Nazywam się Jurand, pochodzę ze Spychowa. Od dawna nie czułem się szczęśliwy. Odkąd utraciłem jedyne bliskie mi osoby, moje życie nie ma już sensu. Rodzice nie powinni chować swoich dzieci, a ja musiałem patrzeć na śmierć mojej jedynej córki, Danusi. Teraz nic nie ma już dla mnie znaczenia, jestem samotnym, starym człowiekiem, nikomu niepotrzebnym kaleką, ale kiedyś tak nie było.
Kiedyś byłem młodym rycerzem, byłem silny i zdrowy, zwyciężałem w turniejach i wsławiałem się na polowaniach. Miałem cudowną żonę, którą kochałem całym sercem. A kiedy na świcie pojawiła się nasza córeczka, byłem jeszcze szczęśliwszy, choć wtedy chyba nie zdawałem sobie z tego sprawy. Zrozumiałem, że miałem wszystko, dopiero, gdy śmierć odebrał mi żonę. Nie, nie śmierć, ale krzyżacy. Cierpiałem bardzo i cały swój gniew, całą nienawiść skierowałem na krzyżaków. Mordowałem ich bez litości. Patrzyłem na ich cierpienie z nadzieją, ze zdołam w ten sposób ukoić własne. Nie zdołałem. Jedyną pociechę odnajdowałem, patrząc na córkę. Wyrastała na piękną pannę, potrafiła ślicznie śpiewać i miała cudowną moc kojenia cierpienia.