Most Świętego Benezeta

W niskiej nawie organ huczy,
Trybularze się kołyszą;
Jak obłoki rozechwiane,
U sklepienia dymy wiszą.

Na obłokach rozechwianych
Mżą się w pyłach barwy tęczy;
Z szyb się słońce rzuca złote
I gra w świetnej półobręczy.

Na wskroś pyłów, na wskroś słońca
Setnych tłumów głos się wzbija,
Szepce, jęczy, grzmi i płacze
Loretańska litanija.

Jak dzwon dźwięczy niska nawa,
Na skał trzonie skalna bryła,
Którą wtedy już ciosano,
Gdy Maryja jeszcze żyła.

Mżenie tęczy, pyły słońca
Rozświetlają absyd mroczny,
Gdzie zasiada biskup biały,
Biały starzec podobłoczny.

Siwa głowa drży niemocnie,
Pod srebrzystych lam infułą;
Ledwo dyszy pierś zapadła,
Przewiązana białą stułą.

Tylko oczy przepaściste
Rozświetlają białe lice
I rzucają blask nadświetny
Na twarz trupa dwie — gromnice.

Długa, wąska ręka biała
Martwo leży na pulpicie,
Kędy grzbiet antyfonała
Świeci w złocie i błękicie.

Wokół tronu obłok śnieżny,
Seraficzne stoją chóry:
Akolitów biel, przetkana
W fijolety i purpury.

. . . . . . . . . . . .

Krople światła ze świec kapią
W kadzidelnym mirry dymie…
— Kyrjelejson!… Cichnie, cichnie
Łkanie ludu przeolbrzymie.

Umilkł organ, jęk ostatni,
Drży w arkadach niskich tumu;
Ż tronu powstał biskup biały,
Biskup mówić chce do tłumu.

Przytaili oddech wierni,
Legła cisza wśród kościoła,
Gdy wtem u drzwi głos chłopięcy,
Przenikliwy głos, zawoła:

— A to przysłał mnie Pań Jezus,
Do biskupa dał posłanie!
Kazał prędko most budować…
Most budować na Podanie.

Ot, pieniądze! — I wyciąga
W śniadej ręce pięć oboli —
— A kamienie też przyniosę,
Jak pan biskup mi pozwoli. —

Rzeki — i stoi drobny, słaby,
Owczym runem grzbiet nakryty,
Wielkie oczy zadumane,
A nad głową boże świty.

Więc nań krzykną ci, co bliżej:
— Cicho! Milczeć, ty głuptasie!
A on: — Kiedy nie mam czasu,
Bo Pań Jezus za mnie pasie! —

Stary Rodan w szumach płynie,
W szumach niesie wieści stare;
Nad nim pątnik stoi cichy,
Swą dziecięcą marząc wiarę.