19 kwietnia 1943 roku Niemcy rozpoczęli ostateczną likwidację getta. Edelman miał wtedy 22 lata, pamięta, że nosił piękny czerwony sweter znaleziony w jednej z piwnic. Dzień przed wspomnianą datą, Żydzi znali ją dzięki informacjom z aryjskiej części Warszawy, zebrało się u Mordechaja Anielewicza pięciu zupełnie młodych ludzi. Właśnie Anielewicza wybrali dowódcą powstania – z jednego tylko powodu: bardzo tego pragnął. Dwudziestojednoletni komendant nigdy nawet nie widział zbrojnej akcji. Przed wojną jego matka sprzedawała ryby; bywało i tak, że kazała synowi malować im skrzela czerwoną farbą, by wyglądały jak świeże.
W Żydowskiej Organizacji Bojowej (powstała w październiku 1942 roku, skupiła kilka organizacji konspiracyjnych) było tylko dwustu dwudziestu młodych ludzi, a większość żydowskiej młodzieży opowiadała się za powstaniem, za wyborem śmierci z bronią w ręku, bowiem tylko niewielu miało złudzenia, że zbrojny protest zakończy się zwycięstwem garstki bojowników.
Narada powstańców nie trwała długo, poszczególnym dowódcom podporządkowano różne części getta. Edelman ponownie spotkał Anielewicza dopiero 20 kwietnia. Tym razem nie tryskał on już energią, zapałem do walki, przeciwnie – rozpaczał, łudził się, że nadejdzie jakaś pomoc z nieżydow-skich części Warszawy. 8 maja 1943 roku osiemdziesięciu powstańców, w tym i Mordechaj Anielewicz, popełniło samobójstwo w bunkrze przy ulicy Miłej 18. Marek Edelman (sam nigdy nie planował samobójczej śmierci) dowodził inną grupą, gdy przedostał się na ulicę Miłą, spotkał już tylko paru żywych bojowników.
W 1942 roku Niemcy wywieźli z getta do obozu w Treblince prawie czterysta tysięcy ludzi. Edelman stał wtedy przy bramie na Umschlagplatzu i wyciągał z prowadzonych kolumn tych ludzi, którzy byli potrzebni organizacji. Tym (jako rzekomo chorym) ratowano życie, reszta szła do komór gazowych. Do obozu odjeżdżały dwa transporty dziennie, Żydzi zgłaszali się do nich dobrowolnie sądząc, że jadą do pracy. Poza tym, każdy ochotnik dostawał chleb i marmoladę, łudzono się, że przecież hitlerowcy nie mogą zmarnować tyle chleba, nie dawaliby go ludziom przeznaczonym na zagładę.
We wrześniu 1942 roku zlikwidowano szpital w getcie. Jedna z lekarek podała swój cyjanek (bardzo w getcie cenny, dający możliwość samobójczej śmierci kończącej gehennę w wybranej przez siebie chwili) dzieciom, pielęgniarki zastrzykami uśmiercały bliskich sobie ludzi.
Wcześniejszy wywiad H. Krall z Edelmanem wywołał liczne protesty. Jego bohaterowi zarzucono, że pozbawił zbrojny czyn w getcie wielkości, heroizmu, nie powinien na przykład wspominać o Aniełewiczu malującym ryby. Amerykański pisarz, który spotkał się w Warszawie z dwójką ocalałych z getta osób, utrzymywał, że powstańców było znacznie więcej, około sześciuset, a rybom przywracała świeżość za pomocą farbki matka Anielewicza, nie zaś sam przyszły komendant. Dla Edelmana to wszystko nie miało większego znaczenia.
Edelman był jedynym członkiem komendantury powstania, który przeżył zagładę getta. Po wydostaniu się poza jego obręb, złożył raport przedstawicielom partii politycznych. Mówił spokojnie i rzeczowo, politycy uważali, iż winien opowiadać z nienawiścią, patosem, krzycząc. Nie chciał tego robić, wybrał milczenie, które zachowywał przez trzydzieści lat. Dopiero autorka skłoniła go do mówienia, chociaż zdawała sobie sprawę, że słowa lekarza zburzą wiele heroicznych mitów.
W getcie panował straszny głód, masowo umierano z braku pożywienia, popadano w głodowy obłęd. Zdarzały się nawet przypadki ludożerstwa -jedna z kobiet próbowała jeść swe zmarłe z głodu dziecko. Choroba głodowa stała się przedmiotem badań lekarzy w getcie, z pewnością nie brakowało jednego: materiału do badań. Po dokonaniu tysięcy sekcji zwłok stwierdzono, że u ludzi skrajnie zagłodzonych zanikają poszczególne narządy, jedynie mózg zachowuje dawną wielkość.
Podczas wojny profesor Jan Moll pracował w szpitalu w Radomiu. Jako chirurg zdobył tam wielkie doświadczenie, operując setki przywożonych z frontu rannych. Po latach Marek Edelman został asystentem profesora, próbował nakłaniać go do przeprowadzania ryzykownych operacji kardiologicznych, walki o życie pacjentów do końca. Profesor był ostrożniejszy, obawiał się posądzenia o eksperymentowanie na ludziach.
Podczas rozmowy H. Krall w pewnym momencie stwierdziła, że powstanie było potrzebne. Edelman gwałtownie sprzeciwił się mitowi „pięknej\” i „złej\” śmierci. Jego zdaniem śmierć w komorze gazowej była bardziej heroiczna, łatwiej ginie się z bronią w ręku, strzelając do wroga.
We wspomnieniach Marka Edelmana z getta często przewijają się rozważania na temat możliwości opuszczenia murów zamkniętej dzielnicy żydowskiej. Sam bohater utworu, gdy ostatni powstańcy kanałami opuszczali getto, odmówił zabrania na aryjską stronę grupy prostytutek, które pomagały garstce ocalałych bojowników. Edelman wielokrotnie mógł wcześniej wydostać się z getta (jako goniec stale przechodził na aryjską stronę), ale odrzucał tę możliwość.
Chciał ratować ludzi potrzebnych organizacji, wyciągać ich z transportów do komór gazowych. Niemcy rozdawali niektórym Żydom tzw. numerki na życie – ci, którzy je mieli nie byli na razie wywożeni. Ogólnie w getcie dość obojętnie reagowano na śmierć innych, ale byli też tacy (jak J. Korczak), którzy zachowywali się bohatersko, zdarzały się przypadki oddawania „numerków\” najbliższym.
W lipcu 1942 roku pojawiły się niemieckie plakaty informujące o przesiedlaniu Żydów na Wschód. Każdego dnia na Umschlagplatz policja żydowska musiała dostarczać dziesięć tysięcy ludzi łapanych w całym getcie. Pociągami wywożono ich nie do pracy, ale do obozu zagłady.
Żydowska Organizacja Bojowa powstała po owej akcji „przesiedlania\” i niezwłocznie rozpoczęła walkę. Za wielkie sumy kupowano broń po aryjskiej stronie, drukowano gazetki. Broni wciąż brakowało, Anielewicz niewiele mógł zaproponować pytającym go o rozkazy. W końcu popełnił samobójstwo. Po Edelmana i resztkę ocalałych przyszli przewodnicy, wyprowadzono ich kanałami poza getto, gdzie już czekał samochód i ludzie przygotowani do udzielenia pomocy.
Po wojnie Marek Edelman został lekafzem- Walczył o ludzkie życie, walczył w wyścigu z Bogiem, ze śmiercią, by uratować chociaż jedno istnienie – w istocie rzeczy to samo robił podczas wojny.
Powstańcy z getta byli garstką źle uzbrojonych młodych ludzi, którzy stawili opór zupełnie nieporównywalnym siłom wroga. Mimo to, początkowo odnosili pewne sukcesy militarne, zmusi11 nawet Niemców do wycofania się z Umschlagplatzu. Żydowska OrganizacJa Bojowa stanowczo odrzucała wezwania do złożenia broni (Edelman wspomina nawet o niejednoznacznym moralnie zabiciu niemieckich parfamentariuszy), paliło się całe getto, hitlerowcy wysadzali kolejne bunkry, piwnice, w których ukrywali się ludzie.
Jurek Wilner, zdolny poeta, przedstawcie1 ZOB-u, jej łącznik z Armią Krajową, codziennie przenosi! W marcu 1943 roku gestapo aresztowało Wilnera – torturowany, nikogo nie wydał. Gdy jeden z Polaków, Grabowski, zorgariizowal mu ucieczkę, wyleczył zmasakrowanego kuriera, Wilner wrócił go getta, nie zgodził się na ukrycie gdzieś na wsi. To on zapoczątkował zbiorowe samobójstwo w bunkrze przy ulicy Miłej, nie chciał ponownie dostać się w ręce hitlerowskich oprawców.