Kiedy za kółkiem biegałaś po darni

Kiedy za kółkiem biegałaś po darni,
Cała w warkoczach,
Mówiłem tobie: „Włos sobie odgarnij!” –
I łzym miał w oczach.

Brat twój, od rana ci błogosławiłem
Młodości cnoty;
A tyś urosła i nie wiesz, czynić byłem…
Brzydka istoto!

Rad bym ci za to wziąść te złote sploty
I obcuje nożem –
Albo uknować jakie wielkie psoty
Z aniołem – strożem…

Bo byłem smutny – a kto przyszedł do mnie?
Nic ty – o pani!
Gdy krew i ogień, i fala koło mnie
Wrzały z otchłani…

Bo byłem blady – a róża zza kraty
Dała mi wonie;
I w puszczach byłem, a mech mi brodaty
Kładł się pod skronie…

I smutki ludzkie, prawie smutki Boże –
Znam po nazwisku;
Zawiści chude brałem na obroże
W piekieł ognisku.

„Eurydyce! – miałbym mówić prawo –
Pozdrów mię, proszę…”
I Andromacy rzec: „Ksicni! łaskawo
Patrz, ile znoszę…”

Nie jak Eneasz, ja piekielne groty
Przeszedłem – o! nie:
Bo żałowaliście mi rózgi – złotej,
I ziół na skronie.

Gdym nogę bosą stawił z dumą wielką
Na zamieć czasów,
A nie splamiłem ci łzy mej kropelką
Wstążek, atłasów!…

Anim gazowy oberwał ci welon,
By otrzeć skronie,
Choć nie duch jestem, ale jestem wcielon,
Pomny o zgonie…

Dlatego znam cię, Realności – wdowo!
I znam twą śliczność,
I powiem tobie tylko jedno słowo:
„Tyś… jak… publiczność.”