Księga ubogich – XXII

Ludzie, kochani ludzie!
Gdybym tak mógł, jak nie mogę,
Wyzwoliłbym waszą duszę,
Na skalną pchnąłbym ją drogę.

Nie wleklibyście się wówczas
Jak błędnych owiec gromada,
Nie wiedząc, ku jakiej przełęczy
Zwrócić swe kroki wypada.

Codziennie ja patrzę na was —
Przy pracy i przy weselu:
Żadnej w was sprężystości,
Sprężystszą jest gałąź chmielu.

Jesteście jak worki plewy,
Rozwiąże je lada chłystek,
Przechyli i z śmiechem rozsypie
Ten płony towar wszystek.

Wydaje mi się, gdy widzę
Ten wasz korowód chory,
Że wszelki wygnały wam ogień
Jakieś złośliwe upiory.

A szkoda, że brak wam odwagi
Albo że siły nie macie:
Dla ócz, oderwanych od dołów,
Świat w innej zalśniłby szacie.

Widniałyby wam wierzchołki,
Boskimi wzniesione rękoma,
I ścieżka, co ku nim prowadzi,
Byłaby wszystkim wiadoma.

Męczyłyby się z początku
Wasze niewprawne kroki,
Lecz znój by wam cud wynagrodził,
Ujrzan z tej turni wysokiej:

Te rzędy wierchów pokrewnych,
Z głazu kowane łańcuchy
W czasie, co minął, nim czas się
W tej pustce zagnieździł głuchej.

Te wanty, lecące w przepaść,
Na której tęcza się kładzie,
Te szumy: wieczyście je śpiewa
Wodospad przy wodospadzie.

Te leje gruzów, drzemiące
Na jezior pradawnych grobie,
Te stawy, co żyją zadumą,
Zamkniętą snadź w samej sobie.

Te łoża wymarłych potoków,
Dolin rozległych przekopy:
Kopacz je kopał przemocny,
W kamieniach znać Jego stopy.

Te bezgraniczne przestrzenie
W słonecznej mgle południowej,
Te lasy, te łąki, te lśniste
Bujnego życia ostrowy.

Te wsi wam nie znane, te białe,
Tak nagle odkryte miasta,
Ten ogrom kopuły niebieskiej,
Co nad tym wszystkim wyrasta.

Ta tajemnica tajemnic,
Która się kryje poza tem,
I On, ten Świat niedosięgły,
Władnący gdzieś nad tym światem:

Do tego doszedłszy kresu,
Stanąwszy na takim szczycie,
Uczulibyście, jak wolnym,
Nieskrępowanym jest życie…

Ludzie, kochani ludzie!
Gdybym tak mógł, jak nie mogę,
Oderwałbym od poziomów,
Na skalną pchnąłbym was drogę.