Na skrzydłach pieśni

Na skrzydłach pieśni dusza moja lata
Nad okręgami błękitnego świata,
Który gdzieś, kiedyś, na ziemi czy w niebie,
Bóg musiał stworzyć dla mnie — i dla ciebie.
Czuję w powietrzu kwiatów jego tchnienia,
Szum jego lasów zadumanych słyszę,
Znam jego blaski i jego zaćmienia,
I pieśni jego — i ciszę!
A przecież nie wiem, czy on jest zjawiskiem
Sennym, czy może drobnym gniazdkiem ptaszym,
Czy nawet tylko uśmiechem, uściskiem,

Tęsknotą, pragnieniem naszym?

Wiem, że myśl moja tam światłem się poi.
Jak ptak, co leci do słońca o świcie…
Wiem, że tam kiedyś, u srebrnych podwoi,
Ducha twojego spotkałam w błękicie.
A przecież nie wiem, kiedy z tobą jestem,
Czy się wznosimy, jako dwa płomienie,
Czy jak dwie gwiazdy spadamy z szelestem,
W powietrzu lekkie zostawiając drżenie?
Wiem, że nie znajdę nigdzie ukojenia
I wieczną będę trawić się tęsknotą,
Dopóki żarów mojego pragnienia
Tam nie ugaszę czarą szczerozłotą!
A przecież – nie wiem, jaka wiedzie droga
W ten świat uroków i ożywczej siły…
Czy wskroś przez słońce, jakoby do Boga,
Czy wskroś przez ziemię, jakby do mogiły?
Ja tylko czuję, że on gdzieś istnieje! –
Jak żeglarz, kiedy odwagę utracą,
Na brzeg daleki, co w mgłach gdzieś sinieje,

Gasnące oczy obraca

I jak rozbitek w uniesionym kwiecie
Zgaduje bliskość ziemi i zbawienia,
Tak ja o naszym tym błękitnym świecie

Marzę z jednego słówka i spojrzenia!

Gdy na twych piersiach, cicho tuląc głowę.
Śnię przyszłych świtów odblaski różowe,
Gdy myśl się twoja z moją myślą splata.
Wiem, że ta chwilka jest z „naszego świata!”
Dusza mi wtedy cała błękitnieje,
Jakby w niej gwiazdę rozpalił kto złotą…
I znowu płonie nadziemską tęsknotą —
I znowu wierzy, i znów ma nadzieję!
Na ustach gasną żary słów tej ziemi.
Myśl się prześwietla blaskami miesiąca…
W ramionach twoich, cicha, dumająca.
Oczu twych szukam oczyma smutnemi…
I wiem, że nie stąd rodem my oboje,
Że zgiełk ten próżny, który nas dolata,
Namiętne drobnych celów niepokoje,
Walki nędz pełne — nie z „naszego świata!”
Lecz, gdy ta chwilka przebłyśnie nad głową,
My, jakby z raju wygnani na nowo,
Na ustach nosim ziemi czcze uśmiechy
I Izy jej w oczach — i w sercach jej grzechy!
Ach, kiedyż, kiedyż, wolni, jak dwa duchy,
Żądz tych i pragnień zerwiemy łańcuchy?…
I wyzwoleni będziem od serc bicia
I od rumieńców nagłych, i — od życia?
Idziemy smutni, idziemy znużeni
Przez państwo ognia i bólów, i cieni
I tylko cicha tęsknota paląca
Wróży, że kiedyś dojdziemy do końca…
Lecz zanim życie z swą nędzą się prześni,
Dusza się moja zrywa — i ulała
W górę, tam — w górę — do naszego świata,
Na skrzydłach pieśni! —