Edyp
Jeśli ja także, choć w przód go nie znałem,
Zgadywać mogę, mniemałbym, o starcy,
Że ten, którego czekamy od dawna,
Pastuch się zjawił, bo wiek za tym mówi.
A zresztą w ludziach, którzy go prowadzą,
Widzę me sługi; osądzisz to łacniej,
Boś znał człowieka przed dawnymi laty.
Chór
On to, mój panie, wśród domu Laiosa
Wiernym był sługą, jak mało kto inny.
Edyp
Naprzód cię pytam, przychodniu z Koryntu,
Czyś tego mienił?
Posłaniec
Tego, co tu stanął.
Edyp
Starcze, patrz na mnie i wręcz odpowiadaj,
Gdy spytam; byłeś ty sługą Laiosa?
Sługa
Tak, byłem sługą domowym, nie kupnym.
Edyp
Jakie tu miałeś zajęcia i służbę?
Sługa
Najwięcej, panie, chodziłem za bydłem.
Edyp
A w jakich miejscach miałeś twe szałasy?
Sługa
Na Kiteronie i bliskich polanach.
Edyp
Czyś widział kiedy tego tu człowieka?
Sługa
Przy jakiej sprawie? Kogóż masz na myśli?
Edyp
Tego tu, czyś ty z nim zadał się kiedy?
Sługa
Na razie ciężko to sobie przypomnieć.
Posłaniec
Nie dziw, o panie! Ja wraz mu przypomnę
To, co zobaczył. Bo wiem to ja przecie,
Że on wie także, jakośmy trzy lata
W ciepłych miesiącach wyganiali trzody
Tu na Kiteron; gdy zima nastała,
Ja przepędzałem bydło do mych stajen,
On do Laiosa obory; no! Mówże,
Czy tak się działo, czy zmyślam te rzeczy?
Sługa
Będzie to prawda – choć temu już dawno.
Posłaniec
Więc powiedz dalej, czy pomnisz, żeś dziecko
Oddał mi jakieś na pielęgnowanie?
Sługa
Cóż to, po cóż mi pytanie to stawiasz?
Posłaniec
Oto ten, kumie, co wtedy był dzieckiem.
Sługa
Cóż ty, do licha, nie zamkniesz raz gęby?
Edyp
Nie łaj go, stary, bo raczej twe słowa
Zgromić należy, nie jego przemowy.
Sługa
W czymże ja, dobry panie, zawiniłem?
Edyp
Że przeczysz dziecku, za którym on śledzi.
Sługa
Plecie bo na wiatr, nie wiedząc dlaczego.
Edyp
Nie zeznasz z chęcią, to zeznasz pod batem.
Sługa
Przebóg, nie smagaj, o panie, staruszka.
Edyp
Niechaj mu ręce spętają na grzbiecie.
Sługa
Za co? O biada! Jakiej chcesz nowiny?
Edyp
Czyś dał mu dziecię, o które się pyta?
Sługa
Dałem; bodajbym dnia tego był zginął.
Edyp
Przyjdzie do tego, gdy prawdy nie zeznasz.
Sługa
Doszczętniej zginę, skoro ją wypowiem.
Edyp
Człowiek ten szuka, jak widać, wykrętów.
Sługa
O nie, toć rzekłem, iż dałem je dawno.
Edyp
Skąd wziąłeś? Z domu? Czy dał ci je inny?
Sługa
Moim nie było, z innej wziąłem ręki.
Edyp
Któż był tym mężem, z jakiego on domu?
Sługa
Na boga, panie, nie pytaj mnie więcej!
Edyp
Zginąłeś, jeśli raz pytać nie dosyć.
Sługa
A więc – z Laiosa to było pomiotu.
Edyp
Czy z niewolnicy, czy też z krwi szlachetnej?
Sługa
Biada, ma mowa tuż u grozy kresu.
Edyp
I słuch mój również, lecz słuchać mi trzeba.
Sługa
Zwano go synem jego; lecz twa żona
Najlepiej powie, jak rzeczy się miały.
Edyp
Czy tedy ona oddała?
Sługa
Tak, panie.
Edyp
W jakimże celu?
Sługa
Bym zabił to dziecię.
Edyp
Wyrodna matka!
Sługa
Trwożyły ją wróżby.
Edyp
Jakie?
Sługa
Że dziecko to ojca zabije.
Edyp
Po cóż je tedy oddałeś tamtemu?
Sługa
Z litości, panie; myślałem, że weźmie
Dziecię do kraju, skąd przybył; i otóż
On je zratował na zgubę, bo jeśli
Tyś owym dzieckiem, to jesteś nędzarzem.
Edyp
Biada, już jawnym to, czegom pożądał,
O słońce, niechbym już cię nie oglądał!
Życie mam, skąd nie przystoi, i żyłem,
Z kim nie przystało – a swoich zabiłem.
Stasimon IV
Chór
O śmiertelnych pokolenie!
Życie wasze, to cień cienia.
Bo któryż człowiek więcej tu szczęścia zażyje
Nad to, co w sennych rojeniach uwije,
Aby potem z biegiem zdarzeń
Po snu chwili runąć z marzeń.
Los ten, co ciebie, Edypie, spotyka,
Jest mi jakby głosem żywym,
Bym żadnego śmiertelnika
Nie zwał już szczęśliwym.
Twe cięciwy miotły strzały
Gdzieś daleko za granice
Zwykłych szczęść i chwały.
Wróżą zmogłeś ty dziewicę,
Ostrzem zbrojną szponów.
Żeś nam stanął jako wieża
Obronna od zgonów,
Uczcił w tobie lud rycerza
I wywyższył cię ku niebom,
Byś królem był Tebom.
A dziś kogo większa moc
Klęsk i złego gnębi?
Któż w czarniejszą runął noc
Do nieszczęścia gnębi?
Edypa głowo wysławiona,
Jednej starczyło przystanie
Na syna, ojca kochanie
I jednego łona.
Jakoż cię mogły znosić do tej pory
W milczeniu ojca ugory?
Czas wszechwidny, ten odsłoni
Winy twojej brud,
Ślub nieślubny zemsta zgoni
Płodzących i płód.
O, niechajbyś się Laiosa dziecię
Nigdy nie był zjawił,
Nie byłbym teraz rozpaczą, co miecie
Jęki, serc krwawił.
Tyżeś to kiedyś roztworzył me oczy
I dziś ty grążysz mnie w mroczy.