Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki – II – Rozdział 16

ROZDZIAŁ SZESNASTY

Słabość wczorajsza zasiągnęła dzień następujący. Pod tym więc pretekstem, wziąwszy z sobą prowiant; pospieszyłem do moich skarbów. Dowiedziawszy się z papierów, iż okręt rozbity był armatora francuskiego miasta de S. Malo, znalazłem między nimi weksle: jeden do Amszterdamu na 12 000 czerwonych złotych, drugi do Londynu 22 000 czerwonych złotych; trzy do Genui, każdy na 6500 czerwonych złotych. Nie gardziłem i tą zdobyczą, w nadziei, że może się zda kiedykolwiek; zachowałem ją ze złotem.

Żeby nie popaść jakowej suspicji u Nipuanów z okazji częstych moich przechadzek, umyśliłem za powrotem dać znać mojemu starcowi, iż postrzegłem część okrętu krajów naszych; żeby zaś nie pomiarkował, iż zdobycz w nim znalezioną dla siebie zachowałem, zaniosłem nazad do izby rotmańskiej a fuzją jedną, pistoletów dwa zardzewiałych, instrumenta muzyczne i pakę z wysuszonymi już księgami; te zaś umyślnie dlatego, abym mu je potem tłumacząc dał uczuć, jakeśmy w rozmaitych naukach biegli. Stało się tak, jakem ułożył.

Xaoo, nie tak ciekawy, jak pragnący zabieżeć szkodliwej w skutkach ciekawości współobywatelów, równo z świtem poszedł ze mną do owej reszty rozbitego okrętu. Oglądał każdą część pilnie, pytał się o przyczynę i zdatność każdej. Fuzje i pistolety, gdym mu ich użycie opowiedział, wrzucił w morze, książki pozwolił zanieść z sobą, instrumenta w okręcie zostawił. Nazajutrz zwołał starszych i nimem się obudził, już oni spalili to, co się z owego okrętu zostało. Obudził mnie za powrotem swoim i opowiedział, co starsi wraz z nim uczynili; że zaś w powszechności o łodzi mówił, zląkłem się niezmiernie, czy nie natrafili na ową, którąm w zakryciu drzew nadbrzeżnych zostawił. Prosił mnie za tym, żebym mu tłumaczył, co księgi w sobie zawierały; obiecałem, z tym jednak dokładem, żeby mi pozwolił czasu do rozpatrzenia się w nich należytego.

Zasiadłem nad tą pracą, a że wszystkie były francuskie, łatwe mi były do zrozumienia. Nie kładę ich regestru, ile że od tak dawnego czasu nie mógłbym sobie wszystkich tytułów przypomnieć; to wiem, iż znalazłem komedie Moliera, romansów trzydzieści ośm, o ekonomii politycznej ksiąg cztery, aryj de’l opera comique zbiór wielki, Anakreonta z kopersztychami, Newtona Filozofii tom trzeci, sposób robienia pasztetów i cztery planty Paryża.

Po wyszłych dniach kilku naglił mnie Xaoo, żebym mu opowiedział cokolwiek z tego, co te księgi w sobie zamykały. Tłumaczyć wdzięk pieśni Anakreontowych obywatelowi wyspy Nipu byłaby rzecz trudna i niewczesna, nadto była w nich wielka różność od tamtejszych. Żeby można było grzeczne kłamstwa pisać, naród tamtejszy tego nie pojmował, musiałem więc romanse porzucić. Arie opery nie miałyby szacunku u nie znających się na muzyce. Filozofii zaś Newtona nie rozumiałem. Udałem się więc do Moliera i z tychże własnych pieśni wziąwszy asumpt zacząłem mu eksplikować naturę komedii, jako być powinna szkołą obyczajności pod pokrywką zabawy, prezentując jak najnaturalniej w wyobrażeniu charakterów ludzkich, jak cnota przeszkody zwycięża, jako występek, kiedyżkolwiek odkryty, na złe wychodzi.

– Prawa u nas – rzekłem – karami występki straszą. Napominania starszych przekładają łagodnymi, niemniej jednak dzielnymi sposoby wszystkie życia towarzyskiego obowiązki; komedia równie dzielnego, a może skuteczniejszego sposobu na ohydzenie występków używa wyśmiewając występnych tak dalece, iż częstokroć, czego poważniejsze środki nie potrafiły, ten sposób dokazał. Wzgarda osobliwym sposobem obraża miłość własną; stąd. żart dzielność swoją bierze, byleby był uczciwy i umiarkowany.

Chcąc to, com mówił, przykładem wesprzeć, udałem się do tłumaczenia jednej komedii Moliera; a chcąc dać mu do zrozumienia, jako jego maksymy, nadto surowe, sadziły nas zbyt ostro, wybrałem Mizantropa.

Jakem po dniach kilku tłumaczenie skończył i jemu przeczytał, rzekł Xaoo:

– Musiał się dobrze znać na ludziach ten, który tę rzecz napisała Namiętności dobrze są wyrażone, zbytek osobliwości doskonale wytknięty. Ale zda mi się, iż autor kilku rzeczy w tym swoim dziele nie postrzegł. Najprzód albowiem, czyniąc swojego odludka cnotliwym, zdał się nieznacznie przestawać na tym, iż cnota ma w sobie jakowąś odrazę. Cnotliwemu mizantropowi odjął największy cnoty zaletę – roztropność, gdy umieścił w ustach jego niedyskretne i niewczesne krytyki. Przydał mu nadto zbyteczną miłość własną, gdy go wystawia idącego wbrew obojętnym nawet zwyczajom towarzystwa.

Nie takie są, mój synu, prawdziwej cnoty znamiona: Czuje prawy człowiek różnicę postępków swoich, ale go te uczucie w pychę nie podnosi. Ma wstręt naturalny od towarzystwa występnych, ale się go nie chroni, wtenczas osobliwej, gdy poznać może, iż jego przykład może być zdatnym. Nie przywdziewa na siebie postaci osobliwej, żeby nie czynił od siebie wstrętu. Ile możności słodzi przykre czasem przepisy obowiązków, żeby zbyt surowa z pierwszego wejrzenia powierzchowność nie odraziła umysłów między złem, a dobrem chwiejących się. Możeś chciał uczynić delikatną komparacją dyskursów tego mizantropa z moimi i nie powinienem mieć ci za złe tek myśli, ile jeszcze do naszych zwyczajów niezupełnie wdrożonemu.

Ale racz uważyć, iż z zdań zadziedziczałych, z prewencji niewykorzenionych, nie ja względem ciebie, ale ty względem nas jesteś osobliwym człowiekiem. Ciebie więc do nas przystosować moim jest obowiązkiem, a przeto dzielniejszych używać sposobów muszę, gdy z tobą mówię o narowach ludzi, w pośrodku których urodziłeś się i wychował. Gdyby mi z wami żyć przyszło, nie chciałbym się różnić od ornych najmniejszą powierzchownością; szedłbym ślepo za waszym przykładem w tym wszystkim, co by się nie tykało istotnych obowiązków. Jeżeliby jednak bez uszczerbku cnoty nie można ujść osobliwości, przyznaję się szczerze, iż wolałbym ujść za dziwaka, odludka i mizantropa niż być modnie niepoczciwym.