Jak codzień siedziałam przy swoim małym bióreczku, na którym kłębiły się sterty starych , nieco pożółkłych książek . Nie potrafiłam myśleć o szkole – miałam ochotę wrócić do swojego światka sprzed kilku lat … światka małej, nieświadomej niczego istoty, do świata bajek , złych czarownic , pięknych książąt i jeszcze piękniejszych księżniczek !
Wszystko co miało chociaż delikatne odbicie w nauce odpłynęło ode mnie bardzo szybko ,bez żadnego ostrzeżenia i mimo iż próbowałam na siłę przywołać myśli to wciąż się gubiłam. Zupełnie inne myśli krążyły mi po głowie, nieuporządkowane, pełne nielogicznych stwierdzeń i zbyt trudne aby mogły kiedyś zostać przeanalizowane… Mimo to jedna myśl nie chciała mi dać spokoju ,,Jak wyglądałby ten świat gdybym to ja go stworzyła? „- wystarczył jeden moment i pochłonęła mnie zupełnie. Pełna dzikiej zaciekłości , niczym maniakalny odkrywca próbowałam dotykać ją z jednej , albo drugiej strony, odkrywałam wciąż nowe jej możliwości aż stworzyłam TO… Nie, nie tak szybko – pokolei !!!!
Jak małe dziecko, które dostaje swoje pierwsze kredki zaczęłam tworzyć — początkowo widziałam delikatne linie, niepewne kolory i tak jasny szkic, że prawie zlewał się z niewyraźną białą kartką wyobraźni …
Z każdą chwilą obraz stawał się coraz bardziej wyrazisty , aż …zobaczyłam !
Z pozoru normalny, szary światek , ale sama świadomość obecności w nim przyprawiała mnie o delikatne i niezywkle przyjemne dreszcze przebiegające całe ciało… Postanowiłam go ,,zwiedzić” !
Szaro-mleczna mgła spowijała wszystko .Szłam , a każdy krok otwierał mi jakby kolejne drzwi, robiło się jaśniej , a promienie powoli zaczynały przebijać się przez ciężką masę białej zasłony.
Szłam coraz dalej… teraz widziałam już nie tylko zarysy, ale całą piękną dolinę. Ramiona słońca pieściły delikatnie skórę, układały się falami na włosach i oplatały moje bose stopy. Nie dziwiłam się swojej nagości …była tak samo naturalna i rzeczywista jak trawa, po której deptałam , czy niebo które rozpościerało się nad moją głową…Szłam , a każdy usmiech słońca wymywał ze mnie ostatki złości, strachu, bezsilności i braku zrozumienia . Myśli wciąż kotłowały się w głowie, ale inaczej – z jakimś spokojem, jakby wiedziały, że na każdą z nich nadejdzie czas.Coś wciąż , monotonnie powtarzało mi, iż nie mogę się odwracać, bo wszystko złe, które mnie opuściło , znów może mnie dopaść … chwyciłam się tej myśli i nie odwracałam głowy , starałam się nawet nią nie kręcić !
Im posuwałam się dalej tym zauważałam wsobie większy spokój, radość, uporządkowanie. Zdałam sobie sprawę ile razy mi tego brakowało…każdego dnia pełna nerwów wciąż biegłam przez życie z mocno zaciśniętymi powiekami, wyżywałam się na innych, gdyż nie mogłam znaleźć swojego miejsca.To odpłynęło równie szybko jak smutek, gdy padły na mnie promienie słońca. Popatrzyłam na niebo… błękitne i takie czyste jak nigdy , aż chciało się płakać ze szczęścia !
Mimo iż czulam sie coraz lepiej w tym miejscu to czegoś mi brakowało… zagubienie trawiło mnie od środka, czułam sie tu taka samotna…czemu nie było tu nikogo oprócz mnie?
Nigdzie nie widziałam ludzi a w tej obcej krainie nie było drogowskazów! I wtedy usłyszałam ten sam głos co wcześniej … odwróciłam głowę i … To był błąd przecież głos mówił, żebym nieodwracała ! Jak wielka kula wtoczył się na mnie mój strach i zaczął na nowo mnie miażdżyć !!! Po chwili poczułam , że już nie ja idę to moje nogi same mnie prowadziły… ciągnęły za sobą moje, jakże obce ciało. Zaczynałam czuć się coraz gorzej. Gdy wchodziłam na tą łąke czułam , że panuje nad sobą … nad życiem – to był błąd. Teraz czułam się jak wątła , wypruta z wszytskich sił marionetka, która z własnej woli nie potrafi się nawet uśmiechnąć. Wszystko mnie bolało… Zastanowiłam się co za świat wymyśliłam, co w nim dobrego ? I czemu gdy go tworzyłam wyglądał inaczej , niż teraz gdy w nim jestem ?
Chwile później usłyszałam znów głos, który zdawał się szperać w moich myślach , bo odpowiedział, że to co teraz przeżywam to ,,pralnia”, ma za zadanie oczyścić mnie z wszytskich złych rzeczy świata… ze złych myśli, uczynków, złych wspomnień, lęków, smutków… Powiedział jeszcze jedno, że moim ostatnim wyzwaniem przed całkowitym szczęściem jest Rzeka Przeznaczenia !
W jednej chwili poczułam się świadoma, jakby ktoś poprzez jeden gest wlał we mnie całe ,,wiadro”życiowej mądrości. Wystarczyło jedynie przepłynąć na drugi brzeg , żeby znaleźć się TAM…
Bez namysłu wskoczyłam prosto w granatową otchłań i rwący nurt zaczął mnie zagłuszać, dusić w sobie….Poczułam jak skóra mi płonie, a włosy znikają wytargiwane przez wielkie czarne macki nocy. Jęzory wody oblewały moje ciało i w ich skroplonej egzystencji pałał nieziemnski ogień. Cierpienie przekraczało ludzką świadomość i było zbyt dużym wyzwaniem dla zmysłów.
Nie wiem ile to trwało…Nie wiem co się ze mną działo! Czułam się tak jakbym przez moment nie istniała i powstała na nowo.
Delikatne palce słońca zaczynały otwierać moje oczy, nie czułam przeraźliwego rażenia, jedyniemiły ciepły oddech na źrenicach i jakiś spokój ,który coraz szerzej rozwierał moje powieki. Czułam pod sobą twardy grunt- wiedziałam … jestem na drugiej stronie. Osiągnęłam brzeg szczęscia.Wstałam i chciałam spojrzeć na swoją skórę. Spodziewałam się ujrzeć poparzone, pełne blizn i wysuszone ciało , ale gdy zdobyłam sie na odwagę i skierowałam oczy w miejsce gdzie powinnam mieć rękę… zobaczyłam jedynie jakąs delikatną poświate… jakby całe moje istnienie utkane było z pajęczyny. Czułam się piękna – pierwszy raz w życiu akceptowałam się w zupełności.
Pomyślałam, że właśnie tak musi wyglądać dusza (cokolwiek by to nie było … ).
Czułam się zupełnie inna od tej którą ogladałam codziennie w moim lustrze … nawet ono było jakieś takie szare, wiecznie niedomyte , pełne zarysowań i …pokazywało bolesną rzeczywistość nieatrakcyjnej dziewczyny ze zbyt grubymi udami i za dużym brzuchem !
Zaczęłam rozglądać się wokół i widziałam cudowne zielono-błękitne, jasne morze, czysty i zielony las, porośnięte bujną ,soczystą trawą polany, góry tak wysokie ,iż ich szczyty gubiły się gdzieś w krainie słonecznych cieni…
Chciałam spróbować owoców z drzew, które rozpościerały się przede mną ukazywały swoją cudowną radość z istnienia, owoców , które nawet z daleka wyglądały na ogromne i których zapach rozpościerał się chyba w całej tej krainie (jakkolwiek długa ona by nie była) i obezwładniał mnie ,,od stóp do głowy” …W zasadzie nie czułam głodu, jednak ten zapach był taki … taki kuszący ! Zupełnie jak zapach ciepłej szarlotki w mroźne zimowe wieczory…
W jednym momencie szalona myśl szybko, niczym puma przemknęła mi przez głowę… A co jeśli to jest RAJ ?Co jeśli ja mam być Ewą… nie mogę kontynuować historii wiecznego grzechu ! Nie mogę … zaczęłam iść szybciej , oddalać się i poczułam boski spokój ! Jak się później dowiedziałam stałam wtedy na wzgórzu pokus i zwątpienia … Ale skąd mogłam o tym wiedzieć?
Szłam może piętnaście minut kiedy usłyszałam pierwsze dźwięki ! Strach paraliżował moje myśli … moje zmysły dotychczas nie przyzwyczajone do obecności nikogo ani niczego w pobliżu dały jasny i niedwuznaczny znak , że … tak – ktoś znajdował się bardzo blisko … !
Jednym zwinnym ruchem spadłam na cztery ,,łapy” jak przyczajony tygrys zaczęłam powoli skradać się w pobliże miejsca , z którego coraz wyraźniej dopływał jakiś niewyraźny i bardzo piskliwy głosik. Wyjżałam zza krzaka, zza którego miałam zamiar obserwować właścicieli głosów i wtedy… całą swoją masą ciała spadłam na ziemię i jak długarozłożyłam się i padłam prosto w siedlisko ,,wroga” !
Z lękiem podniosłam oczy i usłyszałam najpiękniejszy śmiech pod słońcem – śmiech , który dźwięczał tysiącem uśmiechów, który rozjaśniał moje serce jak milion malutkich słońc , śmiech tak życzliwy i pełen optymizmu , że nagle przestałam się bać . Zdecydowanie podniosłam wzrok i zobaczyłam istotki wielkości dziecka, ale ,,stworzone” z takiej samej pajęczynki jak ja – nie wiedziałam co powiedzieć , ale one jakby rozumiejąc moje zakłopotanie zaczęły świergotać jak dwie małe ptaszynki zasypując mnie mnóstwem pytań.
-Nie jesteś stąd prawda ? – powiedziała jedna z istot ,a jej głos brzmiał bardzo pewnie i męsko … to musiał być mały chłopiec !
– Jestem Dzwoneczek – dodał władczo !
– A ty kto je..eee..stes? Ja jes… jes…jestem Poświatka – powiedziała jąkając się mniejsza z nich.
Postanowiłam , że przełamie strach i odpowiem …
– Witajcie na imię mam …
– To bę..ęędzi…e Du…du…dusza ! – krzyknęła wciąż jąkając się i sepleniąc mała śmieszna dziewczynka .
– Oj … Dusza ? Dość dziwne imię. W moim kraju ludzie na mnie mówią Łucja!
– C…co ? -wyjąkała Poświatka i zaczęła śmiać się jak przedtem.
W dodatku jej śmiech rozchodzil się po całym lesie niczym fale rozchodzą się na morzu i sprawiał, że każdy kwiatek stawał się intensywniejszy.
Po chwili jednak dodała jakby bała się mnie zranić:
-Śliczne imię, ale u nas takich nie ma – nasze imiona żyją tak jak my !
-Co …?- zdążyłam powiedzieć tylko tyle , a już małe ,,potworki” ciągnęły mnie za sobą.
-Chodź musisz z nami iść pokażemy Ci gdzie mieszkamy !
-J…ja Ci pok…poka…pokaże moje za…zabaw…zabaw…
-Zabawki – pomógł jej Dzwoneczek i obydwoje zaczeli ciągnąć mnie coraz głębiej w las !
Szliśmy zaledwie chwile i zorientowałam się iż wokól jak grzyby zaczynają wyrastać spod ziemi malutkie, prymitywne domki, od których bił zapach duszonych owoców lasu i wokół których rozpościerała się łąka soczyście fioletowych wrzosów …
Nie zatrzymywaliśmy tylko wciąż i wciąż biegliśmy dalej, a dzieciaczki wesoło śmiały się i próbowały śpiewać leśne piosenki , jak nazywały swoje prześmieszne wycie, szuranie, gwizdanie, czy kukanie !
Podczas tego ich ,,wycia” z szałasów powybiegali ludzie utkani tak jak one i ja z lekkiej białej tkaniny i klaszcząc i śmiejąc się wtórowali coraz to radośniejszym dzieciom… Wszyscy zaczęli tańczyć, ale my biegliśmy dalej. Z lekką ironią pomyślałam , że chyba w życiu nie biegałam tyle co tego dnia — może to byłby dobry sposób na schudnięcie… i w myślach sama zaśmiałam się ze swoich głupichpomysłów!
Gdy tylko wybiegliśmy z lasu na polane maluchy odetchnęły pełną piersią i … znikły ! Poczułam się śmiesznie – mimo iż byłam sama jak palec to spodobało mi się to jak nigdy wcześniej … zaczęłam kłaniać się do trawek i uśmiechać do biedronki , która z taką miłością przytulała swoje kropki i malutkimi stopkami pieściła płatki żółtego kwiatka.Nie wiem ile czasu tak na nią patrzyłam, ale fascynowała mnie jak nigdy wcześniej żadna inna biedronka… I znów kolejne spostrzeżenie w tym kochanym świecie – potrafię się cieszyć nawet z błachostek, potrafię poczuć jak inni – stałam się wrażliwsza. Serce napełniło mi się miłością do tej kruszynki ,ale też do każdej trawki, nawet do muszki, która ze zwariowanym bzyczeniem przelatywała wciąż i wciąż wokół mojej głowy – pomyślałam, że przy prędkości z jaką się porusza ( wprost zadziwiająco szybko) musi wyglądać jak mała,czarna i bzycząca aureolka nad moją głową… I kolejny raz musiałam się uśmiechnąć.
Gdy tak siedziałam i patrzyłam na czarne kropeczki mocno kontrastujące z czerwoną pelerynką biedronki ,ktoś nagle złapał mnie od tyłu …
– Aaaaaaa…. Pomocy ! – krzyknęłam z przerażeniem.
– Aaaaaaaaaaaaaa….- krzyknęły głosy
-AAAAAaaaaaaaaa… ??- dodały już zdecydowanie ciszej po chwili .
– Kto to ? – odpowiedziałam pytaniem tak cicho , że nawet mi ciężko było usłyszeć własne słowa.
– To my ! – krzyknęły z radosnym piskiem istoty …
Wpierwszej chwili pomyślałam, że to Poświatka i Dzwoneczek, ale głosów było zdecydowanie więcej.
,,A co tam?” pomyślałam i z udawaną pewnością odwróciłam głowę do tyłu. Moi mali znajomi rzucili mi się na szyje i jedno przez drugiego zaczely całować moje policzki i czółko. Potem przekrzykując się nawzajem wołały :
– To moja mama …
– A to mo…moja !!
-Wszyscy przyszli Cię przywitać!
-Wszy…wszy..scy!
Wtedy dopiero spostrzegłam iż cała łąka zrobiła się wprost biała od delikatnych ,rozpływających się wprost w powietrzu ,,duszków”.Jak na zawołanie otworzyły buźki i wydały z siebie najpierw jeden potem drugi i następne dźwięki … Śpiew jaki wydobywał się z ich gardeł przyrównywalny był do dźwięków harfy , a na delikatnych ,,twarzach” widniały przepiękne uśmiechy pełne jakiejś niezrozumiałej dla mnie harmonii, ładu i opanowania !
Wciąż śpiewając zaczęły ruchami rąk nakłaniać mnie to podążania za nimi , nie chcąc zakłócać ich pieśni skinęłam tylko głową i powoli z ostrożnością, jakby nagle na łące zaczęły rosnąć studolarowe banknoty
ruszyłam za orszakiem wesołych ludzików.
Ani chwilę nie pozostawałam sama i poznawałam coraz to nowych ludzi… nikt nie patrzył na mnie dziwnie z powodu gwałtownych wybuchówgłośnego śmiechu, albo dlatego , że przytulałam się do wszystkich chcąc pokazać jak mi tu dobrze i jak bardzo dziękuje im za przyjęcie.Nikt źle nie interpretował moich napadów czułości , bo wszyscy byli czuli i zachowywali się jakby tworzyli jedność. Między nimi nie czułam się jak w rodzinie, czułam się jeszcze lepiej – tak jakbym była jednym z członków wielkiego ciała… ciała , które tworzyli mieszkańcy … No tak wciąż nie wiedziałam gdzie podążamy, ani nawet jak nazywa się ta kraina ?
W zwykłym świecie nie byłam uważana za osobę nieśmiałą (wprost przeciwnie), ale ludzie oburzeni moją śmiałością zabijali ją we mnie bardzo brutalnie i w ten sposób wyniszczali mnie, wyniszczali moje prawdziwe JA !
A tu … ?
Tu znów zaczęła odbudowywać się struktura mojej osobowości,osobowości tej samej małej dziewczynki , która przyszła na świat 5.11.1985 roku , lecz małej dziewczynki , która nie spotkała ludzi-morderców niszczących jej psychikę!
Te krótkie chwile spędzone z rozśpiewanym tłumem, pełnym życzliwości ludkiem dały mi wyzbyć się całkowicie nieśmiałości i znów być taką prawdziwą (nawet z wadami) osobą- taką dla siebie , nie dla innych… nie tylko akceptującą, ale akceptowaną.
Tak… nie bałam się wcale mówić przy nich niczego , nie bałam się pytać (gdyż wiedziałam,że nie zostanę wyśmiana, ani pogrążona), nie bałam się być !
– Jak nazywa się kraina do której idziemy ? – zapytałam i sama zaskoczyłam się swoim pytaniem, gdyż nie zdążyłam nawet poskładać myśli i moja głowa zaprzątnięta byla czymś innym … to tak jakby to pytanie wypłynęło prosto z mojej podświadomości nie ,,dotykając” przy tym żadnej atywnej części mózgu…
– Nazywa się ? – powiedział jednen z głosów .
– Nazywa się… ? – jak echo powtórzyły po nim następne …
– To ty nie wiesz jak ona się nazywa ? Myśleliśmy, że … ech nie ważne- powiedział jeden z nich tajemniczo i zarumienił się jak czerwone jabłuszko w sadzie.
– To kraina o nazwie Twoje Marzenie- powiedział Dzwoneczek i uśmiechnął się tak bardzo jak tylko on umiał się uśmiechać.
– Twoje Marzenie ? – zapytałam niedokońca rozumiejąc. Może nie oczekiwałam nazw tak zwykłych jak Polska, Niemcy , Francja, oczekiwałam , że to będzie bardziej niezwykła nazwa, ale Twoje Marzenie ?
– Nie !! – krzyknęli chórem, aż odskoczyłam do tyłu…
– To TWOJE Marzenie – dodali zdecydowanie.
– Moje ? – zapytałam, nic wciąż nie rozumiejąc.
– Zrozumiała … – zaczęli szeptać między sobą . Najpierw cichutko , bardzo cicho , później corazgłośniej i głośniej, aż w końcu krzyknęli tak głośno , że echo obudziło się i ze swojej kryjówki w górach odpowiedziało im radośnie :
-…miała… miała…
Wszyscy znów zaczęli się cieszyć i w jednej chwili zignorowali całe wcześniejsze wydarzenie.
Przy nich jakoś łatwiej było się nieprzejmować, ignorować błachostki i wierzyć we własne siły.
Nie wiem jak długo już szliśmy, ale słońce powoli zaczynało chować się za horyzont, a jego kolory powoli z jasnego żółtego zaczęły się zmieniać niczym kameleon i przybierać barwę pomarańczy, złota i czerwieni.
Niebo zaczęło układać się do snu i okrywało się purpurową kołderką z chmur… Całe niebo wyglądało jak rozlane farby malarza, który stara się znaleźć najżywsze, najgłębsze i najpiękniejsze kolory.
Nie czułam zmęczenia i myślałam , że mogłabym tak iść całe życie i nawet bym tego nie poczuła! Chwilę później zaczęłam się zastanawiać nad tym co powiedziały duszki … I doszłam do wniosku , że- TAK ! To było moje marzenie, świat niezwykłej harmoni, w której złość jest obca, akceptacja odczuwalna jest nawet w promieniach słońca, wszyscy są do siebie podobni nie ma lepszych i piękniejszych , gorszych i brzydszych ,wszędzie rosną owoce sprawiające iż głód nie istnieje, nie ma wojen, bo z kim miałyby się te wojny toczyć skoro tu wszyscy się kochają, mogę być sobą, mogę kochać i czuć się kochana, mogę się oczyścić , odnaleźć , odpocząć, uspokoic, potrafie się wiecznie uśmiechać i myśleć pozytywnie i … ach tyle się tego nagromadziło w mojej główce, że wymieniając w myślach te wszystkie zalety zapomniałam o oddychaniu i gdy poczułam niepokojące kłucie w płucach musiałam szybko przerwać i znów skupić się nad tym, aby moje narządy wewnetrzne zaczęły dobrze ,,prosperować”!
Gdy tak rozmyślałam i szłam za wciąż śpiewającym tłumem rozglądałam się po okolicy… Zauważyłam zdecydowaną zmianę i zrozumiałam kolejną bogatość i wyjątkowość tej krainy – to różnorodność… krajobraz jest tu tak bardzo zróżnicowany , że znad brzegu morza w ciągu piętnastu minut można przenieść się do dzikiej dżungli , lub na piaszczystą pustynie !
Teraz właśnie przechodziliśmy skalny wąwóz a ja z lękiem spoglądałam na skały , które w każdej chwili mogły się osunąć , ale oni śpiewali równie głośno jak wcześniej i szli z podniesionymi głowami, a skały ani nie drgnęły !
Jeden z nich odbiegł od grupy prosto do mnie i z radością powiedział :
– Jesteśmy już prawie na miejscu .- po czym odbiegł ode mnie równie szybko jak przybiegł.
Pełna podniecenia szłam coraz szybciej i szybciej iwydawało mi się jakbym to ja nadawała rytm całej grupie.
Jeszcze tylko kilka kroków i… zobaczyłam cudowną, niewielką wioskę.
Nie wiem co tak bardzo mi się w niej spodobało , czy te malutkie szałasiki , z których wydobywał się dym , czy może różnorodność zwierzaków , wszystkie były równie udomowione, bo były kochane przez swoje rodziny , od zwykłych myszek , kotów, psów , czy świnek poprzez misie koala , strusie i osiołki aż do tygrysów , czy kangurów skaczących wesoło wokół prymitywnych domków. Mimo iż przed wejściem do wąwozu robiło się już ciemno, tu nadal było jasno a słońce świeciło równie mocno jak w godzinach południowych. Wokół roztaczała się aura miłości , a ludzie widząc swoje domki wydali okrzyk radości i z dziecięcym zapałem zaczęli biec … na spotkanie im wybiegły radosne zwierzaki , które po energicznym ,,rzuceniu się” na swoich ,,właścicieli” wtulały się w ich włosy i ciała i nie chciały odejść. Szacunek jakim ci ludzie darzyli zwierzęta sprawił iż one pokochały ich bardziej niż siebie.
Zresztą wcale nie dziwie się tym włochatym stworkom , gdyż sama bardzo pokochałam wszystkich mieszkańców i z chęcią rzuciłabym się im na szyje, czuję , że potrafiłabym obdarzyć wszystkie te istoty moim ciepłem, bo chyba nigdy wcześniej w życiu tyle go nie miałam.
Gdy już zwierzątka ( i ich właściciele również) uspokoiły się, znowu się zgromadziliśmy i usiedliśmy na wzgórku porośniętym mchem. Gdy siadałam czułam się jakbym miała pod sobą najbardziej miękki fotel, z najdelikatniejszych materiałów i o najmilszym dla zmysłów zapachu.
Chciałam się o nich dowiedzieć jak najwięcej. Przecież taki świat jest niesamowitym szczęściem, wieczną idyllą , w którym można być motylem i latać w przestworzach wyobraźni, przenosić się z najbardziej egoztycznych miejsc, w których można się wyszaleć do wyciszonej pustyni , w której można porozmyślać nad własnym losem…
To był świat moich marzeń… Świat ,w którym przyjaźń nie była podrzędną wartością, ale na drabinie hierarchi wartości była jednym z pierwszych szczebli.
Dowiedziałam się, że tutejsi ludzie nie znają chorób , gdyż nie ma czynników je produkujących, słońce nie znika z nieba i nie ma zimnych dni… W ogóle nie znali pojęcia zimna ! Nie mieli powodu denerwować się i nie denerwowali się , dlatego też nie znali takich chorób jak nerwica, czy załamania nerwowe. Nikt nie robił niczego na siłe , nie było gwałtów, morderst, agresji … Pieniądze przestały istnieć w momencie kiedy stracili króla i od tamtej pory każdy był równy , więc każdy równiepotrzebny sobie nawzajem.
Znali za to śmierć – ale nie była ona wyrokiem , nie była przykrą koniecznością, była radością z tego , że można przejść do swoich bliskich , że przeżyło się całe swoje życie najpiękniej jak się umiało i znów można odnaleźć nowe oblicze szczęścia i piękna ! Umierali ze starości … Każdy miał równe szanse ! Gdy skończyliśy rozmowę o naszych światach zaprowadzili mnie nad wielki staw, usiedliśmy nad brzegiem i każdy mówił swoje marzenie… To były tak przeróżne pragnienia, ale każde było inne i każde na swój sposób piękne…
począwszy od tego , żeby motyle miały jeszcze więcej kolorów, przez takie aby na innych światach było równie dobrze , aż po jedno które sprawiło mi wyjątkową radość … aby wszyscy ludzie potrafili znaleźć swój dobry świat !
Ja poporsiłam o to , żeby gdy wróce było chociaż w połowie tak pięknie…
Ktoś zapukał.
Pogrążona w myślach nie słyszałam nic, ale pukanie było coraz głośniejsze…
-Uczysz się ? – zapytał zniecierpliwiony i dobrze znajomy mi głos mamy.
-Tak , tak już zaczynam … – pomyślałam no tak koniec z marzeniami …czas wrócić do rzeczywistości .
Ale szczęście pozostało.Jeszcze przez długi czas czułam się jak wybrana … jak jedna z tych , która ujrzała najwspanialszą rzecz pod słońcem. Dopiero później zdałam sobie sprawę, że to moje serce i wnętrze, że sama potrafie stworzyć taki świat i że zawsze keidy będzie mi ciężko mogę się tam udać. I wpadam tam czasami … Przynajmniej dwa razy dziennie, ale nie mówcie o tym nikomu to moja słodka tajemnica. Bo szczęście jest względne i subiektywne i to co dla mnie jest szczęściem , dla innych może być zwykłym marnotrawieniem czasu…