Auuu-wysyczałem, chociaż przecież obiecałem sobie , że nie odezwę się ani słówkiem.Nie chciałem ryzykować. Bałem się, że ktoś odkryje moją kryjówkę,ale jednocześnie nie mogłem opanować ciekawości. W domu niejakiego Harpagona, swoją drogą – kto wymyśla takie imiona (???) , spędzałem kolejną już dobę, a wciąż nie byłem pewien czy to,co się wokół mnie dzieje jest tym, co sądzę ,że się wokół mnie dzieje. Pokiwałem głową sam do siebie – tak, ten stary mężczyzna znęcał się psychicznie nad swoimi dziećmi, a psychicznie i fizycznie nad służącymi. Tego zaznałem na własnej skórze…policzek jeszcze palił od uderzenia…czyli wszystko pasuje…a teraz…no właśnie….
-A ty gdzie się chowasz Kochasiu? Coooo? Zmiataj mi stąd w podskokach nieudaczniku ! Pamiętaj, że na takie dobre stanowisko w szacownym domu trzeba zasłużyć ! Na twoje miejsce jest wielu chętnych parszywcu ! – kopnięcie w zadek i wytarganie za ucho. Wyleciałem zza szafy co sił w nogach. No cóż…nie ma co ukrywać – trochę obawiałem się Harpagona, jego silnego gniewu i bardzo silnych, jak na staruszka, dłoni. To pewnie od ciągłego liczenia pieniędzy – przeszło mi przez myśl. Zamknąłem drzwi kuchni,ale na niewiele się to zdało. Za sobą wciąż słyszałem ostry jak sztylet, starczy i zachrypnięty głos mojego pracodawcy – stręczyciela. – To się teraz porobiło! Nie szanuje gagatek roboty, nie pilnuje zajęcia, tylko mi tu węszy po kątach.Kraść by chciał! Już ja smarkaczowi pokażę gdzie raki zimuja, już ja go wytargam…po salonach mi taki łazi, a potem ginie…a to srebrna łyżeczka…a to talerzyk…ja mu dam szachrajowi jednemu…ja mu dam…-głos ucichł,a ja odetchnąłem…może przesadą byłoby powiedzieć, że z ulgą…ale odetchnąłem. Na jakiś czas błoga cisza i spokój. Stary na pewno poszedł przeliczyć wszystkie swoje oszczędności. Oparłem się o ławę stojącą tuż przy ogromnym oknie wychodzącym na ogród. Okno jak to okno u człowieka z pieniędzmi – nie było zbyt przejrzyste,bo zrobione z najlepszego rodzaju szkła witrażowego…ale i tak zobaczyłem cień człowieka kierującego się prosto w stronę drzwi wejściowych. Odwróciłem twarz od kolorowej szyby, bo słońce aż za bardzo dawało o sobie znać. To pewnie Walery przemyka się do Elizy…albo Kleant wraca z nocnego poszukiwania wrażeń…ewentualnie kolejny zadłużony u Harpagona mężczyzna idzie błagać o przedłużenie terminu spłaty. Ach, biedni ludzie. Żyć z człowiekiem o charakterze mojego pana to prawdziwa udręka…bije, skąpi na wszystko, własne dziecko się u niego zapożycza…tragedia…właściwie to raczej wygląda jak komedia – pomyślałem i zachichotałem. Nie długo potrwała ta chwila radosnej zadumy . Groźna mina Jakuba nie pozwoliłana dokończenie myśli, które same cisnęły się do głowy, gdy tylko wyobraźnia ukazywała mi srogą twarz Harpagona, a tym bardziej jego szybkie ruchy dłoni, które zawsze wyglądały jak gdyby pragnęły ukryć przed wszystkimi kolejne sztabki drogocennego złota. – A ty co jeszcze się lenisz ? Miałeś iść na targ, nie ? No , odzywaj się , jak się pytam ! Miałeś ? To już cię tu nie ma! – Jakub wycelował swój tępy wzrok we mnie,a okrągłą dłonią wskazał drzwi prowadzące na zewnątrz. Nie ma wyjścia, trzeba iść – pomyślałem. A jak pomyślałem, tak zrobiłem. Chwile później szedłem wąską dróżką prowadzącą z tyłu domu, gdy…dobiegło mnie wołanie. Na dodatek -wołanie szeptem. Najwyraźniej odezwały się we mnie instynkty detektywa z filmów, które lubię najbardziej, bo zacząłem oglądać się za siebie,ale nic nie mogłem dostrzec. Wreszcie – obok krzaka róż, właściwie to za krzakiem róż, zauważyłem śliczne oczy wpatrzone we mnie i małe usta cały czas coś mówiące. Najwyraźniej też do mnie. – Słucham ? – podszedłem bliżej. W pierwszej chwili nie rozpoznałem tej dziewczyny,ale wystarczyło, że odezwała się nieco głośniej, bym połączył głos z imieniem właścicielki. To była Marianna. Śliczna i zakochana w Kleancie, niestety będąca również kandydatką na żonę dla tego starcza, który wytargał mnie niedawno za ucho. -Słuchaj no , jesteś kuchtą, prawda ? Dobrze, znasz na pewno pana Kleanta,prawda ? -kiedy przytaknąłem, dziewczyna uśmiechnęła się lekko i zadała kolejne pytania. -Możesz go tu sprowadzić ? To bardzo ważna sprawa…bardzo. – kolejny raz przytaknąłem i zacząłem skradać się w kierunku przeciwnym do wyznaczonego mi przez Jakuba. Stwierdziłem, że i tak niewiele stracę, jeśli mnie wyrzucą z pracy…w końcu jeszcze tego samego dnia miałem opuścić barokowy dom z jego barokowymi mieszkańcami i wrócić do XXI wieku. Uśmiechnąłem się jeszcze do przestraszonej dziewczyny i ruszyłem, już śmielej.
Kleant na szczęście nie zlekceważył słów zwykłego kuchty i czym prędzej poszedł na tył domu. Marianna wciąż kucała za krzakiem róży, trzeba przyznać, że wybrała sobie niezłą kryjówkę zważywszy na fakt, że jej sukienka zajmowała naprawdę dużo miejsca. Gdyby to wszystko działo się w moich czasach byłoby im dużo łatwiej – przeszło mi przez myśl, kiedy odchodziłem, teraz już naprawdę zmierzając na targ. W prawej dłoni niosłem wielki kosz, mijałem kolejne stragany i przekupki zachęcające do kupna warzyw właśnie u nich,ale nie w głowie mi były zakupy.Musiałem przemyśleć dokładnie sytuację, w której się znalazłem.
Minęło kilka godzin zanim wróciłem do domu Harpagona.Nikogo nie zastałem już w alejce przy ogromnym krzaku róży, nikogo nie było również w kuchni. Zostawiłem stos marchwi i ziemniaków na stole i poszedłem pobuszować po domu. Nareszcie nadarzyła się świetna ku temu okazja i nie zamierzałem jej zmarnować.
Chodziłem korytarzami, mijałem mnóstwo pomieszczeń. A wszystkie wyglądały podobnie – umeblowane przed wieloma laty pokoje sprawiały wrażenie opuszczonych…ściany były zakurzone, dywany nadgryzione przez mole. Co za głupota! Pieniądze leżą w skrzyniach, pokrywa je tylko warstwa kurzu, dom niszczeje. Nie ma kto o niego dbać, bo służbie trzeba płacić. A to za duży wydatek. Straszne, jak człowiek może pozbawić się ludzkich zachowań i odruchów. Tak właśnie jest, kiedy pieniądze stają się nie środkiem, ale celem! – przeszedłem już cały dom, zwiedziłem wszystkie pokoje. Oczywiście poza schronieniem pana Harpagona, a raczej schronieniem jego bogactwa jakim niewątpliwie był gabinet starucha. Podejrzewałem, że za zamkniętymi ,na wiele zamków, drewnianymi wrotami kryły się poupychane w każdym możliwym miejscu – pieniądze. Pokręciłem tylko głową na ten widok Zanim się tu znalazłem nie dowierzałem, ze można być tak skąpym człowiekiem. Tak okropnym dla ludzi, tak bezwzględnym jeśli chodzi o własne dzieci. Tak…ach, szkoda słów. Czym prędzej wróciłem do kuchni,bo przy drzwiach wejściowych usłyszałem jakieś dźwięki. Zbliżał się wieczór,a ja nie obrałem marchwi do kolacji! Szybko wziąłem sie do roboty, byle tylko Jakub nie zaczął znów na mnie wrzeszczeć.
Kolacja minęła, Harpagon jak zwykle nie krył niezadowolenia, Kleant aż nie mógł usiedzieć na miejscu z gniewu, po twarzy Elizy spływały łzy. Zrobiło mi się ich prawdziwie żal. Ale cóż mogłem im powiedzieć…przecież wszystko skończy się po ich myśli, tłumaczenie skąd wiem i jak to się stało, że stoję w ich jadalni zajęłoby stanowczo zbyt wiele czasu.
Położyłem się na swoim lichym posłaniu i zasnąłem. Jak zwykle – po tygodniu w obcym domu, w obcym czasie i obcym miejscu, z obcymi ludźmi – obudziłem się już we własnym domu, czasie, miejscu…a mama wołała mnie na śniadanie.
*KONIEC*