Dzień dwudziesty, prawdopodobnie poniedzialek
Jest wczesny ranek. Dotarłem właśnie do lądu. Ach, co za ulga! Nigdy dotąd, gdy dotykalem stopami ziemi, nie przepełniała mnietaka radość. Żyę, i ciągle nie moge w to uwierzyć. Przez dwa dni i dwie nice płynąłęm bez tratwy, posiadając jedynie namiotkę któą podarowała mi Ino. Wiem, ze to ona mnie uratowała i dzięki niej żyję, choć z początku jej nie wierzyłem. Dopiero kiedy za sprawą okrutnego Posejdona, który nadal się na mnie mści, rozpadła się moja tratwa, doceniłem ten niezwykły dar.
Jeszcze kilka dni temu żałowałem, że nie zginąłęm pod Troją, zamiast tułać się i blądzić bo bezkresnych morskich wodach i w końcu zgiinąć nędzną śmiercią. Kolejny raz cudem jej uniknąłęm. Naraziłem się Posejdonowi i już gorzko tego pożałowałem. Nieraz już traciłem nadzieję i o mało co się nie poddałem, kiedy nękały mnie kolejne burze i sztormy. Wiem, że nie sposób wygrać walkę z żywiołem. Póki co jednak, czuję sie bezpieczny i szczęśliwy. Dotarłem do ziemi Feaków, a to już następny etap mojej podróży. Jestem pełen nadziei, że wkrótce dotrę do domu. Póki co, pora ruszać. Komu w drogę, temu czas.
(za tą pracę dostałam 5) =)