Na górze Ventoux

Po zrąb błękitów świat tu ogarniam dokoła
I zamykam tak w oku, jako się zamyka
Z ciszą i z wonią mirry celę pustelnika,
Przez którą białe skrzydło powiało anioła.

Nade mną skalnych szczytów mgłą zawite czoła,
Po jarach huczy wichrów echowa muzyka…
To srebrne harfy Celtów, to ich pieśń jest dzika!
Pode mną zieleń — święta druidów jemioła.

Tam stopy Hannibala, za Rodanu falą,
W słońca się błyskawicach rudym ogniem palą,
Tumulów kretowiska aż w Alpach gdzieś giną…

Mgły rosną, dyszą. Jakiś cmentarz wieków stary
Ruszyłam… Wstają ciche a ogromne mary,
I rozciągnąwszy ręce na powietrzu – płyną.