki do tworzenia swych systemów, a nie da się ukryć, że aby między prawdę lub dobro a szczęście wstawić znak implikacji, trzeba w to mocno wierzyć. Wiara z kolei jest fundamentem teologii. Wiele wyznań głosi, że czynienie dobra innym i głoszenie prawd wiary prowadzi do uzyskania szczęścia wiecznego w innym, lepszym świecie, gdzie po śmierci trafiają wszyscy sprawiedliwi. To dlatego uważam, że utworami opisywanymi przeze mnie w tej pracy powinny być nie dzieła filozofów, lecz ludzi, którzy wierzyli, że gdzieś tam istnieje lepszy świat i, aby do niego się dostać, należy dobrze czynić i mówić prawdę.
Pierwszym dziełemliterackim, które chciałbym przedstawić, jest mit o Prometeuszu. Czytając go odniosłem wrażenie, jakby jego autor dobro utożsamiał z bóstwem, czymś transcendentnym czyli – nadzwyczajnym, ponadludzkim. Powszechnie uważa się, że Prometeusz został ukarany za to, co zrobił kierowany miłością do ludzi. Chociaż można domyślać się, że autor nie zgadza się z tezą zapisaną w rozpatrywanym przez nas pytaniu, nie jest to jednak tak jednoznaczne. Prometeusz został ukarany za to, że sprzeciwił się Zeusowi dając ludziom ogień (uczynił dobro) i go oszukał przy dzieleniu zwierzęcia ofiarnego (był to takrze akt dobroci dla ludzi, jednak przede wszystkim chęć zemsty za podstęp z puszką Pandory). Było więc w jego działaniu spontaniczne dobro, ale zamiast prawdy był podstęp – może za to cierpiał – i to miałem na myśli pisząc o mojej niepewności co do odpowiedzi autora, ponieważ, jeśli patrzeć na pytanie zawarte w temacie ze ściśle logicznego punktu widzenia, implikacja jest prawdziwa tylko wtedy, gdy oba warunki są spełnione. Mit o Prometeuszu można zatem zinterpretować jako przestrogę przed połowicznymi rozwiązaniami, zachętę do podążania trudną ścieżką prawdy i dobra lub autostradą zła i fałszu, bo między nimi, po krzakach, najgorzej się idzie.
Greccy bogowie i herosi mieli wiele cech ludzkich, różnili się od nich tylko swoją nieśmiertelnością i dlatego ich poczynania należy bezpośrednio odnosić do ludzi, ich spraw i uczuć, badać je przez analogie do naszego świata. Dla wielu ludzi życie jest największym szczęściem i chcieliby, aby trwało wiecznie. Czując taką potrzebę podczas tworzenia mieszkańców Olimpu „wyposażyli” ich w wieczne szczęście w postaci nieśmiertelności. Jednak może się ona zmienić, tak jak w przypadku Prometeusza, w nieustające cierpienie, które ludzie nazwali później piekłem lub potępieniem. Lecz ludziom wciąż marzyło się takie ponadczasowe szczęście niesmiertelności, „pomnik trwalszy niż ze spiżu” jak pisał Horacy. Patrząc „z boku” Prometeusz nie był szczęśliwym bogiem (czyli w sumie człowiekiem), jednak nie wiemy, co o całej sytuacji myślał on sam. Możliwe, że czuł się szczęśliwy, ponieważ zrobił coś dobrego dla wielu istot i za to ludzie będą go zawsze czcili, wykuł sobie taki właśnie pomnik w pamięci ludzkiej – odpowiednik chrześcijańskiej świętości, której u Greków nie było. Na pytanie zawarte w temacie autor tego mitu odpowiada więc „na pewno samo służenie dobru do szczęścia nie wystarczy, ale jeśli zadowoli cię sława, możesz spróbować”.
Politeizm świata starożytnego wraz z napisaniem Starego Testamentu stał się przestarzały. Nowa koncepcja pierwiastka transcendentnego, ukazana w Biblii, przejawia się w odmiennym podejściu do istoty i obiektu kultu religijnego.Postać Boga stała się czymś absolutnie nieuchwytnym (świadczy o tym Starotestamentowy zakaz tworzenia jego wizerunków), zgoła odmiennym od żyjących w świecie ludzi i często przedstawianych graficznie bogów Greckich. Byli oni tworzeni z myślą o człowieku: podobni do niego na każdej płaszczyźnie uosabiali jego marzenia o nieśmiertelności lub wielkiej sile. Tak jak każda religia i judaizm stworzony był z podświadomej potrzeby uzewnętrznienia tkwiących w ludzkiej naturze archetypów, ale w przeciwieństwie do antyku, nie ma w nim miejsca dla charakterystycznej dla Greków polifonii. Wykorzystuje on „czarno-białą” koncepcję mentalnego uniwersum: Boga-ojca uosabiającego wszystkie pozytywne wartości po jednej stronie i jego przeciwieństwo, Szatana niszczyciela po drugiej. Prometeusz za swe dobre uczynki nie otrzymał oprócz fizycznego cierpienia żadnej realnej nagrody, ponieważ w wojnie dobra ze złem usiadł okrakiem na barykadzie dobra zamiast ukryć się za nią. Człowiek utworzony przez tak niedoskonałą istotę, która nie potrafi lub nie ma możliwości zapewnić sobie szczęścia samą tylko dobrocią, również będzie pod tym względem upośledzony. Inaczej ta sprawa się ma z człowiekiem stworzonym na obraz i podobieństwo tego jedynego, który sam w swej istocie jest dla ludzi personifikacją dobra, prawdy i szczęścia. Dziecię Boga może, jeśli jest odpowiednio zdeterminowane, w idealnym przypadku uzyskać szczęście w życiu doczesnym uosabiając, na obraz i podobieństwo Boga, wartości reprezentowane przez swego stwórcę. Greckie mity mają swoje odpowiedniki w biblijnych przypowieściach. Jedną z nich, tą, którą chciałbym tutaj omówić jest Księga Hioba. Treści w nej zawarte są jakby „dopełnieniem” mitu o Prometeuszu. Jej bohater, sprawiedliwy i dobry człowiek, jest przedstawiony jako ideał do naśladowania, ten zdeterminowany, o którym pisałem wcześniej. Jako obiekt zakładu władców dobra i zła, został pozbawiony wszelkich dóbr materialnych, rodziny, a w końcu i zdrowia. W ten sposób Szatan usiłowł nakłonić naszego bohatera, aby ten, zirytowany „nagrodą”, którą dostał w zamian za swą prawidłową postawę wobec Władcy wyrzekł się go. Mimo zakresu krzywd, które Bóg pozwolił wyrządzić swemu wiernemu słudze, życia jednak szatan odebrać Hiobowi nie mógł. Dlaczego? Gdyby Szatan zabił Hioba niedoczekawszy się załamania jego wiary, bohater uzyskałby szczęście wieczne w Niebie, co nie jest niczym orginalnym ani w Biblii, ani nawet w innych religiach. Tutaj autor chciał pokazać, że trzymanie się „mimo wszystko” ideałów dobra i prawdy teoretycznie daje w końcu wymierne korzyści. Hiob ozdrowiał, ożenił się ponownie, miał wiele dzieci i jeszcze pokaźniejszy majątek. Stał się bardzo szczęśliwym człowiekiem i to jeszcze za życia. Lecz co on takiego zrobił, że Bóg wygrał zakład? Nic oprócz tego, żegłosił prawdę o czymś, co w rodzinie religii wywodzacych się z Biblii przyjęte jest za pewnik, fundamentalną prawdę: że Bóg jest dobry i czyni tylko dobro. Zdaniem autora wystarczy więc samo wyznawanie prawd wiary i opowiadanie sie po stronie dobra, aby być szczęśliwym. Zostało to później podchwycone przez Marcina Lutra, który twierdził, że człowiek jest tak grzeszny, że w żadnym razie nie zasługiwałby na zbawienie. W mniemaniu Lutra zależy ono tylko i wyłącznie od miłosierdzia bożego, a ludzkim „wkładem pracy” w swe zbawienie jest wiara w to miłosierdzie i wyznawanie prawd wiary. Kierowany tym dokonał słynnej zmiany w liście Świętego Pawła do Rzymian: „człowiek zbawiony jest (w tym miejscu wstawił słowo >>tylkoczynić, ale nie każzzdy chce, jest praca. Jest to dobro podwójne: egoistyczne, przynoszące pieniądze dla wykonującego pracę i altruistyczne, dla społeczeństwa. Tutaj widać prawdziwą siłę drzemiącą w spójniku i. Aby praca mogła prawidłowo spełniać swą społeczną funkcję, nie pozwalając nikomu żyć kosztem innych, potrzebne jest zgodne przyjęcie obowiązku pracy przez wszystkich członków społeczeństwa. Gdyby nie było tej zgody, nie byłoby możliwe ani szczęście powszechne, bo nieuczciwi mogliby żyć na rachunek ciężko pracujących, ani szczęście indywidualne, bo pieniądzie wpłacone do wspólnej kasy, zamiast iść na dobra wspólne, byłyby wydawane na „nierobów”. Dokładnie taką wizję Orzeszkowa przelewa na karty swej powieści. Mamy więc dwa skłócone szlacheckie rody, które trudziły się pracą jeszcze za Jagiellonów. Łączą się i w pracy na roli na nowo odkrywają tak dawno utracone szczęście. Jeśli więc dobro rozumieć jako pracę, a prawdę jako zgodę, Orzeszkowa w „Nad Niemnem” daje przykład, jak prawda i dobro dają szczęście.
Tymi samymi ideałami posługiwał się Stefan Żeromski, gdy tworzył „Ludzi bezdomnych”, jednak widział w nich również zagrożenie. Bohater tej powieści jest wytworem pozytywistycznej pracy u podstaw. Wychodzi z ulicznego rynsztoka, zostaje lekarzem. Jednak tkwi mu w podświadomości pewne poczucie winy, że jemu się udało a inni wciąż w tym rynsztoku są. Nękany przez nie porzuca swą ukochaną i postanawia poświęcić dobro swoje dla dobra innych. Jego postępowanie jest bardzo podobne do czynów Prometeusza. Analogia jest trafna, ponieważ Judym bardzo się unieszczęśliwia przez swój altruizm, jednak nie kompletna bo o dobroci Judyma nikt nie pamiętał. Prometeusz realnie pomógł ludziom dając im ogień, Judym tylko zadeklarował taką chęć wywieszając na dżwiach tabliczkę „leczę za darmo”. Co do prawdy (był nią fakt strasznej biedy społeczeństwa), znał ją i nawet usiłował uświadomić innym lekarzom podczas pewnej konferencji, jednak nie odniósł sukcesu. Można się więc doszukiwać pewnej polemiki z Hiobem, ale byłaby to chyba troszkę przesadzona interpretacja. Autor chce zwrócić uwagę, że szczęście ogółu zależy od szczęścia jednostek. Nie ma więc sensu prometejskie poświęcenie się, bo jeśli z dobra egoistycznego wynika dobro dla innych to jest to właściwe, prawdziwe dobro obiektywne dające prawdziwe, wieczne szczęście a nie fałszywe i tylko chwilowe.
Do opisanych wyżej utworów chciałbym na koniec dodać coś „świeższego”, a mianowicie opowiadanie „Kobyszczę” ze zbioru „Bezsenność” Stanisława Lema. Mimo swojej niepoważnej formy treści zawarte w tym utworze są jak najbardziej poważne, jest to troszkę jakby rozprawa filozoficzna. Jest tam mowa o pewnym konstruktorze imieniem Trul, który postanowił „zaprogramować Powszechną Szczęśliwość”. Jego przyjaciel sceptycznie podchodzi do tego projektu,mówi że próbowano to zrobić już wiele razy i nikomu się nie udało, jednak konstruktor jest optymistą: uważa że istoty stworzone przez naturę „bezmyślnie, po linii najmniejszego oporu” są niedoskonałe i trzeba od nowa zbudować takie, które byłyby cały czas szczęśliwe. Nie zrobiłby tego z potrzeby altruizmu, ale dla sławy którą zyskałby dokonując tego pierwszy. Mając jasno wyznaczony cel przez jakiś czas zbudował wiele tysięcy społeczeństw składających się tylko z istot dobrych i szlachetnych jednak wszystkie uległy po jakimś czasie samozagładzie. Autor pokazuje na tym przykładzie tak niemożność uczynienia świata szczęśliwym, jak i bezcelowość porywania się „z motyką na słońce”, które prawie zawsze kończy się frustracją i prowadzi do załamania. Trulowi udało się jednak na jakiś czas uszczęśliwić jedno ze swoich stworzeń. To tytuowe „Kobyszczę” – Kontemplator Bytu Sczęsny cieszyło się ze wszystkiego, co zobaczyło. Było szczęśliwe tylko do czasu przyspawania mu rozumu, gdy zaczęło się zastanawiać z czego się tak właściwie cieszy. Lem uważa rozum za coś ograniczającego człowieka w jego możliwościach czerpania szczęścia z sameych tylko materialnych dóbr, jednak otwiera drogę szczęścia zwanego satysfakcją z rozwiązanych zadań. Można więc wedłóg niego zapewnić sobie szczęście tylko czyniąc dobro, ale musi ono być wyrażone w postaci na przykład jakiegoś pożytecznego wynalazku.
Jak więc na pytanie „Czy prawda i dobro zapewniają człowiekowi szczęście?” odpowiadają pisarze różnych epok? Odpowiedź brzmi: różnie. Zależy to w dużym stopniu od haseł przewodnich propagowanych w czasie ich istnienia, jednak są też inne przyczyny. Chociaż do tej pracy starałem się znaleźć utwory świadczące o różnych poglądach ich autorów na ten temat, nie ma w nich takich, którzy mówią zdecydowane tak, lub nie. Jest to tak skomplikowany problem, że trudno jakoś zaszufladkować utwory, ponieważ na ich treść często wpływały doświadczenia życiowe pisarzy, a jak powszechnie wiadomo poczucie unikalnośći jest człowiekowi bardzo potrzebne do szczęścia.