ROZDZIAŁ CZWARTY
Wprawiony już nie tylko w rozumienie, ale i mówienie po francusku, żebym nie tylko coraz bardziej wzmacniał się w tym języku, ale i począł nabierać pierwsze sentymentów elementa, osądził za rzecz potrzebną jegomość pan Damon, abyśmy się udali do ksiąg miłosnomoralnych. W domu oprócz Heloizy, Głosu synogarlicy i Ołtarzyka wonnego kadzenia żadnej inszej książki me znaleźliśmy.
Za wielkim jegomości pana Damom staraniem po kilkumiesięcznym oczekiwaniu przybyły na koniec romanse Cyrusa i Klelii. Nie przestraszyła mnie bynajmniej niezmierność tak przeciągłych historu; owszem, takiegom nabrał gustu w słuchaniu, gdy je pan Damon czytał, iż chcąc czasem dojść koniecznie końca zawiłej intrygi, trawiłem bezsenne nocy dla wielkiego Alkandra Iub wiernej Mandany. Duchem bohaterstwa napełniony, nie mając jeszcze żadnej Dorynny lub Kleomiry, wzdychałem przecie, uskarżałem się na bogi i ażeby mogło powtarzać echo żałosne jęczenia, nieraz wykradałem się do bliskiego rezydencji naszej gaiku.
Raz gdym właśnie najżałośniejszy rozdział czytał historii Hippolita, leżąc u stoku na miętkiej murawie, wołać począłem żałosnym głosem:
– Czemuż się nade mną zlitować nie chcesz, kochana Julianno? Pastwisz się nad tym, który uznałby się za najszczęśliwszego, gdyby mógł być wiecznym twoim sługą… Rozkaż!… wszystko dla ciebie uczynić gotowym, byleś mnie tylko nie chciała tak niemiłosiernie prześladować!… Pójdę w świat, gdzie mnie oczy poniosą…
– Ach! nie czyń mi waszmość pan tej krzywdy – rzekła w tym punkcie stojąca przy mnie młoda matki mojej wychowannica tegoż właśnie imienia, która trefunkiem prze chodząc się po tym lasku, właśnie za mną stała wtenczas, gdym się ja na te heroiczne okrzyki zdobywał. – Nie rozumiem – rzekła dalej – iżby postępki moje miały komukolwiek czynić przykrość, a dopieroż synowi tej, która w moim sieroctwie matką mi się staje!
Nie wiem, czyli tak osobliwy przypadek, czyli głos wdzięczny i zarumienienie się, gdy mówiła, Julianny, czyli natężona z romansów imaginacja ten we mnie w momencie sprawiła skutek, iż w tym punkcie zdała mi się być boginią. Padłem jej do nóg, łzami oblewając jej ręce; uczyniłem protestacją miłości wiecznej; i gdyby była gwałtem z rąk moich nie wydarła się, rozumiem, iż cokolwiek Cyrus Mandanie, Hippolit Julii powiedział, wszystko by to była usłyszała przy tym pierwszym moim wstępie w sentymentowe awantury. Respekt nadzwyczajny nie pozwolił mi dalej sprzeciwiać się jej rozkazom.
Zostałem na tymże miejscu i tracąc ją z oczu, dopierom rozmawiać począł z rzeczką, drzewami i pagórki; zgoła, kopiując wszystkie, które mi tylko przyjść mogły na myśl, oryginały, nie opuściłem najmniejszej okoliczności z tych; które w romansach czytałem przy każdym pierwszym poznaniu.
Do tego czasu piękność Julianny, lubo była wyborna, nie nader wielką czyniła we mnie impresją. Przyzwyczajony do jej widoku, zachowywałem się w granicach należytego względem płci damskiej uszanowania; ten osobliwy przypadek tak mi się zdał być niezwyczajnym losu przeznaczeniem, iż każde Julianny wzruszenie wskroś serce moje przerażało; te zaś, mając już prawdziwe obiektum, nie zatrudniało się fantastycznymi awanturami.
Gdym do domu powrócił, postrzegłem, iż za moim przybyciem twarz jej się zarumieniła i skorom wszedł, spuściła oczy. Niedobrze jeszcze istotnych romansów świadom, zdało mi się, iżem niedyskrecją moją na jej gniew zasłużył, i tak mnie ta myśl zasmuciła, iż nadzwyczaj byłem ponury i zamyślony czekając czasu spoczynku, żebym w cichości zgryzotę serca ulżył. Noc ta była prawie bezsenna; Julianna, raz w takiej postaci, jakom ją w lasku widział, zagniewana drugi raz, stała mi ustawicznie w oczach i gdy przede dniem zmożone powieki sen zamknął, marzyła się przecie ustawicznie jej postać wdzięczna i miła.