Jeżeli nie mylę się w obliczeniach, jesteśmy w rejsie już od ponad 300 dni, kiedy to wypłynęliśmy z Lizbony. Powinien być teraz środek kwietnia, a więc początek wiosny. Znajdujemy się gdzieś na środku Oceanu Indyjskiego, pomiędzy Afryką a Indiami. Podróż zaczyna być coraz bardziej męcząca, brakuje nam żywności, w dodatku coraz częściej umiera któryś z moich marynarzy. Nikt nie wiedział, dlaczego się tak dzieje ? Z jakiego powodu oni umierają ? Cały czas zadaję sobie te pytania. Sytuacja zaczyna mnie coraz bardziej przerażać.
Piszę tę notatkę ze łzami w oczach. Dosłownie przed chwilą umarł, z niewyjaśnionych przyczyn, mój ukochany przyjaciel Franco. To z nim wszystko planowałem; wyprawa, przebieg, cel, skład załogi. Zanim wypłynęliśmy z Lizbony, ustaliliśmy nawet podział łupów, aby potem
nie było żadnych nieporozumień. W tej sytuacji, gdybym mógł przywrócić mu życie, oddałbym mu cały swój życiowy dorobek. Nie mogę się z tym pogodzić. Jak tylko o tym pomyślę, mam ochotę wysiąść na pierwszym lepszym brzegu i pójść w nieznane, gdzie mnie Pan Bóg pokieruje. Życie jest okrutne.
Jak ja bardzo chciałbym być teraz w Lizbonie, pójść do parku, posiedzieć na ławce, posłuchać śpiewu ptaków, spotkać się z Franciem przy naszej fontannie. Cały czas przypomina mi się ta sytuacja. Zaczyna mnie to przerastać, czuję się coraz gorzej. Nie mam nawet teraz
z kim porozmawiać, ponieważ większości załogi nie znam, widzę się tylko z nimi w czasie, kiedy wydaję im polecenia. Ten dzień z pewnością głęboko zapamiętam także z innego powodu.
Dzień rozpoczął się jak zawsze. Wstałem, gdy tylko wzeszło słońce, pokładowy kucharz przyniósł mi jedzenie. Chwilę później dowódca nocnej wachty zdał mi raport z minionej nocy.
Nic nie zapowiadało tak strasznego dnia. Wcześniej nawet byłbym gotów powiedzieć,
że zakończy sie on pomyślnie- może w końcu dopłyniemy do Indii ? Było około południa, kiedy majtek z ?bocianiego gniazda? dał nam znać, że na lewej burcie widzi jakiś nieznajomy statek.
Z początku ucieszyłem się z tego powodu, ponieważ uznałem, że jest to okręt handlowy, a więc potwierdzało to moje wcześniejsze spekulacje, o tym, że jesteśmy blisko końca swej wyprawy. Po chwili podekscytowania, emocje mnie opuściły i siedząc w swojej kajucie nawet się
nie zorientowałem, kiedy zasnąłem. Nagle zaczął mnie budzić marynarz, strasznie był czymś przerażony, aż mu sie ręce trzęsły. Z początku byłem zdenerwowałem, ponieważ przerwał
mi drzemkę, a w ostatnim czasie cierpiałem na bezsenność. Kiedy jednak spytałem,
o co chodzi, dowiedziałem się, że zaatakowalinas piraci ! Natychmiast wybiegłem na pokład,
by zorientować się, jak wygląda sytuacja. Było naprawdę strasznie ! Na pierwszy rzut oka ujrzałem ogromnych rozmiarów statki, a na nich całe hordy, strasznie wrzeszczących w dziwnym języku, dzikusów. Ta cała sytuacja mnie przeraziła, szybko natomiast otrzeźwiałem, wybudziłem się z wcześniejszej melancholii. Postanowiłem nie walczyć z piratami, tylko starać się z nimi pertraktować. Było to możliwe, ponieważ z ostatniej wyspy, którą odwiedziliśmy, zabraliśmy tubylca, aby wskazał nam drogę do Indii.
Cała ta sprawa skończyła się dość szczęśliwie. Po krótkich negocjacjach, oddaliśmy im naszego pilota (okazało się, że był to ich dobry znajomy) i całe złoto, jakie posiadaliśmy (ukradliśmy je w Afryce). Mogę powiedzieć, że wyszliśmy cało z tej sytuacji. Nic jeszcze niestety nie zapowiadało tragicznej śmierci Franco. Straszny był to dzień, dynamiczny, pełen wrażeń,
a zarazem refleksji. Muszę być konsekwentny i dopłynąć do wymarzonych Indii. Nie mogę się poddać. Mam nadzieję, że mój wierny przyjaciel z zaświatów będzie cały czas ze mną.