Do Bronisława Z.

Maleńkich dwoje dzieci pod ubogiej chaty progami
Zabawiało się wzajem złamkami rozbitej szyby,
Szyby, której rozłam stanowił epokę na wsi,
Gdzie rzadki chadza szklarz, a grad pamiętnym bywa,
Potratowane zostawując łany i gałęzie drzew…
Mędrzec patrzył na dzieci i radość ich z tęcz rzucanych szkłem
I oto narodziła się soczewka, a myśl zawróciła teleskopem
W słońc miliardy i w światów szlak przez Drogę Mleczną!

Tak — ze Świętego Kaźmierza murów po-zastołecznej krasy —
Pytam Cię: nie, „czy weneckie znasz zapusty?”,
Lecz — czy Przełożonej Zakonu Sióstr święto-imienne
Znasz, o! Rodaku, pośród mnogich hucznego Paryża ciekawości?
Michelet stary, którego młodzieńcze czarne oczy
Przy jak śnieg białej grzywie włosa stoją mi jeszcze w pamięci,
Mówił mi był: że „sztuki przyszłość polega na tym,
By wyrazić dobroć…” — piękność bowiem i świętość
Częstotliwiej zachwycał niejeden dostojny mistrz.

Wallenroda Autor w Rzymie (pomnę to, jak dziś),
Gdy o sztuce raz ze mną mówił (– mistrz w teoriach skąpy,
Przenoszący nad one tworstwo nieśmiertelnego geniuszu),
Rzekł: „Nie patrzy dziś sztukmistrz albo wejrzenia k’temu nie ma,
By uważył postać i lica córki zakonnej,
Gdy przyjąwszy Sakrament od ołtarza stopni odchodzi —
Źródliska są tam!…” –Dziadów Autor, pomnę, jak to mówił ze mną.

„Co piszę?” — mnie pytałeś — oto list ten piszę do Ciebie —
Zaś nie powiedz, iż drobną szlę Ci dań — tylko poezję!
Tę, która bez złota uboga jest — lecz złoto bez niej,
Powiadam Ci, zaprawdę, jest nędzą-nędz…
Zniknie i przepełźnie obfitość rozmaita,
Skarby i siły przewieją — ogóły całe zadrżą,
Z rzeczy świata tego zostaną tylko dwie,
Dwie tylko: poezja i dobroć… i więcej nic…
Umiejętność nawet bez dwóch onych zblednieje w papier,
Tak niebłahą są dwójcą te siostry dwie!…

Ty myśliłbyś, że z Paryża teraz do Ciebie piszę
Tą przepłynionego Sekwaną, która co noc
Samobójstwo lub zbrodnię falami swymi
W płachty chłodne otula przy drżącym blasku gazu.

Patrz — oto tam i owdzie mało okaźne mury;
Wnijdź — ma się pod wieczór, mniemałbyś może,
Iż na Malcie w zakonu gdzieś rycerskiego ostatku
Zatułałeś się… tu, tam — uchylone Ci drzwi okażą
Rdzawę na murze szablę albo groźny i smętny profil:
O mało nie stuletni owdzie mąż w konfederatce, jak cień
Nie dołamanej chorągwi przy narodowym pogrzebie,
Przeszedł mimo i zagasł w długim jak nicość korytarzu — —
Czujesz dzieje, jak idą, niby stary na wieży zé gar,
Nie pytający się o miasto, któremu z chmur bije godziny.
Wiek tu który? który rok? niedola która?
Tacyt stary mógłby z mężami tymi rozmawiać,
Nauczając się, jak nauczać niefortunnych rzeczy morału.

Patrz! — oto i gdzieniegdzie, tam i sam,
Ożałobione, blisko od dwóch tysięcy lat,
Kochanki Tego, który był umarł na Golgocie,
Przechadzają, dla Jego wspomnień dobrze czyniąc.
Nagłowia ich białe w powietrzu drżą za krokiem
Prowadzonym oblubieństwem obowiązku.

Dziś, że święto imienne głównej w zakonie matrony,
Kilkadziesiąt panienek w tyleż zakwita uśmiechów.
Ruch niezwykły dostrzegasz — kury nawet i kogut
Oglądają się w słońcu skąpo błyszczącym na murze;
Nieleniwo pies kroczy z ciężkiego spuszczon łańcucha.
Świat coś czuje. — Opodal jest wielkie miasto Paryż,
Za bogactwy goniące we dwa miliony śmiertelnych,
Tu — dialog — a rzekłbyś, że z czasu Tyrso da Molina.
Już poczyna się wieczór — panna przebrana z wąsami,
Kreślonymi widocznie niemęską ręką, ta znowu
Jak Żyd, z brodą, niezgrabność kłamie umiejętnym krokiem,
Aniołowie w intrygę dramy bez ogródek wchodzą,
Jak u siebie, Cheruby, i widać, że im wygodnie
Ze skrzydłami z papieru, które chowają się potem
Na rok przyszły w Komodę… jakkolwiek panienki rosną
I ze skrzydeł, mniemałbym, wyrasta osoba słuszna.
Krakowiaki z dziewkami wielkości tej, co dwa razy
Ten papieru arkusz, taniec poczynają hoży,
Czapkami się kłoniąc i giest mając Ojczysty
Nie znajomej im ziemi… (tak, pomnę, że się bawiłem,
Z wolą matki, przedzgonną, obok złożonej chorobą…!)

Alić finał nadchodzi — morał i próżniące się szybko kosze,
Z których wylatują pomarańcze, a te rozchwycone są rękami,
Które, objąć nie mogąc całej owocu okrągłości,
Powiększają onegoż wielkość, wytworność i cenę.

Szczęście, widzisz, mój drogi!… jest — i Ojczyzna — i Ludzkość,
Z pomarańcz bierz dowód… ażali Newtonowe jabłko
Prawd nie pouczyło znamienitych?… jest i potęga istna sztuki
— Żywej wtedy, gdy bliskie umie idealnym znamienować.
Pobłażliwym to niechaj czyni Cię i dla heksametru:
„Exsul eram, requiesque mihi, non fama!!…”