Dryas Zamechska

Co to za gość, o siostry, przyszedł w nasze kraje?
Sama twarz i uroda, sam statek wydaje,
Że zacny człowiek jakiś a król bez wątpienia,
Onych cnych bohaterów jeszcze snąć nasienia.
Znam cię, o zacny królu, chociaś bez korony
Ani w rózny od inszych ubiór obleczony!
Znam cię, o królu polski, choć tu, miedzy lasy,
Z dzikim źwierzem przebywam po wszytki swe czasy.
I nas o twym przyjeździe głosy dochodziły,
I z tych lasów na oczy ludzkie wywabiły,
Abychmy też twoję twarz wdzięczną oglądały
I gościa tak miłego mile przywitały.
Bądź zdrów na długie czasy, królu wielowładny,
A w twoich pięknych myślach daj ci Boże snadny
Skutek widzieć! Znaczy się z początków koniecznie,
Czego już i na dalszy czas ludzie bezpiecznie
Po tobie czekać mogą, tylko prosić trzeba,
Aby Bóg dobrej radzie błogosławił z nieba.
Mnie jednej, twoję dzielność i twe słysząc sprawy,
Serce niemylnie tuszy, że cię z Bolesławy
Równo Polska kłaść będzie, a ty nie ustawaj,
Ale dobrych początków coraz dokonawaj
Jeszcze lepiej! Z królów rząd: póki Polska miała
Pany rządne, taka więc i szlachta bywała.
Królu, możesz mi wierzyć, że za lat dawniejszych
I ludzie obyczajów byli poboźniejszych.
Nie były takie lichwy ani waśni takie;
Rychlej mierność i cnoty kwitnęły wszelakie.
O elekcyjach sobie głowy nie zmyślali,
Żadnych praktyk i tego słowa snąć nie znali.
Ludzie z sobą uprzejmie, nie za tarczą żyli,
Starsze w leciech, także też przełożone czcili.
Ale jako panowie jęli się próznować,
Toż i poddanym zaraz poczęło smakować;
Skąd gadki niepotrzebne, skąd i wiary rózne,
I łakomstwo urosło, i utraty prózne.
Praktyk się namnożyło, nie masz uprzejmości,
Żaden nie jest uważon w swojej dostojności;
Cnoty wszytkie zagasły, mąż dobry – nowina,
Serca w ludziech oziębły, strach nas Tatarzyna.
To ty, o możny królu, łatwie wynicować
Wszytko możesz, tylko chciej jawnie pokazować,
Że jako sam przystojność i cnotę miłujesz,
Tak niewstydu i fałszu w drugich nie lubujesz.
Łacno swawolą, łacno objeździć królowi.
Pilecki, będąc panem temu tu Zamchowi,
I na niedźwiedziech jeździł. Prawo – kolca twarde:
Komu je na nos włożą, powiodą i harde.
Ale o tym na ten czas dopuść Bogu radzić,
Który wszytki twe sprawy zawżdy zwykł prowadzić
Do szczęśliwego kresu – sam po ustawicznych
Pracach odpoczyń sobie w tych tu lesiech ślicznych!
Jesli chcesz rzek przezornych pławem napaść oczy:
Tu Sopot i Tenwica swoję rosę toczy,
Tu Tanew niehamowna San prędki napawa,
A Tenwi dwóch ochotna Rdzina nie wydawa.
Ale jeśli cię raczej myśliwa myśl wiedzie
Na dzikie wieprze jechać albo na niedźwiedzie
Lubo sarny po puszczy gonić wiatronogie:
Wszytkiego tu, królu mój, najdziesz mnóstwo srogie.
A teraz więc te wszytkie puszcze i ze wsiami
Król polski opatruje zawżdy starostami,
Ale przed laty (patrzaj, jako wiek nasz dawny)
Trzymał to Iwan Kustra z Krzeszowa, mąż sławny,
Który Leżejsko na swym gruncie zabudował,
Tu Łukową założył, a we Pszy panował.
Potym, kiedy plemienia jego się zebrało,
Wszytko to po nich królom w ręce się dostało.
Tak na świecie nie masz nic własnego nikomu:
Dziś to moje, a jutro będzie w inszym domu,
A potym jeszcze w inszym i w drugim, i w trzecim,
A my jako suchy list na dół z drzewa lecim.
Dłużej cię bawić, królu nasz, nam się nie zdało:
Podobno i to, albo bez podobno, mało
Co g’rzeczy, ale w lesie nie uczą wymowy.
Prostymi tu swe rzeczy odprawujem słowy,
Ani my w mieście, ani na sejmiech bywamy,
Ani tam krasnych onych mówców twych słuchamy –
W lesiech lata swe trawiem z fauny rogatymi,
Co wy podobno mężmi zowiecie dzikimi.
Tam albo wieńce wijem, albo tańcujemy;
Trafi się, że z Dyjaną czasem polujemy;
To są nasze zabawy, póki topór ostry
W modrzewiu nie namaca dusze której siostry.