Jestem kroplą czystej, źródlanej błękitnej wody, która krąży po świecie jednocześnie zwiedzając go. Moja przygodowa wędrówka zaczyna się wysoko, wysoko w puszystych, białych chmurach, które dzięki przyjemnym, delikatnym podmuchom wiatru leniwie posuwają się po niebie.
Byłem w chmurach pod postacią pary wodnej i poruszałem się razem z całą chmurą, gdy tylko dmuchnął wiatr. Oglądałem świat z wysoka. Nie mogłem dostrzec żadnego małego punktu na ziemi, ponieważ wszystko było bardzo, bardzo małe. Po wielu godzinach zmieniły się warunki atmosferyczne i zamieniając się w kroplę letniego deszczu zacząłem powoli spadać. Lecąc ku ziemi stopniowo przyspieszałem i patrzałem jak wszystko się powiększa. Po pewnym czasie lotu można było rozróżnić miasta od łąk, wsi i lasów, następnie zauważyłem drogi, samochody, pojedyncze budynki i inne niezbyt duże obiekty i przedmioty. Tak zbliżając się do naszej planety zauważyłem, że jestem blisko betonowej jezdni i mogę się rozbić przy tej prędkości! Wszystko wyglądało bardzo niebezpiecznie dla mnie. Myślałem, że się rozbiję i będę bardzo małą kropelką, której prawie wcale nie widać. Moment uderzenia o twardy beton zbliżał się z błyskawiczną prędkością. Jeszcze jakieś dziesięć metrów, dziewięć, osiem, sytuacja była fatalna, cztery, trzy dwa, jeden!!! I w tym momencie na miejsce, w które miałem uderzyć wszedł mały przedszkolak z miękkim parasolem, a ja spadłem na ten kolorowy materiał i nic mi się nie stało. Zostałem przeniesiony nad trawnik i tam się zsunąłem z parasola na zieloną trawkę. Wsiąkłem w glebę i na trawniku nie pozostało po mnie żadnego śladu. W podziemiach było ciemno i niestety nic nie widziałem, więc nic nie mogę powiedzieć o tym etapie podróży oprócz tego, że byłem tam niedługo. Gdy już znalazłem się w strumyku wypływającym spod wielkiej skały zorientowałem się, że znajduje się w górach. Strumień był tak czysty, że ludzie nabierali tę czystą wodę do wielkich, plastikowych butelek, jednak mnie udało się popłynąć dalej. Płynąłem przy górskich ścieżkach wśród drzew i krzewów, przez lasy gdzie ludzie może nawet nigdy się nie znaleźli, płynąłem po zboczach gór i w dolinach. Dno było w szerszych miejscach strumienia kamieniste (aż miło widzieć tak czyste, kolorowe kamienie), zaś w miejscach szerszych, gdzie nurt był wolniejszy na dnie leżał żółty piasek. Gdy znalazłem się w wielkiej dolinie połączyły się cztery strumienie i powstała niewielka rzeka. Im dłużej przemieszczałem się tym więcej rzeczek i strumieni dołączało się, aż powstała wielka, głęboka rzeka, której płynąłem znacznie wolniej niż na zaraz za źródłem. Niestety im dalej dopływałem tym rzeka byłabrudniejsza. Nie było ciekawie na tych terenach, bo co to za przyjemność płynąć w jednym brudzie? W końcu dopłynąłem do ujścia rzeki i znalazłem się w wielkim morzu, które miało piękne dno. Fale mnie przenosiły we wszystkie strony i było to przyjemne, bo się dowiedziałem, że dno morza się zmienia w różnych miejscach. Obserwowałem to przepiękne dno i nawet nie zauważyłem, że jestem w skrzelach ryby! Koszmar nie trwał długo, bo po chwili zostałem wypluty i znalazłem się na powierzchni wody.
Gdy obserwowałem błękitne niebo zrobiło mi się gorąco i zmieniłem się w parę wodną. Unosiłem się w górę tak długo, że znalazłem się w chmurach i cała historia się powtórzyła, czyli spadłem jako deszcz (w inne miejsce) wypłynąłem ze źródła, rzeką dotarłem do morza i wyparowałem do chmur.