Tej nocy Madzia wcale nie spała, trapiona złymi przeczuciami co do własnej przyszłości. Co niebawem zaczęło się potwierdzać. Z rana przyszedł do niej, do niej samej, rewirowy i począł wypytywać: gdzie wyjechała pani Latter, o której godzinie, jaki był numer dorożki i czy z pewnością skierowała się ku dworcowi warszawsko-wiedeńskiemu? Rewirowy zadawał pytania w sposób łagodny; niemniej jednak jego pałasz i zakręcone wąsy były dla Madzi stanowczym dowodem, że popełniła zbrodnię, za którą zostanie okuta w kajdany i wrzucona do lochu tak głębokiego, jak wieża ratuszowa jest wysoką.
Ledwie wyszedł rewirowy udając, że nie ma zamiaru okuć Madzi w kajdany i wrzucić do podziemnych pieczar, aliści ukazał się – rządca domu. Ten znowu zwrócił się do Madzi i znowu zaczął ją wypytywać: gdzie wyjechała pani Latter? czy mówiła, że ma zamiar powrócić? czy nie wspomniała o kwalifikacji do paszportu i o zapłaceniu za komorne? Rządca nie miał wprawdzie wąsów ani pałasza, ale był zezowaty, co Madzi nasunęło myśl, że pewnie ją pociągną do zapłacenia komornego, dzięki czemu z owych trzech tysięcy rubli, które jej zapisała babcia, nie zostanie ani jednego grosika.
Jeszcze rządca nie ukończył badań, gdy zjawił się niespokojny – gospodarz domu. Ten również zaczepił Madzię, lecz nie pytając, gdzie pojechała pani Latter, zaczął od razu narzekać, że straci część komornego, ponieważ wszystkie meble są podobno własnością pana Stefana Zgierskiego, z którym może być zawikłany proces.
Zdziwiona tym odkryciem Madzia była pewna, że nie tylko przepadną jej pieniądze po babci, ale że nienasycony gospodarz na zaspokojenie komornego każe przyaresztować jej tualetkę, serwetkę i brązowy lichtarz ze szklaną profitką. W ciągu tych ciężkich godzin wprawdzie niekiedy przypominała sobie, co powiedział Dębicki, że pani Latter w każdej chwili może mieć pieniądze. Lecz wspomnienie to wydawało jej się snem wobec realnych wąsów rewirowego, krzywych oczu rządcy domu i niepokoju właściciela. „Co tu poradzi biedny Dębicki!…” – myślała wyobrażając sobie, że na jej kędzierzawą główkę wali się pensja pani Latter, cała kamienica, cały świat…
Lecz około pierwszej po południu zmieniła się sytuacja tak dalece, że Madzia z najgłębszej rozpaczy wzniosła się do najwyższego optymizmu.
Przede wszystkim, gdy wręczyła pannie Howard klucze zostawione jej przez panią Latter i gdy po otworzeniu biurka w obecności całej pensji znaleziono w szufladzie kilkaset rubli, gospodyni, panna Marta, wpadła w taką radość, że w pierwszej chwili podejrzewano ją o zachwianie władz umysłowych. Zaczęła skakać płacząc i wołając:
– Wystarczy na utrzymanie domu!… Będą obiady!… Przysięgnę, że pani wróci… Ona pewnie pojechała do Częstochowy ofiarować Pannie Najświętszej swoje zgryzoty z tym krymina…
– Proszę być cicho!… – zgromiła ją panna Howard, która na widok gotówki uczuła, że jej władza nad pensją posiadała realną podstawę.
Bez względu na upomnienie panna Marta nie przestawała manifestować swojej uciechy.
Damy klasowe zaczęły wyliczać zalety przełożonej, sługi wyrażały ufność, że nie przepadnie im zapłata, a zagrożone głodem pensjonarki same nie wiedząc czego tarły sobie oczy i rzucały się jedna drugiej w objęcia.
I w smutnym przed chwilą gabinecie zrobiło się tak wesoło, iż nawet Madzia nabrała otuchy i pomyślała, że może nie okują jej w kajdany i nie rzucą do podziemnych pieczar.
W chwili największego hałasu cicho jak cień wsunął się do gabinetu okrąglutki, pulchniutki i skromnie, choć elegancko ubrany pan Zgierski. Jego łysina wydawała się olbrzymią, a czarne oczki mniejszymi i bystrzejszymi niż zwykle. Spojrzał naprzód na meble, potem na panienki; potem jego czoło wyrażało frasunek, a twarz nadzieję: nareszcie dostrzegłszy pannę Howard posunął się do niej krokiem kontredansowym i czule ujmując za rękę rzekł:
– Cóż to za piękne zgromadzenie!… Nie mogę odmówić sobie przyjemności ucałowania rączki pani – dodał, delikatnie jak zefir dotykając ustami odnośnej części ciała panny Klary.
– Są pieniądze!… są pieniądze!… – powtarzała gospodyni klaszcząc w ręce.
Przestrach błysnął na obliczu Zgierskiego i w jego świderkowatych oczach. Skombinował bowiem, że to jego posądzają o zamiar wspomożenia upadającej pensji.
– Co znowu!… – przerwał dosyć szorstko. – To ja mam pięć tysięcy rubli u pani Latter…
– Ale pani zostawiła pieniądze w biurku – odparła gospodyni. Teraz fizjognomia Zgierskiego zajaśniała uczuciem błogości. – Spodziewałem się tego – rzekł. – Pani Latter jest zbyt szlachetną kobietą… Umilkł jednak sądząc, że właściwiej będzie pierwej zbadać, co jest, a dopiero później chwalić lub ganić.
Na znak panny Howard pensjonarki, panna Marta i Stanisław szybko usunęli się z gabinetu.
Przykład ich naśladowały damy klasowe w sposób odpowiadający powadze ich stanowiska.
– Pani raczy mnie zaprezentować tym damom – szepnął Zgierski do panny Howard patrząc na Madzię.
– Pan Zgierski, pani Méline – rzekła uroczyście panna Klara. Zgierski okrągłym ruchem podał rękę dojrzałej Francuzce i rzekł:
– Tak wiele słyszałem o pani od pani Latter, że doprawdy…
– Pan Zgierski, panna Brzeska.
Nowy gest ręki jeszcze okrąglejszy, poparty wykwintnym obrotem nóg i słodkim spojrzeniem.
– Tak często – mówił Zgierski do Madzi krygując się tak często słyszałem o pani od pani Latter, że istotnie… Pani zapewne niedawno…
– No, i niech pan sobie wyobrazi, co za awantura!… – przerwała mu panna Howard.
Zgierski otrzeźwiał.
– Niesłychana rzecz – odparł. – Wczoraj właśnie otrzymałem od pani Latter liścik, w którym przypomina mi, ażebym ją odwiedził na Wielkanoc, a dziś dowiaduję się, że moja szanowna korespondentka akurat w tej samej godzinie opuściła Warszawę!… Spodziewam się, że nie na długo – dodał znaczącym tonem i po kolei spojrzał na damy.
– Pani Latter wróci za parę dni – wtrąciła Madzia.
– Tak sądzę – rzekł.
– Kto to wie?… – dorzuciła oschle panna Howard.
– I dlatego powinniśmy być przygotowani na wszelką ewentualność – odpowiedział Zgierski.
Potem odchrząknął i mówił nie bez pewnej trudności:
– Właśnie mam akt, w którym pani Latter zeznała, że wszystkie meble jej mieszkania, sprzęty szkolne, naczynia kuchenne, że wszystko to – należy do mnie… Akt ten przyjąłem w swoim czasie niechętnie i tylko na usilne prośby pani Latter… Dziś jednak widzę, że pani Latter, której szczycę się przyjaźnią, złożyła dowód nie tylko szlachetności, ale i wysokiego rozumu…
– W ostatnich czasach była bardzo rozdrażniona – wtrąciła panna Howard.
– Pojmują panie – ciągnął Zgierski – że akt, który posiadam, jest ocaleniem pensji. Bo choćby nawet pani Latter zrzekła się pensji czy nie wróciła… miejsce jej może tu zająć panna Malinowska i wszystko zostanie po dawnemu, jeżeli uratujemy meble…
Serce Madzi ścisnęło się na myśl, że ledwie pani Latter wyrwała się na krótki odpoczynek, już mówią o niej jak o osobie zmarłej… W przedpokoju rozległo się gwałtowne dzwonienie i po chwili wszedł do gabinetu czerwony, zadyszany Mielnicki, a za nim jakiś inny pan.
– Co ja słyszę?… – wołał otyły szlachcic.
– Gdzie pani Latterowa?…
Zgierski podsunął się do niego i drepcząc mówił:
– Prezentuję się panu dobrodziejowi: Stefan Zgierski, przyjaciel naszej drogiej pani…
– No, jeżeli przyjaciel, to gadaj, czy to prawda?… – Że wyjechała?… Niestety, tak…
– Pani Latter wyjechała na kilka dni – wtrąciła Madzia.
– A!… Gadajże – jak, z kim, dokąd?… – pytał Mielnicki chwytając Madzię za ręce.
Strapiony Zgierski zbliżył się tymczasem do pana, który wszedł za otyłym szlachcicem, i rzekł:
– Witam mecenasa! Cóż szanownego mecenasa sprowadziło tu?… Czy także…
Lecz ponieważ osoba nazwana mecenasem,, prócz serdecznych uścisków dłoni i życzliwych uśmiechów, nie dała Zgierskiemu żadnych objaśnień, więc cofnął się do panny Howard.
Tymczasem zachwycona obecnością Mielnickiego Madzia szczegółowo opowiadała mu wyjazd pani Latter.
– Ale dlaczego ona tak nagle wyjechała?… Dlaczego?… i jeszcze Bóg wie dokąd – powtarzał zdesperowany szlachcic.
– Wyjechała na parę dni odpocząć – mówiła Madzia. – Była strasznie rozdrażniona… strasznie…
– A!… przepowiadałem to, mówiłem: rzuć do diabła pensję, osiądź na wsi… Już o tym, że ona bokami robi, pisała do mnie Mania, wiesz: Lewińska – ciągnął szlachcic patrząc na Madzię.
– No i ja, odebrawszy list, po nią tu przyjechałem, po panią Latter… Przecież ja prawie jej krewny, nawet… całkiem krewny…
– Były tu i poważne:.. bardzo poważne kłopoty finansowe odezwał się Zgierski, słodziutko uśmiechając się i zacierając ręce.
– No, co tam finanse! – wybuchnął Mielnicki. – Tylu jeszcze Latterowa ma przyjaciół, że o finanse troszczyć się nie potrzebuje. – Ja pierwszy… – wtrącił Zgierski z ukłonem. Teraz wysunęła się panna Howard.
– Moim zdaniem – rzekła właściwym jej kontraltem – kłopoty pani Latter są ciężkie, ale nie finansowe, lecz moralne…
– O?… – zdziwił się Mielnicki. – A gadajże!…
– Wyobraźcie sobie, panowie – ciągnęła panna Howard kobietę samodzielną, kobietę wyższą, kobietę, która pierwsza w naszym kraju podniosła sztandar emancypacji…
Mielnicki coraz więcej zdziwiony patrzył na nią to prawym, to lewym okiem jak indyk.
– Ta kobieta w ciągu kilkunastu lat wychowała dzieci, stargała się w pracy, topiła, nie wiadomo gdzie, swoje wielkie dochody.
I w chwili, kiedy już znalazła się u szczytu posłannictwa, kiedy idee przez nią wyznawane ogarnęły szerokie koła i wytworzyły nowy zastęp nieulęknionych apostołek…
Mielnicki wciąż patrzył rozszerzając już nie tylko oczy, ale nawet palce u rąk.
– W takiej chwili do cichego ogniska pracy takiej kobiety wpada nagle, jak duch zniszczenia, jej – drugi mąż…
– Mąż?… – powtórzył szlachcic.
– Tak – mówiła podnosząc głos panna Klara. – Drugi mąż, który rzucił ją przed kilkunastoma laty, prawdopodobnie przez cały ten czas wyzyskiwał ją, a co najgorsza – za jakąś brudną sprawę siedział w więzieniu… I czy podobna dziwić się, że kobieta, zagrożona w taki sposób, opuściła dom, dzieci, obowiązek?… Pytam was, panowie: czy dziwicie się jej ucieczce?…
Podczas tej przemowy Madzia cofnęła się do framugi okna, Mielnicki zsiniał, a nawet na twarzy Zgierskiego widać było wzruszenie. Bynajmniej nie z tego powodu, że wrócił drugi mąż pani Latter, ale że on, Zgierski, nie wiedział o tym.