Pewnego jesiennego poranka znaleziono na podwórzu Ongrodu (Grodna) maleńkie dziecko, przed kilku dniami na świat wydane. Podniosła je żebraczka. Zebrał się tłum ludzi. Postanowiono, że wychowywać je będzie praczka mieszkająca w tym domu, bo chyba jej się najlepiej powodzi. Zrobiono składkę na niemowlę. Dziewczynka otrzymała imię Julianka od imienia Juliana, jakie nosiła żebraczka, która ją znalazła. Praczka wychowywała ją tak, jak mogła przez dość długi okres czasu.
Dziewczynka zjadała u niej to, czego jej własne dzieci nie zjadały; chodziła brudna, zmarznięta i głodna, nawet z podłogi podnosiła resztki jedzenia.
Po pewnym czasie pijany mąż praczki, dowiedziawszy się od żony, że nie otrzymuje ona już na utrzymanie dziewczynki pieniędzy, wyrzucił małą ze swego mieszkania.
Dziecko zapukało w nocy do drugiego mieszkania i znalazło się u staruszki, która kiedyś była żoną nieżyjącego już sędziego, ale teraz panowała u niej nędza. Robiła na drutach pończochy i z tego się utrzymywała. Nawet obiadu nie mogła sobie w domu ugotować, bo miała popsuty piec.
Toteż Juliance dawała trochę jeść rano i wieczorem, często tylko mleko do picia i nocleg, a przez dzień kazała jej biegać po podwórku i bawić się, a sama wychodziła na cały dzień do koleżanki i u niej gotowała sobie zupę.
Julianka chodziła głodna i zziębnięta po podwórku. Dzieci nie chciały się z nią bawić. Zaglądała, prosząc o chleb, do tokarza, Żydówki Złotki i praczki. Często stukała do okna chorego muzyka i on dawał jej kilka tabletek od kaszlu i wskazywał kątek przy źle ogrzanym piecu; sam nie miał co jeść.
Po pewnym czasie staruszka musiała opuścić pokój, gdyż nie miała czym płacić za jego wynajem, straciła już prawie wzrok, nie mogła nic zarobić, poszła na żebry. Dziewczynka sypiała odtąd w korytarzu budynku, a karmiła się przeważnie u tokarzowej.
Wówczas dziewczynką zaopiekowała się pewna nauczycielka, pani Janina, z tegoż podwórka. Dała jej należyte wyżywienie, ubrała ją, pieściła i całowała, tylko nie pozwoliła jej spać u siebie. Sama wyszukała jej kryjówkę na strychu, gdzie dziecko nocowało na szmatach wśród myszy. Często w nocy nauczycielka szła z laurką na strych, stała nad dziewczynką i płakała. rWyglądała ona wiedy jak tragiczny posąg rozpaczy\”.
Nakazała jej, aby się nikomu nie przyznawała, że ona tak o nią dba i kazała się jej nazywać panią Janiną. Bała się, by ludzie nie ilomyślili się, że jest matką Julianki. Tłumaczyła dziewczynce, że |JH matka nie jest zła, tylko żyje w krainie ciemności i że mała nie powinna jej nienawidzieć.
U niej więc Julianka mogła przebywać tylko w dzień, a nie w nocy.
Po pewnym czasie nauczycielka wyprowadziła się rankiem, zostawiając u Żydówki Złotki trochę pieniędzy na wyżywienie dla il/.iewczynki. Nie miała tu pracy, wyjechała na wieś do dworku, gilzie przyjęła posadę guwernantki. Julianka dwa dni płakała w jej pokoju, całując podłogę.
Dziewczynka znalazła się znowu na ulicy i spotkawszy staruszkę-żebraczkę, przyłączyła się do niej. Była jej nawet pomocna, ho stara kobieta oślepła już całkowicie. Długo widywano je obie na mieście. Żydówka oddała żebraczce pieniądze p. Janiny.
Gdy staruszka zmarła, dziewczynkę widywano samą, a później w towarzystwie starca-kaleki w ruderze. Miała już dzewięć lat. Spała, gdzie mogła – w korytarzach, na strychu, na podwórzu, u raz nawet na mogiłce żebraczki.
Po pewnym czasie przestano ją widywać. Nie wiadomo czy /.marła, czy przyjął ją kto na służbę.
Po upływie dłuższego czasu do Żydówki Złotki przyjeżdża p. fenina i pyta o Juliankę mówiąc: rJa muszę ją odszukać\”, a po chwili rozważa: \”Jak ja mogę o nią pytać? Ludzie domyśla się zaraz\”.