Na szczycie piramid

Jak dwaj czarni — z białymi skrzydłami Anieli,
Dwaj Araby na rogach pomnika stanęli,
Ja na głazie najwyższym chciałem zebrać wzrokiem
Cztery ściany, spadzistym lecące potokiem,
I nie mogłem ogarnąć — bo na to potrzeba
Być słońcem… i na królów groby patrzeć z nieba.
Araby stali cicho — za nimi zwierciadłem
Był sklep błękitu… w niebo — spojrzałem… i siadłem,
Patrząc na różnych wkoło napisów kobierce.
Cicho… zegarek słyszę idący… i serce…
Czas i życie. — Spojrzałem na błękit rozciągły,
Świat przybrał kształty Bogiem widziane — był krągły.
Z dala Kair… Nil… łąki — daktylowe laski…
Bliżej pustynia… złotem oświecone piaski…
Bliżej trzy drzewa… figa… pod nią cienia chłodnik,
A w nim stał mój osiołek i Arab przewodnik.
Patrząc na nich myślałem… o mrówce ze srebra…
Bliżej dolina piasku — cała w równe żebra
Wichrem zmarszczona… i Sfinks, i grobowce białe —
Ziemia widoma… wszystko dojrzane, lecz małe…

Inny widok na prawo… inna była scena:
Naprzeciwko Cheopsa — stał pomnik Cefrena,
Tak że orzeł po równej krainie błękitu
Mógł płynąć od jednego — do drugiego szczytu.
Dwie piramidy wąwóz tworzyły głęboki,
A zachodniego słońca czerwone potoki
Jakby falami ognia płynęły tamtędy,
Lejąc się przez grobowców utworzonych rzędy.

Ale większy był jeszcze widok z innej strony:
Pustynia — i ogromny krąg słońca czerwony
Chylił się do zachodu…

I większy był jeszcze
Widok w myślach — na wieki lecące jak deszcze
Po granitowych ścianach; na pożarów łuny,
Na ogromnych wypadków bijące pioruny…
Kiedym to wszystko wstawił — i w grobie pochował,
Zdało mi się, że Mojżesz krwią Nil zafarbował
I że płynął czerwony… wypadków posoką;
A tak myśląc, po głazach obłąkane oko
Padło na jakiś napis — strumień myśli opadł…
Ktoś dwudziesty dziewiąty przypomniał Listopad,
Polskim językiem groby Egipcjanów znacząc…
Czytałem smutny… człowiek może pisał płacząc.