…»Ventus est vita mea; et
non revertetur oculus meus ut
videat bona«.
Jer.
I
Budujem stos! Wznosimy stos!
Ptak wieku, feniks złoty,
Przedśmiertny swój już wydał głos,
Przedśmiertne podniósł loty.
Już wali się tych sosen las,
Już walą się te dęby,
Które na zgiętym grzbiecie czas,
Na stosu nosi zręby.
Już trzeszczy belka, trzeszczy tram,
Zwątlałych wiązań domu,
Co spłonąć ma na stosie tam,
Jak sucha powięź łomu.
Już warczy zdala w chmurach grom,
Już bliżej, już gdzieś blisko,
Co rzucić ma w ten suchy łom
Czerwone swe iskrzysko.
Dobytych żywic z puszczy żył,
Już smolną wonią dyszysz,
I łoskot siekier, zgrzyty pił,
W ostępach mrocznych słyszysz.
Wygnany mrok, wygnany cień
Z kryjówek matecznika.
— »Na światło zórz! Na świat! Na dzień!«
Tysiące ust wykrzyka.
I kona kwiat, maleje liść
Zdeptane stopą czasu,
Co musi dotrzeć, musi iść,
Aż w samo serce lasu.
I pieśń po gwiazdach cichnie tuż,
Gdzie się te stopy niosą,
A kwiaty ronią perły z kruż
Nabranych jasną rosą.
Lecz dziś nie pora drżeć o los
Piosenki, listka, kwiatu!
Budujem stos, wznosimy stos
Na nowe życie światu!
II
Wskroś dziennej wrzawy, nocnych cisz,
Dech wieje mnogiej rzeszy,
I gdy ty marzysz, gdy ty śnisz,
Ona wciąż śpieszy, śpieszy…
Śpieszy i dźwiga na stos ten,
Co ma odrodzić ziemię,
Każdą swą wiarę, każdy sen,
Jak ciężkie, ciężkie brzemię.
I dźwiga księgi swoich praw,
Pieczęcie swych wolności,
By je tak rzucić, jak pęk traw,
Na wielki stos przyszłości.
I dźwiga nędzy swojej krzyż,
Bez tchu, bez łez, bez głosu,
I rzuca wszystko wzwyż a wzwyż,
Na zrąb ogromny stosu.
A kto swe brzemię cisnął już,
Ten pada cichy, blady,
A za nim nowe rzesze tuż,
Nowe się prą gromady.
Słońce nie zdąża zimnych ros
Z stygnącej pić źrenicy…
Budujem stos, wznosimy stos,
My świata budownicy!
III
Już poranionych ślady nóg
Czerwienią wszystkie drogi,
A celem wszystkich krwawych dróg
Ten wielki stos pożogi.
Wzmaga się ucisk, wzmaga mdłość,
Wskroś światem idą dreszcze…
Pytają rzesze: Czy już dość?
Lecz czas odrzeka: Jeszcze!
I mniej już coraz mogą dać,
Na stos, co dymem bucha…
Dali już wszystko, na co stać:
Nadzieję, wolę, ducha.
Więc w nadpowietrzny wznoszą szlak,
Z zapadłych oczy dołów,
I patrzą, czy nie leci ptak,
Co wskrzesnąć ma z popiołów.
I w napowietrznych mroki chmur
Puszczają słuch wskroś ciszy,
Czy szumu skrzydeł, bicia piór,
Choć jeden nie usłyszy.
I z sercem, pełnem wielkich drżeń,
Przed sobą niosąc ręce,
Ku ogniom stosu idą w dzień,
I nocą idą w męce.
A ten, co pada, jako kłos
Podcięty nagle kosą,
Szepce konając: »Jakiś głos…
Jakieś się skrzydła niosą…«
Już mu zastyga w żyłach krew,
Już bielmem wzrok nakryty,
A on: — »Coś słyszę… Jakiś śpiew…
Coś widzę… Jakieś świty!«
Umilkł i skonał. Już go rzesz
Stłoczyły stopy w ziemię.
Dzwon czasu bije: śpiesz a śpiesz,
A prędzej zdaj swe brzemię!!
I prędzej oddaj życia dech,
Na rozdmuch płomieniska,
Co trawiąc łzy, co trawiąc śmiech,
Rozżarza, skrzy się, błyska!«
Budujem stos! Wznosimy stos!
Ptak wieku, feniks złoty,
Już wydał swój przedśmiertny głos,
Przedśmiertne podniósł loty!