Scena I
Teatr wystawia mieszkanie astrologa. Wśród sali stół zarzucony księgami — teleskopy w oknach obrócone na niebo.
ASTROLOG
sam
Nicość nauki — gorzki owoc doświadczenia!
Myśleć — zgłębiać — i potem wszystkiemu nie wierzyć,
Dręczyć się, żeby okrąg swych marzeń rozszerzyć,
Czytać w gwiazdach! — sąż one księgą przeznaczenia? . . .
Przeznaczenie!… szaleństwo walczyć z przeznaczeniem!
Ty, coś ręce zakrwawił? podnieś czoło blade!
Przeklinaj los, lecz przestań dręczyć się z sumnieniem,
Gwiazdy winne, że knułeś cudzą śmierć lub zdradę,
W kolebce byłeś takim jak dzisiaj zbrodniarzem,
Z pokarmu matki ssałeś dni strute zgryzotą!
Ty, co posiadłeś cnoty, umierasz nędzarzem,
Przestań się dręczyć — cnota twoja nie jest cnotą.
O! gdybyś w późnej chwili na śmiertelnym łożu
Uznał ten błąd — tę nicość cnoty bez zasługi.
Dręczyłeś się — i po co? Po świata bezdrożu
Szedłeś samotny nędzarz… Jestże więc świat drugi?
Scena II
ASTROLOG, NICK
NICK
Jak się masz, ojcze?…
ASTROLOG
Ojcze! — Skąd te pokrewieństwo?
NICK
Z głupstwa rosną nauki — a z nauk szaleństwo;
Jestem więc twoim synem, a te wszystkie księgi
Są mi rodzone siostry, bo z ciebie się rodzą.
ASTROLOG
O nędzny! nie znasz nauk i badań potęgi,
Myśli twoje okręgu ziemi nie przechodzą.
NICK
Więc mi pokaż kres dalszy — ojcze! proszę ciebie.
Patrzy przez teleskop na niebo obrócony.
Cha! cha! cha!
ASTROLOG
Cóż widziałeś?
NICK
śmiejąc się
Niebo!
ASTROLOG
A na niebie?
NICK
spokojnie
Nic…
ASTROLOG
Zasiane jest ono światy rozlicznemi.
NICK
patrzy drugim końcem teleskopu, zmniejszającym przedmioty.
Widziałem!…
ASTROLOG
Cóż widziałeś?
NICK
Ziemię!
ASTROLOG
A na ziemi?
NICK
Nic…
ASTROLOG
Mnie musiałeś widzieć?
NICK
Byłeś oddalony…
Byłeś mały jak proszek, mądry astronomie.
Nie patrz na niebo, znikniesz w tych światów ogromie,
Ale patrzaj na ziemię, patrzaj z tamtej strony,
Jak małą ci się wyda! nauki! i sława! . . .
Tym lepszy jest teleskop, im bardziej oddala.
Ale cóś błazen króla na mędrca zakrawa,
A mędrzec króla…
ASTROLOG
Błaznom rozprawiać dozwala.
Lecz z czymże tu przyszedłeś?
NICK
Pyta mąż królowy,
Jaki los czeka Rizzia?… Nie łam sobie głowy,
Przy mojej się pomocy rzecz łatwo wysłowi,
Powiadam ci, że zginie — ty powiesz królowi,
Że zginie…
ASTROLOG
Precz mi z oczu! nie żądam pomocy.
Nieś to pismo królowi, w nim jest tajemnica;
Los Rizzia w jasnych gwiazdach czytałem tej nocy,
Wszystkie pobladły, srebrne zachmurzyły lica.
Precz mi z oczu!
NICK
Lecz powiedz jeszcze, co mnie czeka?
ASTROLOG Śmierć prędka…
NICK
A po śmierci?
ASTROLOG
Nie wiem…
NICK
Do widzenia,
Równośmy mądrzy…
Odchodzi.
ASTROLOG
Podłe jestestwo człowieka,
Kiedy głupstwem okrywa głębokie marzenia.
Scena III
ASTROLOG, PAŹ
PAŹ
Już wyszedł trefniś — dobrze. — Na twoje wezwanie
Stawię się, mądry mistrzu.
ASTROLOG
Słuchaj, paziu młody!
Czy ty kochasz królowę?
PAŹ
Skądże to pytanie?
Czy ja kocham królowę? Jakież dam dowody?
Kocham ją jako matkę, siostrę, jak anioła.
Taki jestem szczęśliwy! Dzień cały od rana
Przepędzam przy jej stopach — nieraz na kolana
Spadnie mi róża na pół uwiędła z jej czoła;
Nieraz jej twarz ochładzam złocistym wachlarzem,
Twarz spłonioną jasnymi rumieńca szkarłaty;
Nieraz schylonej kornie przed boskim ołtarzem
Trzymam książkę modlitwy lub niosę kraj szaty.
Szczęśliwy jestem!
ASTROLOG
Paziu! nim chwila przeminie,
Masz stanąć u królowy i donieść jej skrycie,
Że człowiek milszy dla niej nad tron i nad życie
Zginie dzisiaj.
PAŹ
Co mówisz? Botwel dzisiaj zginie?
ASTROLOG
z zadziwieniem
Botwel? — Innego miałem w przestrodze na celu!
Paziu! ja nie myślałem wcale o Botwelu.
PAŹ
z rozpaczą
Więc zdradziłem ją! Boże, w jakąż przepaść wpadłem!
Nie wierz mi! Ona tego sobie nie wyznała
I mnie się nie zwierzyła, z rumieńca odgadłem…
Jam zbłądził… Nie… Botwela nigdy nie kochała.
Nie wierz mi — niech cię prośba, rozpacz moja wzruszy,
Zatrzymaj wszystko w sobie, czcij honor królowy!
Nie dziw się — całą duszą słuchałem twej mowy,
Cóż dziwnego, że słowo wyrwało się z duszy?
O nieszczęśliwy paziu! … Z serca mi wyrwałeś
Najskrytszą tajemnicę — zapomnij! zaklinam!
Daje astrologowi brylantową sprzączkę od kapelusza.
Weź tę sprzączkę. — Zapomnij!… — Czy już zapomniałeś?
Ja nawet uraz moich prędko zapominam,
A ty byś nie zapomniał?
ASTROLOG
Chodź tu, moje dziécię.
Czy myślisz, że nauki spodlić mogą starca?
Królowa mnie łaskami obdarza obficie,
Nie zasłużyłby na nie starzec i potwarca.
Zatrzymaj te brylanty, przebaczam, żeś dawał,
Nadtoś mię lekko sądził, za mało poznawał!
Patrz na komnatę, oto są królowy dary,
Oto księgi bez ceny — mam złoto, pałace;
Kiedyś wdzięczność zachowam, z darów
się wypłacę. Patrz na te czarnym płynem nalane puchary,
W nich złoto rodzą mojej sztuki tajemnice;
Takiego kruszcu z Peru Hiszpania dostaje,
Ja przed królową większe otworzę skarbnice,
Będzie w nich czerpać, będzie zakupywać kraje.
PAŹ
Lecz któż ma zginąć?
ASTROLOG
Rizzio! Rizzio, w jego serce
Godzą mnogie sztylety — na Rizzia pogrzebie
Jutro płakać będziecie, silni są morderce,
Wiem to z ust ludzkich, w gwiazdach czytałem na niebie.
PAŹ
Ojcze! więc spieszę.
Wybiega.
Scena IV
ASTROLOG
sam, bierze jeden z pucharów.
Tutaj są moje nadzieje…
Nie śmiem czar tych otworzyć — ha! kiedy otworzę?
Może mi dzisiaj w oczach złoto zajaśnieje?
Patrzy w puchar.
Nie, jeszcze nie ma — dzisiaj wcześnie — jutro może?
A więc czekać do jutra. Lecz na cóż mi złoto?
Spytaj się siebie, starcze, na co? na co sława?
Pierwszeństwo wynalazku — wytrwałość jest cnotą,
Wszak równych starań roli kosztuje uprawa?
Całe życie marzyłem, miałżebym nad grobem
Odkryć nicość marzenia? bezskuteczność sztuki?
Nie przeżyłbym odkrycia — nie — dziwnym sposobem
Wiążą się słowa pazia z pismem gwiazd nauki.
Królowa! Botwel! skądże razem dwa imiona?
Ona kocha Botwela? — Dziś nad jego głową
Zbiegły się razem Marsa, Saturna znamiona,
To znaczy… Otóż Botwel, zdziwi się gwiazd mową.
Scena V
ASTROLOG, BOTWEL
BOTWEL
zamyślony
Czemuż wszedłem w te progi? Muszę być szalony!
Obaczyć przyszłość? zajrzeć w dno prawdy kielicha.
Przyszłości mi nie kryją nadziei zasłony,
Lecz przed śmiercią zasłana mgły tajemna, cicha,
Śmierć we mnie uśmiech budzi, zasłona odkryta
Może zgasi ten uśmiech?… I czegoż żądałem?
Tak, kto wie, co ten starzec z duszy mi wyczyta?
Może mi to odkryje, czego sam nie śmiałem
Dotąd odkryć przed sobą? przepaść mi odkryje;
Nad brzegiem się obudzę i w otchłań się rzucę.
Zgłębić przyszłość? niech tylko obecność przeżyję!
I czegoż tu przyszedłem? — Tak — wrócę się — wrócę.
Nie, już się stało, tak jest, stało się — zostanę.
Starcze, czytasz w przyszłości?
ASTROLOG
Gwiazdami pisane
Zgłębiłem tajemnice.
BOTWEL
Powiedz mi więc szczerze,
Czy wierzysz w twe wyroki?
ASTROLOG
Wierzę — jak w śmierć wierzę.
BOTWEL
Nigdy nie mylą?
ASTROLOG
Nigdy.
BOTWEL
Marność nauk świata!
Dziś rzeczywistość płonne zawiedzie rachuby.
Czy długo ja żyć będę?
ASTROLOG
Trzy lata.
BOTWEL
ze wzgardą
Trzy lata?
Kres nadto oddalany, błąd twój nadto gruby.
Trzy dni dla mnie za wiele — trzy lata? daremnie.
Widzisz mnie, astrologu, na wybladłej twarzy
Gorzki uśmiech i wzgarda — nie patrz, co jest we mnie,
Któż się we wnętrze grobu zaglądać odważy?
Nie zniszczyły mię zbrodnie, jest to sytość życia;
Gorące serce wrzało we mnie od powicia,
Teraz jestem znużony — zimny — umrzeć muszę.
Pokazuj e truciznę w kryształowym naczyniu.
Patrz — oto jest trucizna, a przeszkody — żadne;
Tylko stałość twych mądrych przepowiedzeń wzruszę?
Cóż, jeśli ją wypiję i u nóg twych padnę?
Od długich bolów krótkim uwolnię się bólem.
Umieram…
ASTROLOG
bierze go za rękę i prowadzi do stoła , gdzie leżą horoskopy.
Nie, żyć będziesz trzy lata, Botwelu.
Patrz, co pisały gwiazdy — będziesz królem…
BOTWEL
Królem?
Co mówisz? — będę królem! — Do takiego celu
Dążyć znad brzegu grobu? — miałem zasnąć w grobie.
Będę królem… Kląć ciebie? czy dziękować tobie?
Nie wiem… powiedz mi, starcze, powiedz, czy na tronie
Spokojniej jest niż w grobie? ten wszystko pochłonie.
Może późniejsze życie gorżki owoc wyda?
I po cóż? po co ścigać tak znikomą marę?
Wypiję tę truciznę… nie, rozbiję czarę
Ale po co rozbijać — może mi się przyda?…
W taką drogę iść trzeba z obfitym zapasem…
Wszak nieraz we śnie złotą koronę widziałem…
Wygrałeś, astrologu! żyć będę!…
ASTROLOG
Wygrałem.
BOTWEL
Idę do celu — nie chcę umierać przed czasem.
Prowadź mnie, astrologu, w wysokie komnaty
I pokaż mi władnące moim losem światy…
Wychodzą.
Scena VI
Pokój królowy, w głębi okres gotyckie.
MARIA, PAŹ
PAŹ
Zaraz przybędzie Rizzio.
MARIA
Czemuż nie przybywa?
On mi jeden pozostał z przyjaciół tak wielu
I wkrótce zginie.
PAŹ
Pani — tyś niesprawiedliwa,
Wspominając przyjaciół, wspomnij o Botwelu,
Paź nie śmie się przypomnieć, może nie ma prawa.
MARIA
Mój luby, ty dorastasz — rozdzielisz się ze mną,
Wachlarz na miecz zamienisz, powoła cię sława.
Któż mi wtenczas rozjaśni tę pustynię ciemną?
Botwel? — lecz ja Botwela nie znam. O! mój drogi!
Ty płaczesz? Paziu! paziu!
PAŹ
Dziecinne łzy ronię,
Daruj mi — ja myślałem, że w twojej obronie
Na dworze pas pozyskam i złote ostrogi.
Nigdy mię nie budziła ze snu myśl rozdziału,
Teraz pierwszy raz czuję, że nastąpić może,
Już mi pół rycerskiego odjęła zapału.
Lecz wszak Botwel rycerzem? przecięż jest na dworze
I mógłby jeszcze bliżej, bliżej być królowy.
MARIA
zamyślona, jak echo
Botwel — tak — mógłby bliżej, bliżej być królowy.
PAŹ
Był jednak blisko wczora, kiedy w dworzan kole
Towarzyszył ci, pani, na królewskie łowy;
Tajemniczy miał smutek wyryty na czole.
Potem, gdy cały orszak siadł na strojne łodzie,
Botwel stanął przy sterze, twarz jego pobladła,
Patrzał w głębinie wody, jak gdyby w tej wodzie
Widział jakie straszliwe, dręczące widziadła;
I coraz się nachylał — drzałem — nigdy w świecie
Takiej myśli w człowieka nie widziałem twarzy;
I pojąć jej nie mogę — dotąd mi się marzy
Jak sen jaki okropny.
MARIA
O! niewinne dziecię!
Ja łatwo ją pojmuję — dzika myśl szaleńca.
PAŹ
Królowo! wiatr, co sprzyjał tej wodnej podróży,
Silniej w żaglach zaszumiał i z twojego wieńca
Rozkwitłe w jasnych włosach zerwał kwiecie róży.
Kwiat padł na wodne fale i z falą upłynął,
Zbudził się Botwel — zadrzał — i na sługi skinął,
Łódź mu podano — usiadł samotny do łodzi
I ścigał kwiat zerwany — śledziłem go długo,
Aż zniknął we mgle.
MARIA
niecierpliwie
Odejdź! odejdź, wierny sługo!
Lecz daj mi wachlarz, niechaj czoło mi ochłodzi…
Tak mi gorąco — odejdź! jest to czas pacierzy.
Scena VII
MARIA
sama
Przenikliwe ma oczy ten paź — i nie wierzy,
Że miłość jest występkiem, w błędną wiedzie drogę.
Długo ją usypiałam, już uspić nie mogę,
Będę widzieć Botwela — oddalę ze dworu.
Czyste zwierciadło skazić może lekkie tchnienie…
Co?… Ja jestem niewinna, lękam się pozoru?
Wszak z dawna mnie obarcza czarne podejrzenie,
Myślą, że kocham Rizzia… O bojaźń dziecinna!
Któż ma prawo mnie sądzić? Ja osądzę siebie,
Ludzie są u stóp moich, nade mną Bóg w niebie.
Wczoraj tak było… Dzisiaj nie jestem niewinna!
Kocham Botwela! kocham! Bóg mnie sądzić może.
Ciężko mi w tej koronie — francuska korona
Z lekszego była kruszcu — na chwilę ją złożę…
Zdejmuje koronę.
Więc teraz z wszystkich więzów jestem uwolniona.
Ciężyłaś mi na czole, a twój połysk zgubny
Wielu, wielu przerażał i odstręczał wielu.
Teraz wolna… Nie — jeszcze cięży pierścień ślubny.
Zdejmuje pierścień.
O! teraz przybądź do mnie! przybądź tu, Botwelu!
Przybądź! nie mam korony i nie mam pierścienia.
Przybądź! już się nie lękam Boga i potwarzy.
Jak mię zachwyca urok twej posępnej twarzy
I ten uśmiech goryczy, ten mrok zamyślenia.
Precz ta myśl śmierci spiąca głęboko na czole,
Niech tę chmurę rozproszy uśmiech szczery, tkliwy;
Długo w posępnych myśli obłąkany kole,
Będziesz jeszcze piękniejszy, gdy będziesz szczęśliwy.
Scena VIII
MARIA, RIZZIO
RIZZIO
Wezwałaś mię, królowo?
MARIA
Bojaźnią dręczona,
Przyzwałam ciebie, Rizzio, w te skryte komnaty.
Jesteś w niebezpieczeństwie, bo rzucone kwiaty
W roli Duglasa śmierci wydały nasiona.
Posłuchaj więc cierpliwie, mój błędny rycerzu,
Już nie możesz tu zostać. Przeciw mieczom wroga
Łatwo znaleźć obronę w mieczu i w pancerzu.
Lecz grożą ci sztylety, śmierć zdradziecka, sroga.
Wierzaj ani, źle, kto wrogom ukrytym zawierza,
Musisz uniknąć ciosu, dziś rzucić te strony.
Dam ci ważne zlecenie do dworu papieża,
Okręt gotowy — żaglów rozpięte zasłony.
Bądź zdrów!
RIZZIO
Królowo moja! powtórz te rozkazy!
O! nie! nie! nie powtarzaj — nad brzegiem otchłani
Nie posłucham — choć ściągnę twój gniew, twe urazy,
Wszak śmierć cię nie urazi? nie zasmuci? Pani!
Mario! o! ja zostanę — przysięgam, zostanę!
Postanowienia żadna nie naruszy siła!
Śmierć sroższą mi wyrzekły twe usta różane,
Żeby choć głos był zadrzał, gdyś ją wymówiła…
Mario! posłuchaj…
MARIA
Rizzio, chciej mówić z królową
Rozmawiałeś z kim innym.
RIZZIO
I gdzież twa korona?
Nie widzę jej na czole — kwiatem uwieńczona
Jesteś mi równa — śmielszą przemówiłem mową.
Daruj mi! ja myślałem! — myślałem, szalony!
Że ją umyślnie zdjęłaś dla mnie…
MARIA
Źleś osądził.
Wszak wiesz, że ja się zwykłam modlić bez korony,
I teraz się modliłam.
RIZZIO
Przebacz mi, jam zbłądził.
Lecz nie kładź jej na czoło — czoło twe utrudzi
I myśl jakąś posępną przykrywa żałobą.
MARIA
Bez korony nie zwykłam przemawiać do ludzi.
Rozmawiam tylko z Bogiem — z Bogiem, albo —
ciszej, kładąc koronę
z sobą.
RIZZIO
Śmiałość mi odebrała — więc dobrze — odjadę.
Staje w gotyckim oknie i z udaną obojętnością mówi.
Dziś dzień taki pogodny — dobry do podróży,
Niebo czyste, błękitne, chmury lekkie, blade
Pokazują mi drogę, lecz nie wróżą burzy.
Obacz, proszę, królowo, jak cicho na dworze,
Kwiaty w twoim ogrodzie odświeżone kwitną,
Tam góry Szkocji barwą owiane błękitną,
Odległe jak marzenia — jak tam szumi morze!
Białą mgłą osłonione chwieją się okręty…
MARIA
Rizzio! czemu tak zbladłeś?…
RIZZIO
odwraca twarz od okna i zakrywa ją dłonią.
Tam żagiel rozpięty,
Patrzeć nie mogę…
MARIA
Rizzio! tyś jak dziecko słaby!
RIZZIO
O pani! pani! ty mi chcesz zachować życie?
A życie wszelkie dla mnie straciło powaby.
Wkrótce ten zamek w mgły się roztopi błękicie,
Będę stał na pokładzie — a morze pode mną.
Ha! kto wie, gdzie zapłynę? w tłum świata się rzucę,
Zapomnienie już szatą okrywa mnie ciemną,
Coraz! coraz ciemniejszą! wszak nigdy nie wrócę?
Już mnie boleść głęboka strawiła i zmogła.
Po cóż mam wracać? po co? łzy, westchnienia tłumić?
Jedna tu była dusza, zrozumieć mnie mogła!
I ta nie zrozumiała — nie chciała zrozumieć!…
Odjadę więc samotny — niech będzie szczęśliwa!
MARIA
wzruszona
Rizzio!
RIZZIO
Powtórz tym głosem! powtórz moje imię!
Z dźwiękiem mowy głos duszy twojej się wyrywa.
MARIA
zimno
Rizzio, chciałam cię prosić, kiedy będziesz w Rzymie,
Proś ode mnie papieża, niech zamknięty w złoto
Przyszle mi chleb ze stołu Pańskiego.
RIZZIO
z oburzeniem
Pobożna!
Gardzić, poniżać serce, zabijać jest cnotą,
Potem można się modlić? wszystko zgładzić można.
Żegnam cię…
MARIA
Wszyscy losem jesteśmy miotani!
Bądź zdrów! Maria ci wiecznie pamięci dochowa.
RIZZIO
Mamże odjechać?
MARIA
Cóż to znaczy?
RIZZIO
Przebacz, pani!
Ale twój głos był tkliwszym — smutniejszym niż słowa,
Pozwól mi dziś pozostać — jutro się oddalę.
MARIA
z ironią
Zostań! zostań! dziś możesz pozostać bez grzechu,
Dziś bal na dworze, maski napełnią te sale,
Ja sama się ubiorę jak królowa śmiechu;
Przyjdź więc — tam nowe z nami będzie pożegnanie,
Przyjmiesz je, choć ze śmiechem, z ust śmiechu królowy.
RIZZIO
Pani! żegnam na wieki!
Odchodzi.
MARIA
Raniłam go słowy,
Lęka się mego śmiechu, dłużej nie zostanie.
Jedno słowo od pewnej śmierci go wybawia,
Zawsze gorżkie lekarstwo dobre skutki sprawia.