Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki – I – Rozdział 5

ROZDZIAŁ PIĄTY

Gdybym chciał na wzór inszych amantów opisać piękność tej, którąm ukochał, fatygowałbym czytelników zbyt przeciągłym wyobrażeniem; lilie i róże, perły i rubiny, kształt Diany, wdzięk Wenery byłyby zapewne na placu. Ale jako piękność prawdziwa nie potrzebuje przysad, tak styk mój prosty i szczery nie wyrównałby żądaniu mojemu.

Julianna nie miała tego blasku płci, która – jak mówi romanse – lilie zawstydza; nie chcę ja różom ani liliom krzywdy czynić, powiem więc z prosta, iż była biała, rumieniec miała piękny, a co najbardziej przymilało jej postać, była skromność przedziwna w ułożeniu. Oko czarne, lubo żywe i pełne, nie bujało przecie na wszystkie strony ani zbyt pierzchliwą jaskrawością uprzedzało cudze spojźrzenia; chód był pomiarkowany, choć letki; głos wdzięczny, lubo niepieszczony. Może by się dla tych przywar innym nie podobała – mnie przypadła do serca.

Niedaleko naszego dworu był staw obszerny; ku tamtej stronie matka moja z Julianną wyszły na przechadzkę i chodziły w cieniu drzew zasadzonych na grobli; ja tymczasem, obaczywszy u brzegu małą łódkę, wsiadłem w nią i puściłem się na wodę. Gdym prawie był na samym środku, zawołany od matki, gdy raptem skręcić bieg łódki chciałem, ta się tak nagle przechyliła, iż straciwszy wagę wpadłem w wodę i zanurzyłem się. Skoczyli zaraz domowi i już nieraz pogrążonego, z wielką ciężkością i hazardem wpół prawie nieżywego na brzeg wynieśli.

Gdym pierwszy raz po otrzeźwieniu oczy otworzył, postrzegły płaczącą Juliannę. Widok ten taką we mnie uczynił rewolucją, iż straciwszy powtórnie zmysły, wtenczas dopiero przyszedłem do siebie, gdy mnie, zaniesionego do domu, na łóżku położono. Szukałem ciekawie, skorom do siebie przyszedł, jeżeli Julianny nie zobaczę, i gdym się o nią matki pytał, odpowiedziała, iż powtórna moja słabość tak ją przestraszyła, że zemdloną ledwo się było można dotrzeźwić: teraz dla nabrania sił u siebie spoczywa. Jeżeli słabość Julianny była mi przyczyną żalu, okazja słabości orzeźwiła serce moje; skutek jednak czyli przestrachu, czyli zaziębienia tak był dzielny , iż przez kilka niedziel z łóżka wstać nie mogłem. Przez czas słabości mojej ustawicznie prawie przesiadywała przy mnie matka. Raz, gdy wyszła z pokoju, kazała Juliannie zostać się przy mnie, mówiąc, iż zaraz powróci.

Skorom się sam, bez świadków, z Julianną obaczył, uczułem takową bojaźń i pomieszanie, żem ust otworzyć nie śmiał; przezwyciężając jednakże wstręt nadzwyczajny rzuciłem drżącym głosem

– Mamże mieć nadzieję, że moja, niedyskretna może, porywczość znajdzie odpuszczenie?… Czyż wiarę pozyskam, gdy to, com przyrzekł, stokrotnie potwierdzę?…

Z początku zbyła milczeniem pytania; jam w nią oczy wlepiwszy, czekał wyroku szczęścia lub nieszczęścia mojego. Na koniec, westchnąwszy ciężko, na tę się zdobyła odpowiedź:

– Nie zdaje mi się, aby to było z dobrem domu tego, w którym się prawie z miłosierdzia mieszczę, iżby jedyny tak znacznej fortuny dziedzic do takowego brał się postanowienia, które by mu nic więcej może nie przyniosło nad prawdziwe przywiązanie i wdzięczność. Nie taję się, że bym była szczęśliwą; ale lepiej będzie, że mnie powinność uczyni nieszczęśliwą aniżeli niewdzięczną. Przestańmy o tym mówić; postrzegam, iżem więcej powiedziała, niż mi mówić należało.

Rozrzewniony tak bolesną, a niemniej pożądaną odpowiedzią, otwierałem usta chcąc jej niewczesną delikatność przełamać, matka w tym punkcie nadeszła i zaraz sig o czym inszym dyskurs zaczął.

Szukałem przez długi czas sposobnej okazji do wynurzenia żądań moich. Widząc raz matkę w dobrym humorze, rozmawiającą o przyszłym moim postanowieniu, mówiąc niby w powszechności, rozwodzić się szeroce nad tym począłem, jako w zamęściu szukać posagu i bogatej wyprawy fest to upodlać tak święte związki; zacząłem dalej wyliczać przymioty, jakie by chciałem znaleźć w przyszłej małżonce, i nieznacznie czyniłem definicję Julianny. Nie wiem, czy się domyśliła fortelu mojego matka, czy postrzegła w atencjach moich więcej niż grzeczność, czy oczy Jutiannę wydały: pod pretekstem doskonalszej edukacji postanowiła odwieźć ją do bliskiego klasztora panien zakonnych i żadnej w tym nie używając afektacji, w potocznym dyskursie spytała mnie, czyli jestem w tej mierze jednego z nią zdania. Wydał mnie, nieprzygotowanego, nagły rumieniec; ocuciwszy się jednak nieco, zacząłem szeroce przekładać defekta edukacji klasztornej i tak – mniemam – natenczas byłem wymownym, iż gdyby nie była wiadoma matce przyczyna tych remonstracji , przedsięwzięta podróż nie wzięłaby skutku.

Przyszedł na koniec dzień smutny rozstania naszego. Cośmy wzajemnie ucierpieli, wieleśmy skrytych łez wylali, wiele przysiąg i oświadczeń zobopólnie uczynionych było, ten chyba pojmie który się w podobnym razie znajdował. Po odjeździe Julianny postrzegła matka moja nadzwyczajną we mnie melancholią; strzegłem się towarzystwa, a najmilsza i prawie jedyna zabawa moja była uczęszczać do miłego, a teraz deszcze szacowniejszego laska. Bojąc się więc, żeby zbyteczna melancholia zdrowiu mojemu nie zaszkodziła, chcąc uczynić dywersją tak niewczesnemu, jak mniemała, kochaniu, za radą brata swego umyśliła mnie wysłać do cudzych krajów. Źeby zaś, raz poznany od wuja mego, pan Damon nie był odłączony od mego towarzystwa, tak wyjazd mój naglił, iż w niedziel kilka wszystko już było gotowo do podróży.