Scena I
Pokoje królowy.
MARIA, BOTWEL
MARIA
Dziś jestem spokojniejszą, czystych modlitw władza
Usypia wszystkie troski i uśmierza bole;
Czas, cierpliwość najsroższe rany ułagadza.
Wszystko znieść można.
BOTWEL
Wszystko?
MARIA
Troski i niedolę…
BOTWEL
I wzgardę?
MARIA
Dosyć! dosyć zniosłam na kobietę!
Jestem na tronie, ale z sercem zakrwawionem.
BOTWEL
O Mario! ty się nadto łudzisz blaskiem, tronem,
Ten tron, to proste deski szkarłatem przykryte;
Już zeń zdjęto szkarłaty, zasłana całuny,
Obejrzyj się, na tronie niedostaje truny.
Widziałem w kraju Franków, gdy król wielki skona,
Postać jemu podobną wnet z wosku utworzą,
Przykryją szkarłatami, na mary położą;
Dziwnie od martwej twarzy odbija korona;
Przeraża ludzi wstrętem ta postać woskowa
Ustrojona w klejnoty, przy trumny żałobie;
Nie obrażaj się, Mario, lecz Szkotów królowa
Podobna do tej maski leżącej na grobie.
MARIA
Cóż uczynię?
BOTWEL
Ha! módl się! przebaczaj!
MARIA
Przebaczyć! Komu przebaczyć?
BOTWEL
Wszystkim.
MARIA
Chciej mi wytłumaczyć!
Botwel się żegna.
Czego się żegnasz?
BOTWEL
Pani! odmawiam pacierze,
Słyszę dzwon po umarłym.
MARIA
Co? dzwon, po kim dzwony?
BOTWEL
Po śmierci Rizzia.
MARIA
Boleść zaledwo uśmierzę
I modlitwą zagłuszę jęk w piersiach tłumiony,
Szatan budzi mię ze snu.
BOTWEL
patrząc przez okno
Patrz, pani! tam z dala
Snuje się tłum pogrzebu, idą czarne cugi,
Płatna wymowa cnoty zmarłego wychwala;
A za trumną przyjaciół orszak smutny, długi,
Ale ten najwierniejszy, który w trumnie zaśnie.
Każdy z domu wychodząc trzymał świecę jasną,
Półowa już pogasła, inne teraz gasną,
Patrz! jedna jeszcze miga — i ta wkrótce zgaśnie;
Na chwilę mu ciemnego grobu nie oświecą
I pamięć ich zagasa z tą gasnącą świecą.
Śpij, Rizzio, wszyscy, wszyscy ciebie zapomnieli!
Czyż nie dosyć? zmówili wieczne odpocznienie.
MARIA
Słuchaj! słuchaj! kobieta na cóż się ośmieli?
Patrz, Botwelu! ten obraz wiszący na ścienie,
Jak w nim dobrze trafiona blada twarz Henryka
Ściga za mną oczyma… Nie zniosę tej twarzy!
Patrz! za mną się obraca, wzrokiem mię przenika.
O! ten wzrok! nie jest dziełem ludzi i malarzy,
Na obraz szatan przeniósł myśl moją, sumnienie,
I serce moje dręczy boleścią okrutną.
BOTWEL
Cha! cha! więc ci niemiłe Darnleja spojrzenie?
Można obraz zasłonić?
MARIA
Nie — rozedrzyj płótno!
Rozedrzyj je sztyletem — na co te obrazy?
Ja go mam w sercu.
BOTWEL
Pani! spełnię twe rozkazy,
Czy będziesz spokojniejszą?
MARIA
niecierpliwie
Spełnisz moje chęci?
Co wyrzekłeś?…
BOTWEL
Tak, zniszczę ten obraz Darnleja.
MARIA
z przytłumionym westchnieniem
Obraz!…
BOTWEL
Tak chciałaś?
MARIA
Prawda, wyszło mi z pamięci,
Chciałam zgonu obrazu…
na stronie
Zniknęła nadzieja!
On mnie nie pojmie, ja się wyrzec nie ośmielę.
BOTWEL
Pani! więc dziś się z tobą na wieki rozdzielę,
Przyszedłem cię pożegnać.
MARIA
z rozpaczą
Co mówisz? mój drogi!
Dla nieszczęśliwej cios to nazbyt! nazbyt srogi!
Nie wytrzymam!
BOTWEL
O pani! mam zostać przy tobie?
Każesz mi zostać? jesteś królową, masz władzę.
Dziś więc grób mój przy Rizzia każę kopać grobie,
Przeciw sztyletom słaba obrona w odwadze.
MARIA
Ty mi serce rozdzierasz — piekło teraz we mnie!
Zemścić się! zemścić! Cóż mi teraz pozostaje?
Zemścij się!…
BOTWEL
Nad Duglasem mścić się? — to daremnie,
Duglas z Lindsajem oba uszli w obce kraje.
MARIA
Idź! szukaj ich! nie, zostań! zostań tu! miej litość!
Chciej mnie zrozumieć! błagam! Czyliż duszy skrytość
Mam wyjawić słowami? — Choć wiem, że ta mowa
Sumnienie mi obarczy, z echem nie upłynie,
Powinien zginąć!
BOTWEL
Kto?
MARIA
długo pasując się z sobą
On!!
BOTWEL
Kto?
MARIA
Król!
BOTWEL
Zginie!
MARIA
O! ty jesteś jak echo, powtarzasz me słowa,
Ja chciałabym, ażeby bez echa skonały.
Lecz tak, już przeważyłam jedną stronę szali,
Tak, już się pierwsze węzły skrytości przerwały,
Dalej! dalej iść trzeba, idę dalej! dalej!
Nie wiem, gdzie zajdę… Słuchaj! jesteś taki blady,
Jakbyś mi chciał wyrzucać!
BOTWEL
Królowo! ja zbladłem?
To może dawnych cierpień pozostały ślady.
MARIA
Botwelu! niech twe czoło nie będzie źwierciadłem,
W którym czarność mych zbrodni czytam z przerażeniem.
Mamże twe świetne myśli przykryć zbrodni cieniem?
Zapomnij słów niebacznych! ja marzyłam we śnie;
Zapomnij o snach moich! nie zwierz ich nikomu!
BOTWEL
Królowo! on dziś zginie.
MARIA
z przerażeniem
Dziś? to nadto wcześnie!
BOTWEL
Gdzie Henryk?
MARIA
Niedaleko, w małym wiejskim domu.
Mówią, że chory.
BOTWEL
Chory?… Chory umrzeć może.
Nie lękaj się, dziś Henryk pod sztyletem skona,
Oddalę podejrzenie, chorobą się złożę.
Lecz dopomóc mi trzeba… Jako wierna żona
Powinnaś go odwiedzić jeszcze dziś z wieczora,
Dasz mu w lekarstwie napój, co go uśpi w nocy.
MARIA
O, to, czego ty żądasz, nie jest w mojej mocy.
Ja mam go widzieć dzisiaj? widziałam go wczora,
Jutro mam widzieć trupem — widzieć dziś? nie mogę!
BOTWEL
Odwiedź go — zniszczysz wszelkie podejrzenia, trwogę,
Bez tego spać nie będzie, uchroni się zgonu.
MARIA
Daj więc! daj mi ten napój — zejdę z mego tronu,
I przez tę noc straszliwą żaden z mych poddanych
Nie będzie równie podłym i występnym…
BOTWEL
wyjmuje truciznę, którą pokazywał u astrologa.
Pani!
Oto napój wyjęty z ziół mi dobrze znanych.
Niech Henryk spełni do dna, choć może smak zgani,
Sen dla chorego, w bolach wielką jest przysługą.
MARIA
Więc Henryk gdy wypije?
BOTWEL
Zaśnie…
MARIA
Na jak długo?
BOTWEL
Nie wiem…
odwracając się
Skoro napoju użyje królowa,
Mój sztylet niepotrzebny.
do Marii
Królowo! bądź zdrowa!
Odchodzi.
MARIA
sama
Uważałam go pilnie, przez rysy oblicza
Chciałam czytać aż w sercu, odkryć by cień zdrady.
Smutny był? twarz Botwela zawsze tajemnicza;
Blady był? wszak on zawsze posępny i blady.
Nie, to nie jest trucizna, i któż się nie wzruszy,
Powierzając kochance narzędzie otrucia?
Chybaby nie miał w sercu żadnej iskry czucia?
Chybabym okiem duszy nie czytała w duszy?
Odchodzi.
Scena II
Teatr wystawia wnętrze wiejskiego domu, pomięszkanie Henryka.
HENRYK, NICK
HENRYK
Błąkam się jak wyklęty, słuszna kara boża,
Zbłąkana wyobraźnia blade widma roi,
Zgryzoty przy węzgłowiach stoją mego łoża.
NICK
O nie! przypatrz się, królu, tylko błazen stoi.
HENRYK
Tak, błazen tylko, wszyscy już mię opuścili.
Oświecam widma bladą umysłu pochodnią,
Każdy kamień korony obciążyłem zbrodnią,
Ich ciężar głowę moją do grobu nachyli;
Przeważa mię korona.
NICK
I ja równie błądzę.
Oto czapka w królewskich pokojach wytarta,
Dotąd na niej zdobyte wieszałem pieniądze;
Wkrótce czapka od błazna będzie więcej warta
I wkrótce mnie samego ciężarem przeważy.
Nie trzeba nadto wielkich ciężarów na głowie,
Dość rozumu i głupstwa.
HENRYK
Paziu! w twojej mowie
Więcej widać rozsądku niż śmiechu na twarzy.
Ale gdy mnie widmami myśl drżąca otoczy,
Jak ich nie widzieć? ich wzrok serce mi rozkruszy!
Jak ich nie widzieć, Nicku?
NICK
Panie! zamknij oczy…
HENRYK
One nie przed oczyma — one w mojej duszy!
Widzę je tak jak ciebie, jak me własne cienie
Ścigają za mną.
NICK
Panie! zagaś lampę w nocy,
Mnie nie ujrzysz przed sobą… Zagaś twe sumnienie.
Widm nie ujrzysz przed sobą…
HENRYK
To nie w mojej mocy!
Szalony jesteś! zgasić sumnienie jak świecę?
wpatrując się w głąb pokoju
Patrz! tam stoi, w posępnej ubrany żałobie,
Jak gdyby chciał wyjawić śmierci tajemnicę?
Milczący — krwawy — blady — woła mnie ku sobie…
Wszak mu sztylety ciało rozdarły na ćwierci?
A on wstał z grobu, świeży, jak z kołyski dziecię.
NICK
O panie! Rizzio błaznów lubił całe życie,
Może więc przyszedł tutaj szukać ich po śmierci?
Dziwię się, że nie ze mną, lecz z tobą rozmawia,
Musisz być do mnie, królu, podobnym w tej chwili.
HENRYK
nie słuchając słów Nicka
Precz! precz, Rizzio! twój widok serce mi zakrwawia.
Wszystko bym oddał; byle życie ci wrócili!
Nie obwiniaj mnie, odejdź, niech spokojny zasnę;
Ty może chcesz snu mego? spać nie możesz w grobie;
Więc i tam spać nie można?… Życie oddam tobie,
Lecz wróć mi sen! Nie wracaj! Życie oddam własne.
Twoje lica tak blade i ten wzrok rozwarty!
Śmieje się dziko z obłąkaniem.
Cha! cha! cha! to mi zmysły do reszty pomiesza.
NICK
Ten cień lepiej cię, królu, ode mnie rozśmiesza,
Więc go przyjmij za błazna — nigdy moje żarty
Z ust twoich nie wyrwały tak szczerego śmiechu.
HENRYK
Czego chcesz, Rizzio? krwawe wskazujesz mi szaty?
Może ciebie zabiłem skalanego w grzechu?
Powiedz mi! jestem królem! ja — jestem bogaty!
Dam na mszę! powiedz tylko, ile mszy potrzeba?
Zakupię msze na tydzień, miesiąc, rok, wiek cały;
Choćbyś był zbójcą, modły przebłagają nieba,
Głos księży słyszeć będziesz w grobie już spróchniały.
Ha! jeszcze słychać harfę!
NICK
Uspokój się, panie!
To przywidzenie strachu… Królowa tu zmierza…
HENRYK
Królowa!… Jakież będzie nasze powitanie?
Zabije wzgardą, wzgarda jak sztylet uderza.
Scena III
MARIA, HENRYK, NICK
MARIA
Henryku! ja sądziłam, że cię tu zastanę
Wśród zgrai twoich dworzan! Tyś samotny, blady,
Powiedz, czyś ty nie chory? oczy obłąkane,
Na twarzy widać jeszcze bezsenności ślady.
HENRYK
z rozpaczą
O Mario!
MARIA
przerywając
Uspokój się! tyś chory, mój luby!
Połóż się, zaśnij, widać bezsenność ci szkodzi.
HENRYK
O Mario! jestem winien! winien Rizzia zguby!
MARIA
z udaną obojętnością
Ja nie wiedziałam o tym; cóż mię to obchodzi?
HENRYK
Ty mi przebaczasz? powiedz!
MARIA
I cóż mam przebaczyć?
HENRYK
Śmierć jego.
MARIA
Czyją?
HENRYK
z przymuszeniem
Rizzia…
MARIA
Jużem zapomniała.
HENRYK
Chciałem się uniewinnić, czyn mój wytłumaczyć,
Lecz ten Włoch niewart, abyś o nim pamiętała.
NICK
do Henryka
Włoch niewart, abyś o nim pamiętał, Henryku.
Powtórzę ci te słowa, twoje słowa własne,
Gdy nie będziesz mógł zasnąć.
HENRYK
do Nicka
Precz! precz, nędzny Nicku!
do Marii
Przebaczyłaś mi, teraz już spokojny zasnę.
MARIA
Trzeba sen sztuką zwabić, gdy od łoża stroni,
Przyniosłam senny napój, poznasz jego siłę.
Sen cię po nim skrzydłami lekkimi osłoni,
Zaśniesz jak małe dziecko, będziesz miał sny miłe.
Wmięszam go do lekarstwa:
HENRYK
do Marii, która wiewa napój w czarę, stojącą przy łoża.
Dzięki ci, królowo!
NICK
Zadrzała, przed mym okiem nic się nie ukryje.
do Marii cicho
Pani, podziel się z królem napoju półową,
Bo kto wie, gdy król twoje lekarstwa wypije,
Może ci się podobny napój w nocy przyda.
MARIA
spojrzała na Nicka i odwróciła się ze wzgardą.
O jakże trudna rola! lecz tak, kończyć trzeba!
Każde spojrzenie zdradzi, każde słowo wyda,
A myśl mnie już wydała przed obliczem nieba.
Oby się prędzej! prędzej! wyrwać z tej komnaty.
HENRYK
O Mario! czemu nosisz te żałobne szaty?
MARIA
Tyś chory, chciałam przez to mój smutek wyrazić.
NICK
na stronie
Więc na to szat potrzeba.
HENRYK
z czułością do Marii
Ja cierpię tak mało,
Zwiększono wielkość cierpień, chciano cię przerazić…
Teraz z mojej słabości nic już nie zostało,
Skoroś mi przebaczyła.
MARIA
Bądź zdrów!
HENRYK
Jeszcze wcześnie!
Gdzie idziesz? zostań chwilę, jeszcze jedno słowo!
Wyznam ci szczerze, nieraz dręczę się boleśnie,
Nieraz cię obraziłem, przebacz mi, królowo!
Klęka przed nią.
Przebiegnij wszystkie chwile, któreśmy przeżyli,
Jeśli nas jaka w życiu czarna chwila dzieli,
Błagam cię! utrać pamięć tej nieszczęsnej chwili!
MARIA
odwracając się z drzeniem
Przeprasza, jakby leżał w śmiertelnej pościeli.
Człowiek, co może jutra, jutra nie zobaczy,
U stóp moich klęczący błaga przebaczenia;
Gdy jemu nie przebaczę, czy mi Bóg przebaczy?
Wstań, Henryku! o przebacz! przebacz mi wzajemnie.
HENRYK
Ty błagasz przebaczenia? błagasz go ode mnie?
Powiedz mi, jakie w tobie mam odpuścić winy?
Ja ci nawzajem serce do głębi otworzę.
MARIA
Bądź zdrów — prędko mi z tobą ubiegły godziny.
HENRYK
z czułością
Kiedyż się zobaczemy?
MARIA
drzącym głosem.
Nie wiem — jutro może?
HENRYK
Ty mnie tak zimno żegnasz? Czyliż świeże śluby
Przebaczenia, miłości znikły między nami?
MARIA
całuje go w czoło.
Bądź zdrów!…
HENRYK
z przerażeniem
Tak mnie zimnymi dotknęłaś ustami,
Dreszcz mię przebiegł.
MARIA
z gorżkim uśmiechem
Ty jesteś w gorączce, mój luby.
Odchodzi.
Scena IV
HENRYK, NICK
HENRYK
O Mario! mój aniele! Boże, dzięki Tobie!
Nawróciłeś jej serce, kocha mnie tak szczerze.
NICK
Ty wierzysz temu, królu?
HENRYK
Tak jest, wierzę! wierzę!
Rizzio jeden nas dzielił — Rizzio teraz w grobie…
Wszystko się odmieniło, już jestem szczęśliwy.
Czy widziałeś jej uśmiech? uśmiech szczery, tkliwy;
Z pogodnym czołem przy niej — zasiądę na tronie.
Ciesz się! ciesz się, Duglasie! zyskam przebaczenie,
Ja ciebie moim płaszczem królewskim osłonię.
Ciesz się, mój wierny Nicku! zgasiłem sumnienie,
Już nie o bladych widmach, lecz szczęściu marzę;
Ciebie, Nicku, darami sowicie obdarzę,
Czapkę złotem napełnię, sprawię ubiór nowy.
NICK
Spraw mi żałobę.
HENRYK
Po kim masce chodzić w żałobie?
NICK
Spełń ten puchar, w nim znajdziesz lekarstwo królowy,
A wtenczas błazen — wdzieje żałobę po tobie.
HENRYK
Precz! precz! jesteś podobny do piekielnej jędzy!
Podły i podejrzliwy, kąsasz, trujesz jadem.
Precz! idź się błąkać, żebrać i umierać w nędzy!
Lecz nie, śmierć twoja będzie dla innych przykładem;
Obieraj rodzaj śmierci.
NICK
Trudno mi obierać,
Głupstwo jest wieczne, głupstwo nie może umierać,
Od wieków z nieprzerwanej wypływa osnowy:
Chciałbym skonać pod mieczem, ale kat zawoła:
„Nicku! gdzie twoja głowa? — wszak ty nie masz głowy”.
Cha! cha! nieprawdaż, królu, że to myśl wesoła,
Nie mieć głowy. Więc węzeł założyć na szyję?
Lecz ja jestem tak lekki! sam wiatr mię utrzyma;
Nie, ja wisieć nie mogę, dla mnie śmierci nié ma…
Chyba — to śmierć najleksza, ten puchar wypiję.
Żądasz więc mojej śmierci?
HENRYK
Precz, straszna poczwaro!
Nędzny! takąż to wdzięczność niesiesz panu w darze?
Sumnienie niech ci będzie zasłużoną karą.
Wyganiam cię ze dworu.
NICK
Ja sam się ukarzę.
wypija prędko puchar nalany przez królowę.
HENRYK
Co czynisz?
NICK
Nic, wypiłem królowy napoje;
Zasnę jak małe dziecko, będę miał sny miłe.
HENRYK
Zadrzałem mimowolnie, lecz czegoż się boję?
On tylko zaśnie.
NICK
Zasnę,
gdy znajdę mogiłę!
I tej może odmówią.
Blednie, siada przy królu i głowę na dłoniach opiera.
Przed daleką drogą
Powrócę jeszcze myślą w rodziców mieszkanie.
Widzę tam w końcu sioła tę chatę ubogą,
Sczerniałe dymem ściany i obraz na ścianie,
A przy obrazie lampa; pies wrót chaty strzeże,
Nad chatą dąb spróchniałe podnosi kanary.
O Boże! widzę — widzę — tam mój ojciec stary
Na progu pług naprawia i mówi pacierze.
Oto matka ze łzami usiadła do przędzy,
Śpiewa pieśń, jak przy mojej kołysce śpiewała…
O któż by! któż by sądził, że pod dachem nędzy
Urodzi się istota, co się będzie śmiała.
HENRYK
Pierwszy raz wpadasz, Nicku, w tak czarną tęsknotę;
Ty byłeś tak wesoły?
NICK
Tak, byłem tułaczem.
Któż by przyjął do domu płaczącą sierotę?
Panowie mogą smutek głosić jękiem, płaczem,
Nędzarz śmiać się potrafi, potrzebuje chleba.
HENRYK
Powiedz, co ci jest, Nicku! ten napój? o Boże!
Może jaki ratunek?
NICK
Już mi nic nie trzeba…
Słuchaj, królu! Z dzieciństwa chowany na dworze,
Służyłem za igraszkę — śmieli się dworzanie,
A ja widziałem wzgardę w ich śmiechu… Na Boga!
I ja też miałem serce! tak jak pies u proga,
Jak twój pies się do ciebie przywiązałem, panie.
Wiedząc, jako śmiech rzadko królom towarzyszy,
Chciałem, ażeby zawsze towarzyszył tobie;
Teraz król już mojego głosu nie usłyszy,
Chyba się będzie jeszcze śmiał na moim grobie
I dzwonki mu przypomną dzwony na pogrzebie.
HENRYK
On umiera! Królowo, okropna to zdrada!
Nicku! Nicku! i cóż mam uczynić dla ciebie?
Oczy twoje ściemniały i twarz śmiercią blada.
NICK
Królu! zawieś na czapce kilka sztuk pieniędzy,
Odeszlij ją rodzicom… Złotem się pocieszą,
Może pocieszą, może poratują w nędzy;
A czapkę w niskiej chacie na ścianie zawieszą
I będzie im niekiedy przypominać syna;
Niech matka przędąc pod nią tę pieśń przypomina,
Którą kiedyś w kołysce śpiewała nade mną.
O Boże! jak mi słabo — jak mi w oczach ciemno.
HENRYK
Nicku! ty mnie rozczulasz! patrz, łzy moje płyną.
NICK
Królu! nigdy nie byłem łez twoich przyczyną;
Czemuż wesołość moja z życiem obumiera?
HENRYK
O nie śmiej się! Ten uśmiech smutny, wymuszony,
Do głębi mię przenika, serce mi rozdziera…
Umierasz za mnie, wierny, wzgardą nagrodzony.
NICK
wesoło
Nagródź mi. Wybierz czterech najuczeńszych ludzi;
Niech niosą trumnę błazna, niechaj głupstwo noszą;
A gdy się każdy dobrze ciężarem utrudzi,
Tylko ciężarem głupstwa — po kraju ogłoszą,
Że Nick umarły więcej waży niż Nick żywy…
Tyś się uśmiechnął, panie! o jakżem szczęśliwy!
Chciałem cię jeszcze widzieć z uśmiechem na twarzy.
Przebacz mi, panie, wszystko, zamykam powieki,
Już cię widzieć nie będę — tak mi się coś marzy,
Tak słabo.
HENRYK
Nicku!
NICK
Żegnam! żegnam cię na wieki!
HENRYK
Przyjacielu mój! synu!
NICK
podnosząc głowę, z obłąkaniem
Synu! któż mię woła?
Czy to mój ojciec?: — Próżno! tak ciemno dokoła,
Już was widzieć nie mogę — muszę was porzucić!
Och! zostawcie mi miejsce, przyjdę tam do chaty,
Odpocznę — ja — myślałem zawsze do was wrócić…
O matko! matko moja! daj mi inne szaty,
Matko! jak mi źle było na świecie. Oh!
Pada u nóg króla i kona.
HENRYK
Skonał! . . .
To przyjaciel ostatni; żono tkliwa, czuła,
Patrz! to twój senny napój tej zbrodni dokonał,
Tyś go otruła… myślisz, żeś męża otruła?
Nie, Henryk żyje, tylko został sam na ziemi,
Sam został — wszystko jedno, jakby zasnął w grobie.
Gdyś mnie pocałowała, piekło było w tobie,
Dlatego całowałaś ustami zimnemi…
Bierze lampę i oświeca nią twarz Nicka.
Zobaczę go raz jeszcze… Jak twarz jego zbladła!
Zsiniałe usta — twarde usłał sobie łoże…
O nieba! iskra z lampy na twarz mu upadła,
Szalony! ja ją gaszę — on jej czuć nie może,
Nic już nie czuje… Skończył… Tu rozpacz daremna!
Trzeba się gdzie uchronić przed zdradą kobiety…
Ujść przed nią — gdzież uchodzić? wokoło noc ciemna;
Może tu koło domu ukryte sztylety?
Czegóż się nie dopuszczą — na co nie odważą?
Nie ma większej poczwary na ziemskim przestworzu.
po chwili
Zostanę tu! obaczę, z jaką jutro twarzą
Przyjdzie szukać zmarłego męża na tym łożu.
A twarz jej uda bladość — może ubielona?
Może jęk jej usłyszę za drzwiami komnaty,
Pewna jest mojej śmierci, wprzód nim się przekona,
Czy ja umarłem! będzie płakać mojej straty…
Wtenczas ją jednym! jednym spojrzeniem zabiję…
Stawia lampę u głów Nicka.
Więc Bóg czuwa nade mną — i — od śmierci strzeże…
Postawię przy nim lampę, całunem nakryję.
Będę nad zmarłym w nocy odmawiał pacierze…
Tak samotny przy zmarłym i w noc taką ciemną
Sam jeden… Boże! Boże! zmiłuj się nade mną!