Pamiętam, jak znalazłem się na sąsiedniej planecie 325. Zamieszkiwał ją król. Co prawda nie do końca wiem, jak się tam dostałem, ale dokonale pamiętam jego śmieszną perukę i długą szatę. Siedział skromnie w dostojnie, ale nie bałem się go. Podszedłem więc do niego bliżej, a nuż zobaczę coś podejrzanego… – może w nim? Jednak nie zdążyłem cokolwiek powiedzieć, gdyż od razu wykrzyknął do mnie: „Oto poddany!” . Stanąłem jak wryty. Ja… poddany? Wydawało mi się to żenujące. Od razu spytałem: „Widzisz mnie przecież po raz pierwszy, w jaki więc sposób mogłeś mnie rozpoznać?” . Król jednak nie odpowiedział na moje pytanie (och.. jak ja nie lubię ludzi, którzy mnie lekceważą!). Zauważyłem nagle na jego twarzy jakąś dumę. Pewnie cieszył się z tego, że w końcu może nad kimś panować. Na planecie oprócz mnie nie było przecież nikogo innego! Pierwszym jego rozkaem było – zbliżenie się do niego. Potem zakazał mi ziewać. Następnie pozwolił mi ziewać, ponieważ powiedziałem, że jestem zmęczony podróżą. Wydawał jeszcze następne rozkazy – miałem tego dosyć. W końcu spytałem jego, z czystej ciekawości : „Najjaśniejszy panie, kim najjaśniejszy pan rządzi?”. Odpowiedź była zaskakująca: „WSZYSTKIM!”
Rozmowa jakoś przebiegła. Pamiętam, że poprosiłem króla o zachód słońca. On jednak nie rozkazał natychmiast słońcu zajść – czekał na odpowiedni moment. W końcu znudziły mnie te odwiedziny. Powiedziałem, że odchodzę. Król chciał mnie zatrzymać i ogłosił mnie ministrem sprawiedliwości. Byłem jednak uparty i odmówiłem. Kiedy już wyruszyłem w drogę on zaczął za mną jeszcze krzyczeć: „Mianuję cię ambasadorem!” . Po chwili westchnąłem i powiedziałem: „Dorośli są dziwni”. I dalej tak sądzę. Czasami sami nie wiedzą, co mówią.