Jest to opowieść, którą nad Kanałem Królewskim usłyszał od wysokopiennego lasu wiatr krążący nad ziemią.
Wrócił na Polesie litewskie po pięćdziesięciu latach. Poznały go długowieczne drzewa, ale tym razem to nie wiatr opowiadał, co zobaczył podczas swej podróży wokół świata. To las musiał opowiedzieć zaciekawionemu wiatrowi, co przez pół wieku wydarzyło się u jego stóp, wytłumaczyć skąd na polanie wzięła się zbiorowa mogiła i co oznacza zatknięty w nią krzyżyk.
Na tej polanie, w 1863 roku rozłożył się obozem Romuald Traugutt ze swoimi ludźmi. Przyszli w maju, pieszo i na koniach, z szablami i karabinami, starsi i zupełnie jeszcze młodzi. Był między nimi nieopodal mieszkający, a teraz stojący na czele jazdy Jagmin i jego serdeczny przyjaciel – Maryś Tarłowski.
Maryś był młodym, wykształconym przyrodnikiem. Przyjechał z daleka, nie było wiadomo skąd i dla walki o wolność poświęcił swoją naukową karierę. Przyjechał z siostrą Anielką i zatrzymali się w pobliskim miasteczku. Tam poznali Jagmina i stamtąd obaj mężczyźni wyruszyli na leśną polanę, zameldować się u Traugutta. Anielka wprawdzie rozpaczała żegnając się z bratem, ale nie broniła mu iść. Prosiła tylko Jagmina żeby się nim opiekował i dbał o niego.
Z leśnej polany, gdzie rozbito obóz wyruszali do walki, a po wygranych bitwach powracali pomiędzy stare drzewa odpocząć, nabrać sił. Pewnego dnia te stare drzewa były świadkiem, jak wódz dziękował małemu Tarłowskie-mu za uratowanie życia, chwalił jego odwagę i męstwo. I tylko brzoza rosnąca na skraju polany, pod którą tak często Maryś przesiadywał znała go i dobrze wiedziała, że nie był on stworzony do walki. Jakże trudno byłe zabijać komuś, kto z największym uczuciem obserwował życie innych – roślin, owadów, drobnych zwierząt. Jakże trudno było walczyć na śmierć i życie komuś, kto żył historią, poezją, filozofią.
Aż któregoś dnia nadjechał z wiadomością posłaniec na koniu. Nadciąga ogromne wojsko, otaczające las, a żołnierzy będzie sto razy więcej niż powstańców, którzy z okrzykiem „ W imię Boga i Ojczyzny!\” muszą stanąć do tego nierównego, ale sprawiedliwego boju. Zaczęli siodłać konie i formować szeregi i jeszcze w ostatniej chwili posłaniec zdołał przekazać Tarłowskiemu list od siostry, który Maryś bez czytania schował do kieszeni na piersi. I poszli.
Walka była zaciekła i trwała chyba najdłużej ze wszystkich dotychczasowych bitew. Wokół polany przelewały się grzmoty, słychać było szczęk karabinów, a ze wszystkich stron kłębił się czarny dym. Trafieni padali na ziemię – spośród nich wyszukiwano rannych i przenoszono do stojącego na polanie szpitalnego namiotu, gdzie swoją bitwę o życie prowadzili dwaj obozowi lekarze. Do tego namiotu przywieziono wreszcie rannego w ramię Tarłowskiego. I właściwie dla niego walka powinna się już skończyć. Był ranny ale nie śmiertelnie. Już spełnił swój patriotyczny obowiązek, już skropił ojczystą ziemię swoją krwią, ale bitwa zaczęła się zbliżać do polany i nagle zza drzew wypadli zbrojni w piki jeźdźcy i nie pomogli konni Jagmina, rzuceni do walki do obrony rannych… bo w namiocie już rannych nie było. Zginęli od pik wszyscy, razem z lekarzami, a Maryś ostatnim świadomym gestem rzucił Jagminowi swoją skrwawioną chustę – dla siostry. Nie widział już, jak pod przyjacielem upadł koń, a on sam zniknął wśród kłębiących się ciał.
Pochowano ich wszystkich w jednej, wspólnej mogile. Po wielu latach przyszła pomodlić się nad nią Anielka i obydwu swoim ukochanym zostawiła wbity pomiędzy kwiaty krzyżyk.
Chwałę zwyciężonym głosił wiatr.