MNICHA i ARABA
I znowu ciebie ziemia przywołuje stara,
Z kolumbijskiej krainy, z grobu Boliwara;
Z nowych światów żadnemu nie uległych panu,
Gdzie pył tronów nie spada jako proch wulkanu,
I nie pokrywa grodów — ani grom tronowy
Szuka pomiędzy tłumem wyższej nad tłum głowy.
Dopóki światów nowych ludzie nie przeczuli,
Myśl nie śmiała biec skrajem przewróconej kuli.
Na kartach kładł rytownik chmurną dłoń olbrzyma.[1]
Myślano, że Bóg ziemię tamtą stroną trzyma,
Jak czarę wrącym stworzeń napełnioną tłumem,
Dopiero Genueńczyk przeniknął rozumem
Tajemnicę tej dłoni i z jej skrzepłych palców,
Wyłamał świat drzew, złota, brylantów, padalców.
Europejska zbrodnia napełniła lasy,
Pod Kortezów mieczami padały Inkasy.
Czarni misyjonarze duchownymi berły,
Z łona muszl zakrwawionych nieraz pruli perły.
Potop krwi religijny świat wyludnił młody.
Dzisiaj z krwi odrastają zielone narody,
Snadź płodne serce nowej ziemi nie ostygło.
Lecz myśl twoja żeglarską obłąkana igłą,
Zwracała się na północ… Przebywasz otchłanie,
Drogą, po której niegdyś Luzytanie.
Myślą budzisz tajemnic tłum na dnie korali,
Oczyma Kamoensa czytasz w drzącej fali.
I może przed delfinem napierśnym okrętu,
Powstał duch Luzyjady, ów olbrzym odmętu[2],
Co niegdyś wróżbą nieszczęść tłukł Hiszpanów statki,
A dziś może ci wróżył śmierć ojczyzny matki.
To ląd! czy słyszysz, stamtąd jaki gwar i wrzawa?
To stary świat! spróchniały jak rozbita nawa.
Żagiel, który ją nosił przez wypadków fale,
Spróchniał dziś na odległej mórz zatknięty skale;
Dziś go ziele zarasta. — Stara, obumarła,
Długowieczną płodnością ziemia się pożarła.
Walcząc o skąpe reszty płodów się wysieczem.
Tu drobnych państw granice karły kreślą mieczem.
Z tą dziką ziemią kraj twój porównywaj złoty,
Tam słońce twarz ociemnia, tu czernią zgryzoty.
Jak struś, co głodny gardziel żwirem pustyń dławi,
Tu człowiek kamień wzgardy połyka i trawi.
A te, co na świat stary zbladłym patrzy licem,
Słońce Europy, pięknym nazwałeś księżycem.
Tyś smutny! o! szaleństwo ciemnej twarzy rysem,
Pobielanych tu grobów stawać się cyprysem.
Skłoń lica do uśmiechu, w tej szalonej zgrai,
Zamaskowana boleść, łatwo się utai.
Tu śmiech jest znakiem życia… Śmiać się nauczyłem
Gorzko — niszczę się — skonam i nie powiem: Żyłem.
Lecz twoja dusza marzyć przyuczona szczytnie,
Jeśli uschnie obecnie, wspomnieniami kwitnie;
Myśl wraca po błękitnym oceanów szlaku.
Teraz się wahasz lekko w jedwabnym hamaku.[3]
Tu magnolii róże, a pod palmy cieniem
Skrzą czarne oczy światła przecięte promieniem,
Jak gwiazdy nad odbiegłym od kraju żeglarzem.
Teraz płocha z piór złotych uwitym wachlarzem,
Prysnęła wonią kwiatów, czyta myśli z czoła,
Smutna, jeśli uśmiechu, śmiechem nie wywoła.
Tyś ją opuścił?… jako perła odrzucona,
Będzie gasła powoli — i zamrze — i skona.
Gdy pamięć za daleko w kraje marzeń wkroczy,
Nim ją odwołasz, łzami zalane masz oczy;
Lecz te łzy muszą oschnąć w rzeczywistej burzy.
Tu świat jak ciemny obłok gromami się chmurzy.
Wzmagaj siłę ciężarną pracującą w ziemi,
Dawniej fanatyzm, wolność czasy niedawnemi;
A gdy się ta rozwiąże, wałem otoczy grody,
Na prędko stawnych mostach rzucaj szyk przez wody;
Niechaj ulotna para z paszcz działowych gromów,
Rzuca zgon, nakarmiona pożarami domów.
Czy maską tajemniczej zemsty osłoniony,
Jak dawny sąd tajemny, w same królów trony,
Zapozew przed sąd Boga wbij ostrzem sztyletu.
Czekaj! może muezin[4] z szczytów minaretu
Ogłosi pacierz zemsty, wśród murów Stambułu.
Czekaj! może z dzikiego w Kaukazie aułu[5],
Ujrzemy błyskawicę… Ciszej!… Zdradzam myśli,
Które mi wyobraźnia, które zemsta kryśli;
Zemsta chciwa pokarmu, drząca jak zmysł głodu.
Chcąc myśl odbłąkać czytam dziką powieść Wschodu,
A choć odbiegniesz treści, dźwięk rymów powrótny,
Będzie jak szmer fontanny bezmowny, lecz smutny.