JESIENNY SPACER
Pewnego dnia wybrałam się na spacer z moją przyjaciółką Magdą. Szłyśmy
przez bukowy las i rozmawiałyśmy. Promienie słoneczne delikatnie prześwitywały
przez korony drzew, aż do runa. Liście powoli robiły się złociste i zaczynały spadać.
Moja przyjaciółka słusznie stwierdziła, że to znak zbliżającej się wielkimi krokami jesieni. Od razu pomyślałam, że ten jesienny czas szybko minie i niedługo zasypie nas śnieg.
Zima to bardzo trudny czas dla zwierząt, ponieważ dostępność pokarmu jest o wiele trudniejsza niż w innych porach roku.
Wybrałyśmy się na ten spacer po to, aby odpocząć od hałasu i podziwiać piękno lasu wczesną jesienią. W pewnej chwili Magda spostrzegła, że w koronie jednego z drzew
po gałęziach skacze coś rudego. Tak, to z pewnością wiewiórka. Miała długi, puszysty ogon. Spód jej ciała był biały. Stałyśmy w bezruchu i obserwowałysmy jej zachowanie. Wiewiórka zbierała buczynę i zanosiła ją do swojego gniazda. Pewnie robiła zapasy na zimę.
Nagle usłyszałyśmy jakieś dwa głosy. Oczywiście dalsze obserwacje wiewiórki były niemożliwe, ponieważ od razu się spłoszyła i uciekła. Okazało się, że głosy należą
do chłopców. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że wycinali na drzewie swoje imiona. W życiu nie widziałam większej głupoty. Jak można tak bezmyślnie niszczyć przyrodę. Powiedziałysmy im, że drzewo bardzo cierpi na skutek takich działań. Chyba wzięli sobie to do serca, bo zostawili to drzewo i poszli dalej. Za to my cieszyłyśmy się dalej urokami jesiennego lasu. W lesie bukowym spaceruje się naprawde bardzo przyjemnie, ponieważ brak w nim warstwy krzewów, ale za to las ten ma bogatsze runo. Na polanie
w cienkiej warstwie liści i buczyny pełzła żmija. Od razu wiedziałyśmy, że jest to żmija zygzakowata, bo całkiem niedawno na lekcji biologii mówiliśmy o tym gatunku. Chyba wygrzewała się na słońcu. Jej grzbiet był srebrzystoszary. Na jego tle widoczny był bardzo charakterystyczny, ciemniejszy od barwy węża, zygzak. Cialo żmii było masywne, a głowa spłaszczona. Musiałyśmy być bardzo ostrożne w jej obecności, ponieważ jad tego gada jest trujący i powoduje uszczerbki na zdrowiu. Stałyśmy w bezpiecznej odległości od niej. Żmija atakuje tylko wtedy, kiedy czuje się zagrożona. Jest ona jedynym, jadowitym wężem żyjącym w Polsce i podlega ochronie gatunkowej.
Kontynuowałyśmy nasz spacer a Magda opowiadała mi o koncercie muzyki elektronicznej, na którym była tydzień temu. Ja niestety nie mogłam z nią pojechać dlatego, że byłam chora. Kiedy Magda zdała mi relację, na chwilę zamilkłyśmy. Okazało się,że właśnie jesteśmy na koncercie. Co prawda nie był to koncert muzyki elektronicznej, ale był równie wspanialy. Znalazłyśmy się na koncercie ptaków. Jednym z wykonawców była pliszka siwa. Poznałyśmy ją po charakterystycznym śpiewie, czyli cichym szczebiocie. Niestety nie udało nam się jej dostrzec, ponieważ pliszka siwa śpiewa z wyżej położonych miejsc.
Po wysłuchaniu pięknych treli zdecydowałyśmy, że czas kierować się w stronę domu. Jako drogę powrotną wybrałyśmy inną trasę. Może uda nam się jeszcze zobaczyć jakieś ciekawe zwierzę lub roślinę. Nie za bardzo orientowałam się jak wyjść z tego lasu, ale Magda twierdziła, że bardzo dobrze go zna i nie mam się czym martwić. Mam do niej zaufanie, więc spokojnie wracałyśmy do domu pod przewodnictwem Magdy. Po południu w lesie zaczyna się robić coraz ciemniej, dlatego doradziłam, abyśmy przyśpiesyły tempo marszu. Kiedy jest ciemno wzrasta ryzyko zabłądzenia w lesie, a rodzice też na pewno martwią się dlaczego tak długo nie wracamy. W drodze powrotnej natrafiłyśmy na jedno z najpiękniejszych zjawisk
w polskiej przyrodzie ? rykowisko. Jest to szczególny okres nie tylko dla jeleni, ale także
dla miłośników przyrody. Kiedy szłyśmy, samce jeleni zaczynały swój wyjątkowo głośny koncert, który zapewne zakończą dopiero o świcie. Poprzez basowy ryk, rozlegający się echem ponad lasami i łąkami, jelenie rozgłaszają swoją siłę potęgę i pragnienie miłości. Magda wypowiedziała wtedy piękne słowa. Mówiła, że gdy zamilkną odgłosy rykowiska, przyroda zacznie układać się do zimowego snu. Nie mogłyśmy tam dłużej zostać, ponieważ czas nas gonił.
Idąc żwawym krokiem, praktycznie nie patrzyłyśmy pod nogi. Nagle Magda zatrzymała się i przeraźliwie krzyknęła. Bardzo się przestraszyłam. Spojrzałam, a tam jakieś dwadzieścia metrów dalej dzik leżał w okropnej pułapce. Ten widok był straszny. Na szczęście zwierzę jeszcze żyło, bo wydawało z siebie jakieś straszne dźwięki. Nie
dziwię się, to musiało go bardzo boleć. Dzik był stosunkowo duży, najprawdopodobniej miałyśmy doczynienia z odyńcem. Nie za bardzo wiedziałyśmy, co zrobić w takiej sytuacji. Dzik w pułapce nie był zbyt miły, ciężko określić, o czym myśli zwierzę we wnyku. Może być spłoszone i bardzo źle nastawione na kontakt z człowiekiem. Bałyśmy się podejść bliżej,
ale wiedziałyśmy, że nie możemytak tego zostawić. Magda przypomniala sobie, że niedaleko jest leśniczówka. Pobiegłyśmy w tamtą stronę. Po drodze spotkałyśmy leśniczego. Od razu zapytał, co się stało, bo usłyszał jakieś krzyki i właśnie wyszedł, żeby to sprawdzić. Opowiedziałyśmy mu całą sytuację i pobiegłyśmy z nim na miejsce zdarzenia. Kiedy dotarłyśmy tam wraz z leśniczym, dzik dalej miotał się we wnyku. Strażnik lasu nie pozwolił nam podejść bliżej. Sam wziął patyk i sprawdzał nim miejsca, na które stąpał. Robił to po to, aby jego noga nie zatrzasnęła się w ukrytej pod liśćmi pułapce. Ostrożnie podszedł do dzika
i uwolnił go, rozchylając szczęki. Leśniczy stwierdził, że zachowałyśmy się wzorowo. Rozmawiałyśmy z nim na temat sideł i wnyków. Okazało się, że kłusownictwo istniało zawsze. Już w średniowieczu ludzie polowali na zwierzęta. Robili to po to, aby mieć pokarm lub po prostu dla rozrywki i zabawy. Trudno im się dziwić, bo niektórzy tylko w ten sposób mogli wyżywić rodzinę. Leśniczy mówił bardzo mądrze. Słuchałyśmy go dalej. Mówił,
że w dworach szlacheckich kłusownictwo było swego rodzaju tradycją, a ludzie nie byli
na tyle wykształceni, aby zdać sobie sprawę z tego, że zadają zwierzętom ogromny ból i cierpienie. Dodał też, że żyjemy w czasach rozwiniętej nauki i techniki, a kłusownictwo istnieje nadal. Powiedziałam wtedy, że przecież takie działania ludzi są zakazane i karane. Leśniczy zaznaczył, że aby ukarać, trzeba kłusownika złapać na gorącym uczynku.
Nie wystarczy pozbierać sidła. Owszem należy to zrobić, bo ratujemy wtedy niewinne życie. Jednak nie ma winnego, nikt nie ponosi za to odpowiedzialności. Ludzie są bezkarni, czerpią przyjemność z zadawania cierpienia żywym istotom. Magda powiedziala, że zwierzęta
są bezsilne wobec ludzkich wynalazków. Przyznaliśmy jej rację. Wtedy przypomniała mi się wypowiedź mądrego człowieka, jakim był Einstein. Mawiał on, że ?dwie rzeczy
są nieskończone: wszechświat i ludzka głupota, ale co do pierwszego nie jestem pewny??. Leśniczy był bardzo miły. Było już trochę późno, więc strażnik lasu podwiózł nas do domu.
Około godziny osiemnastej dotarłyśmy na miejsce. Rodzice bardzo się martwili. Leśniczy nas usprawiedliwił i pochwalił za naszą postawę. Mówił, że ma nadzieję, iż coraz więcej młodzieży, tak jak my, będzie interesowało się losem zwierząt i zacznie rozwijać swoją wrażliwość na przyrodę. Tak zakończył się nasz spacer, którego długo nie zapomnimy.