A gdy skonał w czarnej chacie
Jasieńko miły,
Poszła matka prosić dzwonów,
By mu dzwoniły.
„Mój synaczek, mój rodzony,
W trumience leży;
O, zagrajcież wy mu, dzwony,
Z tej białej wieży!
Niechaj idzie głos bijący
O jasne słońce,
Przez te pola, przez te lasy,
Z wiatrem szumiące…”
Ale dzwony twarde serca,
Zimną pierś miały.
„Będziemjemu dzwonić, matko,
Za talar biały!” –
I wróciła, narzekając.
Do pustej chaty
I strząsnęła wszystkie kąty
I zgrzebne szmaty…
I nic więcej nie znalazła
Prócz onej świty,
Którą syna trup sczerniały
Leżał nakryty…
„Nieszczęśliważ moja dola,
Jasieńku miły!
Chybaż tobie łzy te moje
Będą dzwoniły…
Chyba moje narzekanie
Bić będzie z rosą,
Kiedy ciebie na mogiłki
Z chaty wyniosą!”
I wynieśli za próg czarny
Trumienkę lichą,
A za synem poszła matka
Ścieżyną cichą…
I nie grały jemu dzwony
Z wysokiej wieży,
Jeno szumiał las zielony
I wietrzyk świeży…
Jeno dzwonki te liliowe,
Co w borze rosną,
Żeby dzwonić chłopskim trumnom
W drogę żałosną…