Na pismo moje — garść obcego piasku,
Na północ wiele, wiele rzucam myśli…
Żeby ci posłać cały świat w obrazku
I uogólnić, co się dniowo kré śli:
To z ziemi, którą ujuczyłem głoski,
Z onego pisma mało–większej wagi
I z onych myśli, co, jak atom Boski,
Zdają się ciemne żegnać sarkofagi —
Przez ludzki nałóg glob utoczę drobny
I puszczę na świat — niechby wrzał, osobny.
Atomów władcy, marzeń wodze nikłych,
Z dzielnicy naszej cieszmy się i rządźmy;
Nadzwyczajnego wiele jest u zwykłych,
Popatrzmy w niebo, tam górnymi bądźmy,
A ręce w zwyczaj ujarzmiwszy — prządźmy…
Na wielką ucztę do górnego sklepu,
Mało jest, kto by wszedł jak Elias prorok;
Płomiennej osi nie z onego szczepu,
Co wiosna rodzi, zima trzebi co rok,
Lecz z tego krzesać, rosnącego w jasność,
Co Panu winien, że nie może zgasnąć.
Bo nie zginęło żadne utęsknienie,
I żadna boleść nie przewiała marnie,
I żaden uśmiech błahy nieskończenie —
Jest taki anioł, co skrzydłami garnie
I śmiech, i boleść, i to niedotkliwe
Człowieka chaos bierze w dłoń jak żywe.
A droga taka jest na wieżę życia,
Że wiele szczeblów idzie coraz wiotszych,
Jaśniejszych coraz, przeźroczystszych, złotszych,
Jak różne sny są, różne serca bicia:
A który szczebel dłonią witasz chciwie
I obłokowe widzisz w nim widziadło —
Nogami zdepczesz, stojąc na łuczywie,
Bo już ci skrzepło, w rzecz się ścięło — zbladło.
To rzeczy dola — wielem widział rzeczy…
Młodości dola… sny kochałem ciemne;
Z tych jedne były mdłe i nic do rzeczy,
Jak kwiaty drugie, lekkie i nadziemne,
O trzon łodygi wyższe kału. Z mleczy,
Co po urwaniu perłą wzeszły białą,
Mniemałem słodycz wyssać — jakże mało!
A jam się otruł… wiesz, że byłem struty?
(Wspomnienie równą ma trucizny siłę.)
Co teraz powiem, będzie złe i zgniłe,
I szkieletowe jako ptak zepsuty,
Co z nieba zleciał wietrznym zwiany słupem
I we mrowisku się przewala — trupem.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Z miłości szydzić, mszcząc się na uczuciu,
Albo teorii kilka zimnych złożyć,
Jak kilka głazów na bożnicę Psuciu,
I młode serce ziębić lub ubożyć —
To jeszcze kochać, jeszcze być zalotnym!
A czemu nie chciał Boski ogień służyć,
Starać się iskrą lub płomykiem błotnym
W niewiadomości ciemnych dróg przedłużyć…
Lecz być wesołym, ile ludziom wolno,
I tyle smutnym, ile ludzie muszą;
I widzieć jasno, jak tę różę polną
Dla kilku kłosów nieobacznie kruszą,
I jeszcze mniemać, wierzyć, że tak muszą…
(Do świata, który-ć obiecałem stworzyć,
Był piasek listu, myśl i przestrzeń drogi,
Lecz mógłżem sądzić, że łzę trzeba włożyć
Dla prawdziwości bytu czy przestrogi?)
Mówiono do mnie: „Szczęście na tym świecie
Wtedy jest tylko, gdy nieszczęścia nié ma.”
Odpowiedziałem: „Czymże słońce w lecie,
Co otwartymi patrzy w świat oczyma?
Czy to jest doba, kiedy cieniu nié ma?”
Mówiono do mnie, acz innymi słowy:
Że z zapomnienia byt powstaje nowy.
O słodki bycie! — w szczęścia niepamięci,
Kiedy się tobie przypatruję bliżej,
Ty — bez uczucia, wolny trosk i chęci —
Zdajesz się wszego człowieczeństwa wyżej;
Jeżeli jesteś — jeżli czuwasz?… bycie!
Co ani zbawić, ani umiesz zdradzić,
Dlaczegoś stanął na doświadczeń szczycie,
By nie umierać z nami — ale radzić.
Przeklęte rady!…
Jeszcze, jeszcze — może
I na tej ziemi, choć jest kału stekiem,
Znajdzie się kilka rzeczy wielkich: morze
I to, co mędrcy nazywają — wiekiem,
I pączek róży, wreszcie grób, a przed nim
Wszystko, co śmiesznym zowią i powszednim,
I to, co wielkie nosi imię, wszystko!
I cała ziemia wielką jest artystką.
Artyzmu ziemi byłem zwolennikiem,
Na wielkie morze i dziś patrzeć lubię,
Na pączek róży także — lubo z nikim —
I w doczesności się pijanej gubię,
Nie śmiejąc wiekiem nazwać — i osądzić,
Że taki ogrom czasu można — błądzić.
A w grobie moim widzę podobieństwo…
Bo jakże mało będzie ze mnie: popiół,
Ni to radości godła, ni męczeństwo,
Ni tego słowa nad grobowcem: dopiął!
Ni róży polnej — nic, krom jednej z wiela
Tajemnic Pańskich: znaku Zbawiciela.
Ludwiku! Tobie zwykłem był spowiadać
Niedokończonych mar ogromne dzieje!
Widziałeś skrzydła — przyszło mi upadać,
Lecz jeszcze upaść nie jest czas — i dnieje —
I widzę obłok z runem bardzo białym,
Jeżeli ten jest — Bracie! — będę stałym.
Jak mało rzeczy pewnych jest na ziemi,
Na każdą słodycz można rzucić prochy,
Na boleść — trudniej, lecz się złączy z niemi.
Obiedwie córy z jednejże macochy,
I obie ku nam lecą z uściśnieniem,
Jak pokrewieństwo — czym? –niezrozumieniem.
A jednak ziemi kląć nie będę wcześnie,
Stanę się dla niej, czym się dla mnie stała;
Nie jestem duchem, więc się czasem weśnię,
I kilka moich dni odrobię z ciała,
Z umiejętności tak kosztownej — trudu,
Co ludziom wschodzi, kwitnie mimo ludu.
Że w rzeczach, które człowiek przedsiębierze,
Jest pewna cząstka, pewny cień własności,
To moją będzie — myśl o zgasłym wierzę;
Bo odwyknąłem w szczęście mieć ufności,
Bo z wiarą w jesień, tym północy godłem,
Na każdy listek patrzę…
…bo się zwiodłem!
Co tobie powiem i co właśnie piszę,
Co ukleconym zowię sfer obrotem,
To jeszcze starczy na czas, nim usłyszę
Anioła wielkim mówiącego grzmotem.
— I dnie opuszczać będę, jak klawisze,
Kiedy je smutny dotknął z nawyknienia,
A nie śmie ciszy zbudzić — i — cierpienia.