Po tym jak Skawińskiego wyrzucono z pracy, były latarnik postanowił popłynąć promem do Afryki, a dokładniej do Senegalu, by tam spędzić resztę swojego życia.
Wynajął w Dakarze małe mieszkanie. Całe dnie spędzał nad brzegami Atlantyku podziwiając wschody i zachody słońca rozmyślając jak to by było gdyby powrócił do swojej ojczyzny. To było nierealne. Minął rok. Nadszedł taki dzień, że postanowił otworzyć sklep z owocami. Nawet nieźle mu szło, kupił nóż myśliwski i całkiem sporą garderobę, ale niestety stragan został spalony przez jakiegoś chuligana.
Załamany Skawiński pojechał do Kotliny Konga. Jak zwykle musiało coś się wydarzyć. W lokomotywie rozszczelnił się tłok. Zenon nie był zbyt szczęśliwy z takiej sytuacji. Widać Pan Bóg, nie chciał żeby dojechał do Konga. Były latarnik znajdował się teraz w buszu gdzie było pełno roślin i dzikich zwierząt. Włóczył się miesiąc. W końcu doszedł do wniosku, że to nie ma sensu i osiadł w tropikalnym lesie na stałe. Zbudował chatkę wśród zieleni. Teraz jego życie przypominało trochę bohatera książki Robinsona Crusoe. Całkiem nieźle radził sobie sam bez cywilizacji. Nie brakowało mu rozmów z ludźmi, ponieważ był samotnikiem. Towarzystwa dotrzymywał mu lemur, którego znalazł rannego i wyleczył. Zwierze przyzwyczaiło się do obecności człowieka i zamieszkało z nim już na stałe.
Pewnej księżycowej nocy do drewnianego domu wkradła się młoda puma i zaatakowała śpiącego Skawińskiego. Ten nie dał rady dzikiemu kotu. Co prawda Józef trafił napastnika kilka razy swoim nożem, jednak sam też mocno oberwał. Zmarł w wyniku zakażenia ran.
I tak zakończył się los Józefa Skawińskiego, Polaka i latarnika, którego spotkało wiele nieszczęść, ale także i radosnych chwil. Tym razem jednak szczęście mu nie dopisało.