Scena I
[SCENY I W AUTOGRAFIE BRAK]
Scena II
Sala w pałacu jak w akcie I.
Amelia prowadzi maleńkiego Michasia. za rękę.
AMELIA
Nie wiesz ty, gdzie braciszek Szczęsny?
MICHAŚ
Widziałem go, siostrzyczko. Spał na sofie zielonej.
AMELIA
Spał? — Od nikogo dowiedzieć się nie mogę, co się stało w tym zamku. Taki był gwar — teraz tak cicho i spokojnie.
MICHAŚ
Czy ty, Ameleczko, powiesz mi dziś jaką śmieszną bajeczkę?
AMELIA
Wczoraj zapomnieliśmy zmówić pacierz, Michasiu.
MICHAŚ
Cóż to szkodzi, Amelko?
AMELIA
Bozio może się będzie gniewał na ciebie.
MICHAŚ
Nie będzie gniewał się, nie będzie — ja mu dam bębenek.
AMELIA
Mój kochany wróbelku, chodź, pocałuj mnie, mocno — mocno…
MICHAŚ
O tak!
Rzuca się jej na szyję. Szczęsny wchodzi zadumany.
[SZCZĘSNY]
Co to? Już noc?… Jakiś sen ciężki spadł na moje powieki Śpię od południa.
[Spostrzega Amelię.]
Ha! — Amelio, dobry wieczór. Spałem jak przed burzą ciężko i głęboko… Czy pogodny czas?
AMELIA
Księżyc świeci, wieczór bardzo spokojny i chłodny.
SZCZĘSNY
Pogodny?
Otwiera okno.
Czy nie przyjechał ojciec?
AMELIA
Nie. — Chodź, Michasiu, spać, już późno.
MICHAŚ
Nie późno — nie późno… Braciszku, pohojdaj mnie na nodze!
SZCZĘSNY
No — trzymaj się, chłopcze.
MICHAŚ
Jeszcze — jeszcze!
SZCZĘSNY
Dosyć… jutro pojedziemy na koniku.
AMELIA
Jeżeli grzecznie zmówisz paciorek.
MICHAŚ
To ja przed braciszkiem zmówię paciorek.
AMELIA
Dobrze. Klęknij tu na dywanie i złóż rączki. Mów za mną: — Boże…
MICHAŚ
Bozio…
AMELIA
Daj zdrowie…
MICHAŚ
Daj zdrowie…
AMELIA
I szczęście…
MICHAŚ
I szczęście…
AMELIA
Mojemu papie…
MICHAŚ
Mojemu papie…
AMELIA
Bratu Szczęsnemu — siostrze Amelce…
MICHAŚ
Bratu Szczęsnemu i siostrzyczce Amelce…
AMELIA
I wszystkim ludziom.
MICHAŚ
I wszystkim ludziom.
AMELIA
Zmiłuj się, Boże, i weź do nieba…
MICHAŚ
Zmiłuj się, Boże, i weź do nieba…
AMELIA
Mamę moją…
MICHAŚ
Mamę moją…
AMELIA
I miej litość…
MICHAŚ
I miej litość…
AMELIA
Nad mamą Amelki…
MICHAŚ
Nad mamą Amelki…
AMELIA
Boże…
MICHAŚ
Boże…
AMELIA
Daj Michasiowi rozum…
MICHAŚ
Daj Michasiowi rozum…
AMELIA
I kochaj mnie, jak będę grzeczny…
MICHAŚ
I kochaj mnie, jak będę grzeczny…
AMELIA
Amen.
MICHAŚ
Amen.
AMELIA
Szczęsny, jak daleko od nas czas, kiedy mówiliśmy tak cichy pacierz!
SZCZĘSNY
Bardzo daleko!.
AMELIA
Wiesz ty, jaki smutny wypadek w zamku? Biedny staruszek Sforka zwariował — żona powiozła go do Wilna, do szpitala bonifratrów.
SZCZĘSNY
Jak to, do szpitalu?
AMELIA
Mówi, że tam bardzo dobry doktor — i dlatego woli męża oddać pod dozór dobrych księży niż go wystawiać w zamku na śmiech lokai.
SZCZĘSNY
Cóż za przyczyna wariacji?
AMELIA
Żona pana Sforki wróciła z kościoła i zastała męża puszczającego bańki z mydła. Puszczał je i śmiał się — dmuchał i płakał. Rozgniewana i zadziwiona staruszka rozbiła spodek filiżanki z mydlaną wodą — i połamała słomki. Starzec rzucił się na nią jak wściekły — aż nareszcie musiano go związać. Widziałam, jak go związanego wynieśli ludzie i posadzili w kałamaszce. Pytał wszystkich: „Co to ja? Co ja myślę?” — Hajduki śmiali się — a żona biedaczka tak płakała, że aż litość była patrzeć…
SZCZĘSNY
Wariacja — to rzecz okropna!… Idź, połóż spać Michasia… Przyjdę potem pomówić z tobą… Wiele mam smutnych myśli, które dawno leżą na sercu. Przyjdę do ciebie, siostro, może się wyspowiadani z całego życia.
AMELIA
Mój najmilszy, będę ciebie czekać i nastroję moją harfę… Pocałuj braciszka, Michasiu, pójdziemy spać…
MICHAŚ
A jutro na koniku…
AMELIA
Będę ciebie czekać, Szczęsny…
Odchodzi z dzieckiem.
SZCZĘSNY
Jak sen dziwnie odświeża i hartuje myśli. Zdaje mi się, że gotów jestem” zacząć drogę czynnego życia. — Myślałem o śmierci jak o ostatnim schronieniu. Nie! Zacznę jeszcze walczyć z wypadkami i z ludźmi — wytrzymam spojrzenie ojca i pokonam go spokojnością czoła…
Wchodzi Sługa.
SŁUGA
Panie! dziwne biegają wieści. — Żydzi mówią we wsi, że rewolucja w Wilnie.
SZCZĘSNY
Rewolucja?… dzisiaj?…
SŁUGA
Powiadają, że zaczęła się o siódmej godzinie wieczorem. Wzięto arsenał… lud cały uzbrojony…
SZCZĘSNY
Każ osiodłać konie! zbierz, co jest ludzi w zamku, niech’ się uzbroją natychmiast! natychmiast!
SŁUGA
Żyd arendarz, rozsądny człowiek, radził, aby uiluminować zamek; to płyty idące do Wilna zaniosą wieść o tym, że się nasz pan zdeklarował…
SZCZĘSNY
Nie trzeba!… Nasz pan w Wilnie… Nie lubię tych świateł, co spoza szyb rzucają jakieś blade światła na pokoje. Osiodłać konie!
SŁUGA
Mówią jeszcze Żydzi, że kilka dni temu była rewolucja w Warszawie…
SZCZĘSNY
Osiodłać konie!
Sługa odchodzi.
Warszawa — Wilno — Polska cała — naród — ja. — Orszak ogromnych wypadków przesuwa się przed moimi oczyma. Jak się weń wmieszać — jak stanąć — gdzie?… Czym być?… Czym będzie mój ojciec?… O! ja mu się rzucę do nóg i będę płakał jak dziecię prosząc za biednymi ludźmi, co się miotają w ogromnej sieci wypadków. Zdaje się, że słyszę krzyk rewolucyjny ożywających gruzów… Boże wielki! ja się dawno nie modliłem do Ciebie, a teraz czuję serce moje, wołające z głębi wnętrzności o litość nad nami!… Nad nami? Czym ja jestem? Ja nie powstałem!… Krzyczę między czterema murami wtenczas, kiedy inni umierają w milczeniu… Będę spokojnie patrzał na walkę ludu jak na rzeź gladiatorów… W imię Boga idę skonać!
Wstaje i chce wychodzić. Cień Hetmana wchodzi — przez drzwi przedpokoju, staje na środku i macha ręką na Szczęsnego, aby został.
SZCZĘSNY
Ojcze… ty wracasz?… Co mamy robić?…
Cień pokazuje ręką, aby został.
Ojcze… ale mów!… Przecie ty będziesz z narodem?
O! o! o!…
Przechodzi przez salę i wchodzi do gabinetu.
SZCZĘSNY
Na Boga!… Taki cichy i biały… Włosy mi powstają na głowie…
Dzwoni — wchodzi sługa.
Co to? Pan przyjechał?… Co wam rozkazał?… Czy mówił do was?
Pan?!
SZCZĘSNY
Czy byli ludzie w przedpokoju?
SŁUGA
Było nas czterech.
SZCZĘSNY
To spaliście pewnie! Idź do gabinetu i zapytaj pana, czy nie chce czego.
SŁUGA
Ale ja przysięgam panu hrabiemu, że pan hetman nie wrócił. — Słyszelibyśmy zajeżdżający powóz.
SZCZĘSNY
Musiał konno przyjechać… Jest teraz w tym gabinecie — zobacz…
Sługa otwiera drzwi do gabinetu.
SŁUGA
Panie hrabio — tu nie ma żywej duszy!
SZCZĘSNY
Kłamiesz!… Mój ojcze!…
Patrzy do gabinetu.
O!… czy ja dostałem pomieszania zmysłów?… Szklankę wody!
GŁOS HETMANA
Szklankę wody!
SZCZĘSNY
Czy słyszałeś?… Wszak to głos mojego ojca — prosi o szklankę wody.
SŁUGA
Ja nic nie słyszałem, panie.
SZCZĘSNY
Ale ja przysięgam, że słyszałem głos mego ojca….
SŁUGA
Gdzie?
SZCZĘSNY
Tu!
Uderza nogą.
Może wszedł do pokojów na pierwszym piętrze — szukajcie ze światłami, może jest na pierwszym piętrze…
SŁUGA
Ale pan mówiłeś, że wszedł do tego gabinetu… Z gabinetu; nie ma wyjścia.
SZCZĘSNY
Logika sługi… to rzecz dziwna!… Idź, bo ja muszę być chory… Nie mów nikomu w zamku… Na Boga, nie mów nikomu!… bo ja muszę być chory…
SŁUGA
Czy zawołać doktora?…
SZCZĘSNY
Nie — nie!… Co to za tętent?… Ktoś jedzie konno w mojej głowie.
GŁOS
w przedpokoju
Gdzie pan Szczęsny? gdzie Szczęsny?
Wpada Nieznajomy.
NIEZNAJOMY
Szczęsny! Szczęsny!…
do Sługi
Odejdź!
Sługa odchodzi.
SZCZĘSNY
odpycha Nieznajomego, patrzy na niego długo
Ojciec mój — musiał umrzeć… Ja widziałem cień mojego ojca… Ojciec mój musiał umrzeć…
NIEZNAJOMY
Umarł…
SZCZĘSNY
Ha!…
Pada na krzesło.
NIEZNAJOMY
[do siebie]
Nie wiem, co ma powiedzieć…
SZCZĘSNY
Daj mi rękę… pomóż mi wstać… trzeba wiedzieć o wszystkim… Wiesz… a przynajmniej dowiedź mi w godzinie nieszczęścia, że mnie masz za człowieka. Opowiedz wszystko… jak tam było… w Wilnie… Patrz mi ciągle w oczy i trzymaj oczyma myśl moją, bo mi się głowa zawraca… Ale powiedz wszystko… bo jeżeli moja imaginacja będzie musiała kończyć obrazy — to gotów jestem — rozumiesz?… Co widziałeś?…
NIEZNAJOMY
Siądź…
SZCZĘSNY
Nie… stać będę… lżej… opowiadaj…
NIEZNAJOMY
Otóż… w nocy o godzinie siódmej Jasiński z trzystu ludźmi przeszedł wyłomem muru koło Ostrej Bramy… księżyca jeszcze nie było… przed Ostrą Bramą świeciła lampa… spiskowi idąc przed nią żegnali się… I cicho podsunęli się wszyscy pod obdwacht naprzeciw ratusza… Jasiński poskoczył szybko i zabił szyldwacha, tak że Moskal nie jęknął… Chwycił za karabin… Spiskowi rozebrali broń z kozłów i tarabany… Jasiński rozesłał barabańszczyków na wszystkie ulice — i rozkazał, aby skoro uderzy ósma godzina, wszyscy zaczęli bębnić. — Sam ulicą Zamkową z dwiestu pięćdziesięciu ludźmi poszedł na Arsenał… Uderzyła ósma… we wszystkich ulicach ozwały się bębny. — Moskale w popłochu sądzili, że na każdej ulicy stoi oddział żołnierzy — i uciekali od bębna do bębna… Jasiński wziął Arsenał — i kazał bić we dzwony… Okropny rozgłos dzwonów obudził lud — zaczął w Arsenale zbierać się — broń rozebrał — i mordował Moskali… Byłem przy Jasińskim… wszyscy polscy panowie będący w Wilnie nie mieli się czego lękać — bo lud zajęty był Moskalami… Wtem jakiś stary przedziera się do Jasińskiego i podaje mu plikę papierów… Jasiński kazał podać pochodnie i przeczytawszy papiery plunął i rzucił je ze wzgardą — lud rozerwał między siebie listy… zaczął się zbierać koło tych, którzy umieli czytać, i długo nie mogłem pojąć tej sceny — myślałem, że to były proklamacje i manifesta… Nagle słyszę krzyk z tysiącznych ust: „Kossakowski zdrajca!…” potem… jeszcze okropne słowo…
SZCZĘSNY
Mów…
NIEZNAJOMY
„Wieszać!”
Szczęsny chwieje się cały i daje znak ręką.
Przedzierając się, a raczej niesiony z falą ludu, oparłem się aż o sztachety pałacu twego — hetmana… Lud zapchał całe schody — i wył jak hiena… Nagle coś zleciało z otwartego okna i przebiło się na pół na żelaznych sztachetach… to był karzeł. — Skonał wijąc się jak robak na ostrzu żelaznym…
Szczęsny trzęsie się.
W kilka chwil potem wyprowadzono… blady był, ale spokojny…
SZCZĘSNY
Ubrany…
NIEZNAJOMY
W szlafroku… W ręku coś ściskał — tak mocno, że nikt mu nie mógł ręki otworzyć…
SZCZĘSNY
Mówił co?
NIEZNAJOMY
Mówił: „Szklankę wody”.
SZCZĘSNY
Dali mu?
NIEZNAJOMY
Jeden w tłumie chciał lud odwrócić namową od zapędu… chciał, aby sądowi oddano nieszczęśliwego…
Szczęsny ściska za rękę.
Potem jakiś ksiądz zbliżył się i słuchał spowiedzi… spowiadający się był nieco roztargniony i patrzał często…
SZCZĘSNY
Nie dręcz mnie… patrzał w stronę zamku… czekał… jeszcze czekał…
NIEZNAJOMY
Spokojny był… i uśmiechnął się… potem otworzył dłoń ściśnioną — w dłoni była papierowa tabakierka — zażył i jednemu człowiekowi, co nic nie mówił i patrzał na niego, oddał tabakierkę…
Szczęsny wyciąga rękę, ale nagle ją odsuwa machinalnie.
Krótko cierpiał…
SZCZĘSNY
Jak krótko?
NIEZNAJOMY
Pół minuty… nie więcej…
Szczęsny dobywa zegarka i patrzy.
SZCZĘSNY
Ale to długo… patrz, jak to długo… Widzisz, że ja spokojny… Bądź zdrów…
Chce iść.
NIEZNAJOMY
Szczęsny! na miłość Boga, gdzie idziesz?
SZCZĘSNY
Ale… idę odczepić ojca z szubienicy…
NIEZNAJOMY
Spokojności — rozwagi, mój przyjacielu!
SZCZĘSNY
Ja nie zabiłem ojca mego — ale gdybym był pojechał z ludźmi przed kilką godzinami, to mój ojciec jeszcze by żył… Ale ja nie zabiłem mego ojca — czy sądzisz, że ja mógłbym był go obronić?
NIEZNAJOMY
Nie, na Boga nie!
SZCZĘSNY
Tak! — przysięgam, tak, mogłem go był obronić… Przekonaj mnie, że nie — bo padnę trupem na podłogę…
NIEZNAJOMY
On nie może płakać… Szczęsny… daj rękę…
Kładzie mu w rękę tabakierkę.
SZCZĘSNY
O!… tabakierka…
Zakrywa oczy i słychać łkanie.
NIEZNAJOMY
Biada! biada!
SZCZĘSNY
Patrz — na tabakierce mój portret, kiedy byłem dzieckiem… Widzisz, miałem taką różową twarz… taki uśmiech… ojciec mnie takim całował i pieścił na kolanach… Biedny mój ojcze! biedny mój ojcze!… Idź, bo ty płakać nie możesz… zaklinam ciebie, nie patrzaj na mnie — ja chcę być dzieckiem…
[Przychodzi] Sługa.
SŁUGA
Panie, przyjechałem, co koń miał ducha, z Wilna. — Lud wściekły wali się tłumem z miasta rabować ten zamek — za półtory godziny będzie w bramie… Ojciec pana zamordowany…
SZCZĘSNY
Ha!… lud się wali rabować zamek…
NIEZNAJOMY
Szczęsny, zaklinam ciebie, nie bierz przedsięwzięcia oporu!… Trzeba mieć Rzymianina serce, Szczęsny… trzeba lud wyjący zostawić, aby się wysilał na ścianach i zwierciadłach… trzeba się poświęcić, Szczęsny…
SZCZĘSNY
Ha! chcesz, abym ja był latarnią zamku mojego…
NIEZNAJOMY
O! na Boga, nie mów tak okropnie…
SZCZĘSNY
Czy on mnie zna, ten motłoch?… Czy nie zechce rzucić mi w oczy skrwawioną w sercu ojca mego chustką? Dzwoni — wchodzi Sługa.
Wszyscy!
Dzwoni. Wiele sług.
Rozbierzcie między siebie wszystkie złoto, które się znajduje w skarbcu — i idźcie spokojnie czekać mnie na górze o pół mili stąd. — Nie ruszać sprzętów — a tak sprawiać się spokojnie, aby siostra moja nie posłyszała najmniejszego szelestu… Będę z wami o godzinie pierwszej w nocy — ale rozkazuję — ja teraz pan wasz, aby przed dwunastą godziną żadnego już w zaniku nie było…
SŁUDZY
Słuchamy…
SZCZĘSNY
Dziękuję wam za wierne usługi… Czy są między wami tacy, co od dzieciństwa znają ojca mojego?
Kilku sług wychodzi.
Módlcie się za duszę pana waszego!
Ściska za rękę, daje znak, aby odeszli. Odchodzą. Szczęsny chodzi po pokoju.
NIEZNAJOMY
Cóż zamyślasz robić?
SZCZĘSNY
Powiedziałeś że mam serce Rzymianina… Wysadzę zamek w powietrze… żadna ręka nie dotknie… na wieży są prochy…
NIEZNAJOMY
Jak to?… Więc chcesz zginąć?… Słuchaj: ja jestem silny — wyniosę ciebie jak dziecko z zamku…
SZCZĘSNY
Nie! Wszak można zamek wysadzić na powietrze i żyć… mam sposób — sam mi dopomożesz… Wiesz, że nawet nie chciałbym zginąć — muszę oczyścić w oczach narodów dwie i pamiątki, zmazać dwie plamy… Słuchaj… na wieży są prochy — włożysz ten pistolet nabity rurą do jaszczyka — cyngiel pistoletu połączysz długim sznurkiem z mechaniką zegara na wieży — przywiążesz go do pałasza Pogoni litewskiej — po wybiciu godziny dwunastej w nocy ta Pogoń podnosi pałasz i uderza w orła rosyjskiego — podnosząc! pałasza pociągnie sznurkiem za cyngiel pistoletu i wszystko będzie… popiołem… błyskawicą… niczym… Uczyń to…
NIEZNAJOMY
Ale ty nie zostaniesz w zamku…
SZCZĘSNY
Słuchaj… oto biorę na siebie zbawienie siostry mojej i braciszka, którzy nie wiedzą o niczym i śpią w tym pokoju. — jakże chcesz, abym ja z nimi skonał… Zostanę chwilę po tobie w zamku — aby moję siostrę przygotować i nie przestraszyć boleścią mojej twarzy… muszę dlatego przez chwilę samotnie pomyśleć i uspokoić się, aby uspokoić drugich… Czekaj mnie na drugiej stronie Wilii, ale przyrządź pierwej wszystko, jak mówiłem… przysięgnij…
NIEZNAJOMY
Przysięgam…
SZCZĘSNY
Chodź, uściśnij mnie!… Prawda, że to noc okropna?
NIEZNAJOMY
Będzie mi się śniła w grobie nawet…
SZCZĘSNY
Czekaj… w grobie się nic nie śni… Czy sądzisz, że myśl jest tak silna, że ją nie mogą całkiem stargać wypadki okropne życia?… Czy dusza jest niewypaloną nigdy lampą?… Czy ziemia grobowa może dać jej nowe kolory i siły wilgocią jak kwiatowi?… Czy dlatego niszczy ciało, aby dusza śnić mogła?… Więc niszczy coś — dla niczego… Zastanów się i postaw się na moim miejscu, i myśl… Gdybyś ty mógł teraz rozwiązać tę zagadkę wszystkich religii na świecie… Ja nie mogę do nieba zanieść pamiątkę tej nocy… A jeżeli nie będę pamiętać o tym, czym byłem… coż znaczy to słowo: będę?
NIEZNAJOMY
O, jakże ty złamany nieszczęściem!…
SZCZĘSNY
I owszem, myślę… więc żyję…
NIEZNAJOMY
Czekam ciebie z drugiej strony rzeki…
SZCZĘSNY
Nie żegnamy się…
Odchodzi [Nieznajomy.]
Nie widzę żadnej drogi przed sobą… zdaje się, że chodzę na gzymsach zamku… Ja… i siostra… i to dziecię… dziecię, co się modliło dziś jeszcze: „Boże, daj zdrowie”… Jak głos tego dziecka stał się piosenką duszy mojej… Boże, daj zdrowie! Ale co robić?… powiedz, wahająca się myśli, co robić…
KSIĄDZ
wchodzi
[DOKOŃCZENIA DRAMATU NIE MA]