Boże, błogosław tej małej pastereczce
Na druidycznych siedzących kamieniach,
Tak że jej głowa w zorzowych płomieniach
Była… a za nią morza pas — po serce.
A jej chodaki na białych krzemieniach
Podkute jasnym ćwiekiem w półmiesiące,
A włoski złote z wiatrem igrające,
A jakieś przeszłe anielstwo w spojrzeniach.
Błogosław miejscu, gdzie ona usiadła
I o swej nędzy mówiąc łzy perłowe
Lała — i perły te nieszczęsne jadła,
Albowiem w dziecku tym słychać królowę
Ducha, która tu w nieszczęście popadła
I na ciernisku położyła głowę.
Jak ty mi jesteś wdzięczna,
Duszeczko moja mała,
Słoneczna i miesięczna,
Prawie bez krwi i ciała.
Gdybyś wysoko siadła
Z główką w zorzy pierścieniach,
Na Druidów kamieniach,
Śród jałowcowych krzaków
Ćwieki twoich chodaków
Błyskały mi na lice
Jako dwa półksiężyce
Czerwoną zorzą ranną;
I byłaś mi zarazem
Chłopeczką i Dyjanną,
Zjawieniem i obrazem,
Kochanką i dziecięciem,
Smutkiem — i niebowzięciem.
Włoski twoje jak zboże
Złote i przezroczyste
Wiatr unosił na morze,
A we włoskach ogniste
Ranunkuły z doliny,
Jak maki Ukrainy.
Zdawały się ogniami,
Które tobie do lica
Przypięła upiorzyca
Śpiąca w grobie pod nami.
Za tobą szafir — szafir mórz
Dzielił kibić na dwoje;
Nad głową — jak zawoje
Jutrzenki pełne róż
I chwasty w dyjamentach
Około ciebie skrzyły,
A ty na monumentach
Stróżka — duch mogiły,
Z niewinnością na licach,
Z nóżkami na księżycach.