Na śmierć Filtusia czworo trenów

I.

Dziwi się poeta smutkowi natury i własnemu — i odgaduje, że powodem jest skon Filtusia. Rozpamiętywa jego przychylność i postanawia uwiecznić go przez sztukę rymotwórczą.

Czego tak wicher zawodzi w komnatach,
I sechną liście na rozkosznych kwiatach?…
Czego tak krwawo zachodzisz na niebie,
Złocisty Febie?…

I mnie samemu z jakowej przyczyny,
Łzami zaciemnił oczy smutek srogi?…
Ach! to po tobie, piesku mój jedyny,
Z krzywemi nogi…

Mam li rzec prawdę? ze znajomych wiela,
Któryż od ciebie kochał mnie goręcej?…
Dziś ostatniegom stracił przyjaciela,
Niemasz cię więcej!

Lecz chocieś zmarniał, czyny wiekopomne
Nierychło zginą!… i wieki potomne,
Powtórzą kiedyś w bolejącym rymie,
Filtusia imię!…

II. Opiewa poeta przodków, tudzież postać i rozliczne cnoty Filtusia, zastanawia się nad usługami jego w gospodarstwie i popada w głęboki smutek.

Wielkich talentów fortunać nie dała,
Wychowań byłeś jak inni, poprostu;
A przecz cię miła Żolka pokochała,
Dla twego wzrostu.

Przytem i ojciec twój nie był z ulicy…
I urodzonyś nie z podłej macierze…
I wszystką postać miałeś w takiej mierze,
Jako jamnicy.

Ach! wspomną ciebie nie w jednej godzinie,
Chłopcy, pastuchy, owczarze i łowcę;
Boś zwierza imał, — targał uszy świniej,
I zganiał owce.

Więc zazdrościły mi ciebie sąsiady,
Żeś był tak sprawny jak innych niewiele…
Nie weszły przez cię do alkierza dziady,
Też izraele!…

Bez ciebie trzodom nie poradzą płoty;
Wilki na ścierniach me owce policzą;
Gdy marzec przyjdzie, głowę mi rozkrzyczą
Wrzaskliwe koty.

Ach! płyną z oczu moich słone zdroje!
Trawi się w ciężkiej, niezmiernej żałobie,
Osierocone, biedne serce moje…
Wszystko po tobie!…

III. Przyczynę wszelkich nieszczęść na tym świecie dopatiuje poeta w miłości i surowo strofuje Filtusia, że oddał gardło dla tak błahego uczucia.

Wojny trojańskiej kto wzniecił zawiłość?
Kto Ilijonu zburzył mury święte?
Kto Achilesa strzałą trafił w piętę?…
Zdradziecka miłość!…

Kto budzi w człeku nieprzystojne chucie?
Przez co łzy gorzkie leje Dydo smutna?…
Ach! to przez ciebie miłości okrutna,
Płoche uczucie!…

Gdybyś, o Filtuś! jak Kruczek owczarski,
Miłosnym szeptom nie poddawał ucha,
Nie byłby tobie rozpruł zębem brzucha
Pies arendarski!…

IV. Poeta po raz wtóry puszcza wodze boleści swej, utyskując na strzykanie w kościach i idąc spać rozmyśla nad losem Filtusia, który podczas dżdżu w polu leżyć musi.

Za nierozsądek swój ciężko! zapłacił!…
A ja?… Bodajbym lepiej oczy stracił,
Niżem cię ujrzał tak szpetnie rozdartym,
Z pyskiem otwartym!…

Napróżno czeka za piecem posłanie,
Kędyś bez przerwy sypiał rok już trzeci,
Napróżno słucham… czy mnie nie doleci,
Twoje szczekanie!

Brzydko… deszcz pada… coś mię strzyka w kościach…
Trza iść do łóżka po tych okropnościach…
Jak to być musi źle na takiej słocie,
Leżąc przy płocie…