1
Jak orły w klatce zamknięte drucianej
Siadują przez dzień, niewoli pamiętne,
Lecz z świtem, oczy przetwierając smętne,
Do lotu skrzydłem biją w twarde ściany –
Aż, uderzywszy tak co świt o kraty,
Pierze im z ramion obite wiatr niesie,
I każdy pierzom swym dziwuje się,
Na skrzydłach krwawe oglądając łaty –
I wraca głowę ze skrońmi płaskiemi
Odpoznawając się w klatce – na ziemi! –
2
Tak, wy! – szlachetni, różnego narodu,
Wolności świtów zamknięci orłowie,
Przed czasem zgaśli konspiratorowie,
Młodzieńcy w grobach lub starcy za młodu –
– Zdawałoby się, że czasów zakony
Własnymi łamiąc muszkuły i nerwy,
Co potem w dziejach, to czynicie pierwej
Na samych sobie – jak święty-szalony –
Wracając co wiek z oczyma błędnemi
Do odpoznania się – w klatce, na ziemi!
3
Lecz oto właśnie tam, gdzie wolność sama
Całą się stawa tradycją narodu,
Na wskroś otwartą z wschodu do zachodu,
Gdzie dzieje nie są jak gmach, lecz jak brama –
Właśnie że owdzie, w Ameryce młodej,
Starzec wiekowi swoim równy wiekiem,
Iż człowieczeństwem dzielił się z człowiekiem
Krętszy mającym włos, czarne jagody,
Starzec szlachetny – i Mojżesz Murzynów,
Głowę swą idzie nieść z głowami synów!
4
O! – ten na trumnie mu przygotowanej
Siadłszy, z więziennym gdy rozmawia sługą,
Słuchajcie, ludy! – bo ubiegnie długo
Nim się buntownik tak umiarkowany
Narodzi światu – nim wódz tak ogromny
I szubienicznik tak arcy-szlachetny –
Tak dzielny starzec, ojciec tak bezdzietny! –
Aż się narodzi taki bezpotomny! –
Że wasze wszystkie wystawy-arcydzieł
Niewarte jego szubienicy i dzieł! –
5
Wkrótce już – sędzie sami sobie skłamią,
By gwiazd-dwanaście Ameryki zbladło;
Sprawiedliwości przepęknie źwierciadło –
Na czoło starca kapelusz załamią,
Deskę usuną spod stopy zdradzonej –
On – rzeknie: „Amen” – i nogi skinieniem,
Jak jeździec konia swego ze strzemieniem,
Odepchnie cały świat zeźwierzęcony! –
I będzie plamą na słońcu czerwonym,
I plamą będzie na oku strwożonym. –
6
Ach! Waszyngtonów i Kościuszków cienie,
Mężów, co z kończyn obcego narodu
Niańczyć ci przyszli – Ameryko! – z młodu,
By nie zwać cudzym cudze wyzwolenie –
Czy, patrząc z szczytów, gdzie jest źródło wzroku,
Cienie te z czasem nie zmylą się raczej?
I wołającym o pomoc, w rozpaczy,
Czarny pokażą sztandar na obłoku –
A ludzie bladzi, stłumieni i cisi
Rzekną, iż – w Brownie Ameryka wisi?