Postać śpiącego Fauna. Ta mi się została
W oku… Postać najcichsza, najśmiertelniej biała
I najśmiertelniej smutna, jaką kiedy dłuto
Zrobiło wizją smutku, w marmurze wykutą.
Tyle wód, lądów tyle dzieli mnie od niego,
A przecież oczy moje co dnia w ciemność biega
Szukać tego oblicza nieśmiertelnej bieli…
Tyle wód, lądów tyle mnie od niego dzieli!
I zdaje mi się jeszcze, że tam przed nim stoję,
Że widzę go, tych ramion odrzuconych dwoje
I tę głowę bolesną, zwróconą w błękity,
Głowę oskarżającą, choć wzrok ma nakryty.
Nad starą rzymską willą noc cicha się czyni.
Zagasł świat dla tych oczu spalonych pustyni.
Zagasł żar, co te żyły naprężał i tętna…
Nad starą rzymską willą noc czyni się smętna.
Faun zasnął. Z nim zasnęły palące ościenie
Żądzy, śmiech i szał zasnął, a duch nieskończenie
Pokrzywdzon w ciele tego półboga, pólzwierza,
Nagle odklęty, w lazur skrzydłami uderza.
Jaki ból zbruździł czoło! Jaka rąk omdlałość!
Księżyc prześwietlił złotem marmurów tych białość,
Podniosła się oddechem pierś cicha i senna…
Jaki ból! Jaka nad nim gwiaździstość bezdenna!
Faun zasnął. Już rozkoszą zmęczył się i strudził.
Wtem, w zwierzu nasyconym — anioł się obudził
I przypomniał ojczyznę, i załamał ręce,
Anioł w szale poczęty, a zrodzony w męce.
Ja wiem, jak się ta krzywda nazywa i skarga:
To dwoistość istnienia, co świat cały targa,
To rozłamanie ducha i myśli, i woli!
Ja wiem, jak się ta krzywda nazywa, jak boli.
I na wieki tak będzie, zostanie na wieki:
Pęd ducha lecącego w świat lepszy, daleki,
I ciężar ziemi, skrzydła co łamie w tym pędzie…
Na wieki tak zostanie. Na wieki tak będzie.